Sukces o smaku goryczki - podsumowanie sezonu w wykonaniu Anwilu Włocławek
Niestety, po udanym ćwierćfinale czarne chmury znów zgromadziły się nad Halą Mistrzów. Kontuzja palca wyeliminowała z dwóch meczów w Zgorzelcu Szubargę, a w trakcie rywalizacji poważnej kontuzji nabawił się Przemysław Frasunkiewicz. Od kilku tygodni uraz leczył natomiast Adam Łapeta, więc w pewnym momencie rotacja polskich zawodników w Anwilu ograniczona była właściwie tylko do trzech postaci: Sokołowskiego, Hajricia oraz wiecznego rezerwowego, Mateusza Bartosza.
Pomimo tego, oraz pomimo dwóch porażek w Zgorzelcu, Anwil podjął rękawicę rzuconą przez 12-osobowy zaciąg znad niemieckiej granicy i w pierwszym meczu we Włocławku pokonał faworyta do finału, po raz kolejny udowadniając, że pasja i zaangażowanie znaczą więcej niż cyferki w rubrykach statystycznych. Niestety, w kolejnym spotkaniu zabrakło być może jednej zbiórki, jednego podania, jednego celnego kosza, a może, nomen omen, dobrej defensywy na Aaronie Celu, który, znów nomen omen, celną trójką z rogu boiska odesłał Anwil do gry o trzecie miejsce.
Na drodze do zajęcia ostatniego miejsca podium ponownie stanęli jednak ci, którzy kilka miesięcy wcześniej przerwali passę ośmiu zwycięstw - koszykarze AZS Koszalin. A postawa w tej serii kilku zawodników, których grą włocławska publiczność zachwycała się w nieco wcześniej w półfinale (Marcusa Ginyarda czy Rubena Boykina), sprawiła, że obecnie nikt we Włocławku za nimi nie tęskni.
Anwil zakończył rozgrywki 2012/2013 na czwartym miejscu.
Z jednej strony spełnił oczekiwane minima i awansował do półfinału, po dwóch latach przerwy ponownie znajdując się w gronie najlepszych ekip w Polsce. Z drugiej strony jednak pokonanie AZS było na wyciągnięcie ręki, bo jakże inaczej nazwać sytuację, w której w pierwszym spotkaniu prowadzi się w trzeciej kwarcie różnicą nawet 18 oczek, a mimo to przegrywa?
Słodki-gorzki to najpopularniejszy smak we Włocławku na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy.