- Pierwszy mecz jest zawsze trudny. Przeciwnicy rzucili 40 punktów w pierwszej połowie, a to zdecydowanie za dużo. Nie graliśmy dobrze w defensywie przez całe spotkanie, a w końcowych pięciu minutach mieliśmy też problem w ataku - mówił na pomeczowej konferencji prasowej Dusko Ivanović, szkoleniowiec reprezentacji Bośni.
Jego podopieczni już od samego początku mieli problemy. Mecz nie ułożył się po ich myśli. Do przerwy Polacy prowadzili różnicą dziesięciu punktów. Później Biało-Czerwoni podwyższyli przewagę do 17 oczek i wydawało się, że spokojnie dowiozą wynik do samego końca. Mieli wszystkie argumenty w swoich rękach, aby kontrolować mecz. Tak się jednak nie stało. Coś zacięło się w grze zespołu Mike'a Taylora.
Inna sprawa, że w szaleńczą pogoń rzucili się Bośniacy, którzy zaczęli trafiać rzut za rzutem i w mgnieniu oka odrobili straty. Trener Ivković mógł oklaskiwać grę swoich podopiecznych, którzy w końcu zaczęli grać według jego koncepcji. To przyniosło efekt.
Trafiali Andrija Stipanović, Alex Renfroe. Polacy mieli szczęście, że swojego dnia nie miał Elmedin Kikanović, którego wskazywano jako najgroźniejszego zawodnika Bośni.
- To był bardzo trudny mecz. Nie potrafiliśmy w pierwszej połowie zatrzymać kontrataków rywali, chociaż byliśmy na nie przygotowani. Daliśmy im pewność siebie, przez co grali lepiej. Pokazaliśmy charakter w drugiej połowie, ale nie trafialiśmy w ostatnich minutach. Musimy wyciągnąć wnioski z tego meczu i przygotować do kolejnego. Porażka nie oznacza zakończenia turnieju. Należy walczyć - skomentował Kikanović.
[b]Karol Wasiek z Montpellier
[/b]