Maciej Kwiatkowski: Warriors to coś więcej niż tylko Curry

Pierwsza runda play-off NBA toczy się swoim typowym rytmem. Weszła w fazę środkową, czas trenerskich usprawnień. Widzieliśmy już po dwa mecze w każdej z serii. Grozi nam to, że większość z nich skończy się już po czterech, pięciu spotkaniach.

Maciej Kwiatkowski
Maciej Kwiatkowski
Shaun Livingston zastępuje w pierwszej piątce kontuzjowanego Stephena Curry'ego AFP / Shaun Livingston zastępuje w pierwszej piątce kontuzjowanego Stephena Curry'ego

Za nami pierwsze dwa mecze każdej z 8 serii pierwszej rundy play-off NBA. Tylko w dwóch jest remis 1-1. W każdej z pozostałych prowadzi drużyna rozstawiona wyżej. W takiej sytuacji bardzo trudno jest typować, że przegrywający 0-2 wygra teraz cztery kolejne mecze lub 4 z 5 pozostałych.

W Konferencji Wschodniej Cleveland Cavaliers trafili dotychczas 32 trójki w dwóch starciach z Detroit Pistons, w środę wyrównując rekord play-off (20). Miami Heat zdobywają nieprawdopodobne 132,3 punkty na 100 posiadań przeciwko 9. w sezonie regularnym obronie Charlotte Hornets. Hornets w dodatku stracili w środę być może na resztę serii swojego drugiego najlepszego gracza Nicolasa Batuma, który ponownie kontuzjował prawą kostkę. Atlanta Hawks z kolei hamują rozbitych kontuzjami Boston Celtics na skuteczności 34 proc. z gry - najgorszej skuteczności w tych play-off.

Czy Pistons postawią się Cavaliers w Detroit? Przez 3 z 4 połów rozegranych w tej serii grali z nimi jak równy z równym. Czy Heat utrzymają swoją nieprawdopodobną skuteczność kiedy seria przeniesie się teraz do Charlotte? Heat trafili jak na razie niesamowite 59 ze 101 kontestowanych rzutów (58,4 proc.). Żadna z pozostałych 15 drużyn nie trafia nawet tak dobrze z czystych pozycji... Czy Celtics wyczarują "spacing" potrzebny im do pokonania Hawks?

Także w Konferencji Zachodniej jest 2-0 w trzech rywalizacjach. Zwątpienie pojawiło się w szeregach młodych Portland Trail Blazers, którzy otrzymują szkołę od bardziej doświadczonych Los Angeles Clippers. San Antonio Spurs z klasą rozbijają niedobitków z Memphis Grizzlies, a Golden State Warriors prowadzą do zera z Houston Rockets, mimo tylko 20 minut rozegranych w tej serii przez Stephena Curry'ego.

Curry ma się lepiej, ale...

Okej, wczoraj zrobiłem dzień przerwy, ale musimy wrócić do sprawy prawej kostki/stopy Curry'ego. W szerokiej perspektywie jesteśmy bowiem w trakcie być może najbardziej historycznego z sezonów NBA. Tymczasem obrońcy tytułu, po pobiciu rekordu Chicago Bulls i wygraniu 73 meczów sezonu regularnego, trafili na sytuację, która może kosztować ich nawet mistrzostwo.

"72-10 Don't Mean a Thing Without the Ring" - takie koszulki przed play-off w 1996 roku zafundował pozostałym graczom Bulls ich (pseudo) rozgrywający Ron Harper. Warriors są w stanie pokonać w pierwszej rundzie Rockets bez Curry'ego, ale to już maksimum ich możliwości. W drugiej rundzie czekali będą na nich najpewniej Clippers.

W środę nastąpił progres i Curry wziął udział we wszystkich częściach treningu Warriors, poza grą 5 na 5. Tej nie było podczas zajęć. Piękna Rosalyn Gold-Onwude, dziennikarka zajmująca się Warriors napisała na swoim Twitterze:

- W mojej skromnej opinii, Steph Curry wyglądał dobrze poruszając się na parkiecie podczas treningu.

Po treningu sam Curry stwierdził, że "dziś, słowami Ice'a Cube'a, to był dobry dzień". Zaraz dodał jednak, że gdyby miał polegać na tym jak się czuje, to w środę by jednak nie zagrał. Potwierdził też, że boli go dolna część kostki.

- Dziś zrobiłem krok w dobrą stronę. Czuję się lepiej. Ale nie mogę trenować na szybkości meczowej i nie mam pewności ruchów, której potrzebuję, żeby grać. Bez tego poddaję siebie ryzyku.

Jego status na mecz nr 3 z Rockets nie zmienił się. Można przypuszczać, że Warriors dalej będą bardzo ostrożni i nie zobaczymy Curry'ego w obu meczach, które rozegrane zostaną teraz w Houston.

Warriors to nie tylko trójki, ale defensywna wszechstronność...

Bez Curry'ego Warriors nie byliby kandydatem do mistrzostwa, ale kiedy grali bez niego w meczu nr 2 z Rockets uwypukliły się inne kwestie, które sprawiają, że są być może najlepszą drużyną w historii NBA. Te rzeczy z reguły giną pomiędzy Vine'ami i klipami Youtube z trójkami Złotego Chłopca.

Miami Heat zdobywają w tych play-off nowe szczyty, nie tylko ze względu na niesamowitą skuteczność, generowaną przez tzw inwersję ofensywy. Heat mogą też wystawiać na boisko kwartety wysokich, około dwumetrowych graczy, które potrafią zmieniać krycie na biegu i przez to hamują naturalne "flow" ataku Hornets - ataku nr 9 w sezonie regularnym. W środę trener Heat Erik Spoelstra użył nawet kwintetu, grając przez kilka minut z Justisem Winslowem (198 cm) i Luolem Dengiem (203 cm) w roli fałszywych centrów.

Jeśli cofniemy się do składu Bulls 95/96 zobaczymy bardzo podobną rzecz, którą widać w Heat. ale także w Warriors. Harper, Michael Jordan, Scottie Pippen, Dennis Rodman (lub Toni Kukoc) mogli zmieniać krycie i bronić wszystkie pozycje od 1 do 4. Phil Jackson czasem używał też piątki, w której grali wszyscy wyżej wymienieni. Szkoda, że nie są dostępne wyniki efektywności takich piątek, czy nawet zwykły plus/minus.

Warriors zamiast Curry'ego wstawiają teraz do piątki mierzącego 203 cm Shauna Livingstona. Obok niego grają Klay Thompson (201), Harrison Barnes (203), Draymond Green (203) i klasyczny center Andrew Bogut. Ale Boguta może zmienić Andre Iguodala (201) i wtedy na parkiecie jest piątka zawodników, którzy mogą kryć każdego zawodnika na boisku i dzięki temu zmieniać krycie na każdym pick-and-rollu. Green w meczu nr 2 kilkukrotnie przejmował np Jamesa Hardena, a Warriors przez 2-3 ostatnie sezony doszli już do takiej swobody w komunikacji, że zmieniając się kryciem zawodników - mających piłkę, czy też tych, którzy stawiają sobie zasłony bez piłki - płynnie sprawiają, że sami stoją w obronie, gdy rywal poci się przez 20 sekund, by znaleźć dobrą okazję do rzutu.

Dopóki zdrowi są centrzy Bogut i Festus Ezeli, a na przeciwko gra Dwight Howard (akurat więcej od niego powinien grać Clint Capela), nie ma potrzeby aż tak drastycznego obniżania składu, żeby na boisku było pięciu zawodników mierzących 201-203 cm. Zamieńmy Curry'ego na Livingstona i Warriors tracą tylko 0,959 punktu na posiadanie. W meczu nr 2 w 13 minut gry zastępcza piątka Warriors pozwoliła Rockets na zdobycie zaledwie 0,72 punktu na posiadanie, zatrzymując ich w tym czasie na zaledwie trzech oddanych rzutach za trzy i skuteczności 30 proc. z gry.

...oraz ruch piłki i ruch graczy

Brak Curry'ego i faktu, że stał się tak magnetyzującym w oglądaniu graczem, odkrywa kręgosłup na jakim zbudowany jest atak Warriors. Na tle stojących w ataku Cavaliers czy Thunder, serie zasłon bez piłki i ścięć Warriors wyglądają jak zupełnie inny sport.

Warriors - podobnie jak Clippers - mają np akcję, w której dwaj gracze stawiają sobie zasłony bez piłki. Najpierw robi to jeden, ale gdy drugi wyskakuje zza zasłony, za chwilę zatrzymuje się, obraca i stawia zasłonę pierwszemu. Obrona często nie wie co się stało i któryś z nich ma czystą pozycję do rzutu za trzy. Tu poniżej krótki przykład takiej akcji i żeby nie być tendencyjnym - dobrze broniony przez Orlando Magic (patrz w prawy dolny róg):


Statystycznie Warriors w sezonie 2015/16 mieli wg Synergy Sports aż 1073 posiadań punktowych w 82 meczach (czyli tych, gdy trafiali z gry, byli faulowani lub tracili piłki) kończonych akcją po zasłonie bez piłki. Drudzy Indiana Pacers mieli takich posiadań aż o 329 mniej. Warriors byli też nr 1 NBA w ilości posiadań skończonych ścięciami. Odwracali uwagę obrony seriami zasłon i nagle ktoś niepilnowany ścinał do kosza.

Łatwiej to wszystko robić, gdy piłkę osiem metrów na wprost obręczy kozłuje tak uniwersalny gracz jak Green, a zasłony stawiają sobie Curry, Thompson, Iguodala, Barnes i Livingston. Curry potrzebuje tylko centymetr miejsca, by wyjść po zasłonie na obwód i oddać rzut. A każdy z czterech ostatnich wymienionych, mając nagle za plecami niższego gracza (często jest to obrońca kryjący przed chwilą Curry'ego), potrafi szybko poprosić piłkę, dostać podanie od Greena i zagrać tyłem do kosza.

To ostatnie widzieliśmy często, gdy trenerem Warriors do końca sezonu 2013/14 był Mark Jackson. Choć Jackson wprowadził już wtedy kilka interesujących zagrywek z zasłonami bez piłki (m.in. ukochane przez koszykarskich nerdów "elevator doors" i "criss-cross screen") jego zespół często stał w ataku pozycyjnym, a Curry kozłował piłkę po 10-12 sekund. Steve Kerr dodał atakowi Warriors finezji w myśl popularnej frazy, że piłka jest szybsza niż gracz z piłką. Odwrócił uwagę obrońców, czym nawiązał i do "triangle offense" Jacksona i do drugiego ze swoich "ojców" Gregg Popovicha. Główna różnica między Jacksonem, a Kerrem jest taka, że ten drugi skonstruował z zagrywek system ciągłego ruchu graczy.

Jeżeli chcesz wgłębić się w koszykarską strategię i taktykę, polecam gorąco mojego kolegę Piotra Sitarza i prowadzony przez Coacha Nicka kanał Basketball Breakdown.

Czy Pacers i Mavericks obejmą niespodziewane prowadzenie 2-1?

Warriors i Rockets grają dziś o godz. 3.30 w nocy naszego czasu w Houston (ktoś powinien przypomnieć Canal Plus Sport, że trwa play-off NBA, bo znów nie ma dziś żadnego meczu). Wcześniej o godz. 1 Dallas Mavericks rozpoczną trzecie starcie z Oklahoma City Thunder. Russell Westbrook i Kevin Durant mogą nie być już tak nieskuteczni jak byli w meczu nr 2 (15/55 z gry), ale trener Mavericks zna już każdą zagrywkę Thunder. Czyli wszystkie sześć. Problem dla Mavericks to kontuzje Dirka Nowitzkiego (obita kość w kolanie) i Derona Williamsa (poważne bóle mięśni brzucha). Występ obu stoi pod znakiem zapytania.

Najciekawiej - choć może nie najatrakcyjniej - może być w Indianapolis gdzie o godz. 1.30 naszego czasu najlepszy strzelec play-off Paul George (30,5 pkt) i jego Indiana Pacers rozpoczną mecz z Toronto Raptors. Trener Raptors Dwane Casey powiedział w środę, że dołujący w tej serii DeMar DeRozan (10/37 z gry) musi też pamiętać o tym, aby nie szukać rzutu za wszelką cenę, tylko stać się też kreatorem dla innych. DeRozan jest póki co anty-bohaterem nr 1 tych play-off. W meczu nr 2 nie widzieliśmy rewolucyjnych usprawnień ze strony obu trenerów. Zobaczymy czy któryś z nich spróbuje zaskoczyć w meczu nr 3, czy też przegrany z meczu nr 3 będzie reagował dopiero w meczu nr 4. Najlepsi trenerzy myślą dwa kroki na przód. W przypadku Raptors tym usprawnieniem może być przesunięcie do piątki Patricka Pattersona. W przypadku Pacers wyjęcie z niej Lavoya Allena i wstawienie Solomona Hilla.

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: cudowny strzał Jamesa Rodrigueza. Można go oglądać do znudzenia
Kto ma dziś większe szanse wygrać mecz nr 3 u siebie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×