Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

W trakcie wyjazdów z zespołem New Jersey Patterson "Rip" i Kobe zawsze dzielili ze sobą pokój hotelowy. Wbrew pozorom, chłopaków łączyło naprawdę wiele: byli tego samego wzrostu, występowali na tej samej pozycji, a także obaj wywodzili się z przedmieść Filadelfii, wobec czego musieli pracować dwa razy ciężej na uznanie ludzi pochodzących z centrum największego miasta stanu Pensylwania. - W naszej relacji najważniejszy był wzajemny szacunek - kontynuuje Hamilton. - Jeden szanował drugiego oraz jego etykę pracy. Nasi ojcowie cały czas byli przy nas i tak podróżowaliśmy z jednego meczu AAU na kolejny. Dobrze się dogadywaliśmy. Ludzie często gadają, że Kobe jest zarozumiały, arogancki i nie ma przyjaciół. Bzdura, on jest jednym z najfajniejszych facetów, jakich znam. Po prostu rozumiem ile trzeba poświęcić, żeby znaleźć się w miejscu, w którym zawsze chciało się być.

Pewnego razu "Rip" zagadnął Kobego: - Hej, może wyskoczymy po meczu do centrum handlowego?. Kumpel odpowiedział: - Człowieku, z chęcią, ale wracam do pokoju hotelowego, żeby obejrzeć taśmę z meczu i obłożyć kolana lodem. Wtedy Hamilton zrobił tylko wielkie oczy. Koszykarze byli nastolatkami, a młodzi przecież lubią się bawić. Kobe jednak prawdopodobnie już w łonie matki został zaprogramowany na odnoszenie sukcesów. Kiedy na jego twarzy widać determinację, to nigdy nie jest ona fałszywa. Po przegranej kampanii 1994-95 Bryant wygłosił krótkie przemówienie, w którym zapewnił, że w kolejnym sezonie zespół Asów będzie zwycięski. W szatni płakał on i płakali pozostali zawodnicy ekipy Gregga Downera. Dla Guya Stewarta kariera na licealnych parkietach dobiegła właśnie końca i choć zakończyła się rozczarowaniem, to trzy lata spędzone u boku o rok młodszego kolegi dały mu wiele cennego doświadczenia, potrzebnego w zawodzie trenera koszykówki, który dziś wykonuje.

- Najbardziej lubiłem w nim miłość do gry i wolę ciągłego zwyciężania. Wychodziło się na parkiet z kolesiem, który robił wszystko, żeby wygrać. Nawet podczas treningu nigdy nie odpuszczał i zagrzewał kolegów do walki. Kiedy natomiast ktoś zagrzewał jego, to reagował pozytywnie zamiast obrażać się na cały świat z poczuciem wyższości nad pozostałymi zawodnikami w zespole - opowiada Stewart. Dobrej atmosferze w teamie Lower Merion Aces sprzyjała znakomita relacja "Czarnej Mamby" z trenerem Greggiem Downerem. Panowie prawie w ogóle się nie kłócili. - Obaj uwielbiają pracować i są strasznymi pracoholikami - wyjaśnia Jeremy Treatman, pełniący wówczas funkcję asystenta głównego coacha Asów. W kuluarach wiele mówiło się o tym, że Bryant mógł liczyć u szkoleniowca na specjalne względy, dzięki czemu chłopak był niejako kreowany na lokalną gwiazdę basketu. W takich sytuacjach pozostali zawodnicy w drużynie zazwyczaj się buntują, lecz w tym przypadku nikt nie protestował, gdyż chłopcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że bez Kobego co najwyżej popadliby w przeciętność.

- Powiedziałem Bryantowi, że połowa jego konkurentów odpadnie w przedbiegach z powodu złej etyki pracy, słabych stopni, narkotyków oraz innych problemów. Dodałem też, że jeśli cały czas będzie podążał wyznaczoną ścieżką, to w ostatniej klasie załapie się do dziesiątki najlepszych koszykarzy licealnych - wspomina Gregg Downer. Wydawało się, że bramy koszykarskiego raju stoją przed Kobem otworem. Młodzieniec harował na boisku za trzech, dając z siebie sto pięćdziesiąt procent nie tylko w meczach, ale też na treningach. Kumple z rozbawieniem wspominają jak ciągle chciał się z nimi mierzyć jeden na jednego. Wygrywał ten, kto pierwszy zdobył 100 punktów, a jeśli Bryant zwyciężał 100-12, to mówiło się, że miał po prostu... słabszy dzień.

Wychowany w Italii nastolatek praktycznie nie spotykał się ze znajomymi, a każdą wolną chwilę poświęcał koszykówce. "Rip" wywodził się z naprawdę ubogiej rodziny i początkowo ciężko mu było pojąć jak chłopak z bogatego domu może pracować na sukces dziesięć razy ciężej od niego. Słuchając o kolejnych osiągnięciach przyjaciela cały czas miał przed oczami scenę, kiedy poszedł szaleć do centrum handlowego, a Kobe został w pokoju hotelowym, żeby obejrzeć taśmę z meczu i obłożyć kolana lodem. - W wieku szesnastu lat nie myślałem o jakimś lodzie czy taśmach ze spotkań - tłumaczy. - Wydawało mi się, że tego nie potrzebuję. Z biegiem czasu jednak człowiek uczył się na błędach i cieszył z posiadania takiego przyjaciela, dodatkowo grającego na tej samej pozycji.

Przybywając do Filadelfii po wielu latach spędzonych we Włoszech, Kobe Bryant miał w głowie cały czas to samo marzenie, o którym powiedział matce w wieku trzech lat: zagrać pewnego dnia w NBA. Nie spodziewał się, że na jego życiowej drodze oprócz koszykówki pojawi się druga miłość: rap. Wszystko zaczęło się jeszcze w 1992 roku, kiedy to poznał o dwa lata starszego od siebie Anthony'ego Bannistera z okolicznego centrum społeczności żydowskiej, gdzie Joe Bryant pełnił funkcję dyrektora ośrodka sportowego. Anthony wprowadził Kobego w świat złotej ery amerykańskiego hip-hopu, która ominęła "Czarną Mambę" podczas życia w Italii. Młodzieniec tak bardzo wkręcił się w muzyczne klimaty, że już wkrótce brał udział w bitwach na słowa, organizowanych przez domorosłych raperów w szkolnej stołówce. - Miał czternaście lat, był chudy i niepozorny, ale jednocześnie zdeterminowany i pełen pasji - opowiada Bannister.
Niedługo później Bryant zaprzyjaźnił się z jednym z najlepszych MC's w szkole - Kevinem "Sandmanem" Sanchezem. Anthony znał go z lokalnej sceny, a w tamtym czasie szukał ludzi, z którymi mógłby uformować grupę, więc wziął go w pakiecie z Kobem. Do tercetu dołączyli wkrótce Broady Boy oraz Jester. Ekipa przyjęła nazwę CHEIZAW, nawiązującą do nazwy gangu Chi Sah z filmu "The Kid With the Golden Arm". - Wydawało mi się, że jesteśmy najlepsi w mieście - wspomina lider grupy. - Bryant był miłym oraz utalentowanym gościem i na pewno nie włączyłbym go do zespołu, gdybym tak nie uważał.

Koniec części drugiej. Kolejna już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Los Angeles Times, Los Angeles Daily News, Philadelphia Inquirer, USA Today, cnn.com, nba.com, baksetball-reference.com, Jeff Savage - Kobe Bryant: Basketball Big Shot, Robert Schnakenberg - Kobe Bryant, Mark Stewart - Kobe Bryant: Hard to the Hoop.

Poprzednie części:
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×