Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XI

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Drużyny złożone z gwiazd bardzo często mają problem z tym, że zamiast prawdziwego zespołu tworzą jedynie zlepek indywidualności. W 1992 roku Chuck Daly sprawił, że topowi zawodnicy toczący ze sobą na co dzień wielkie boje na parkietach NBA potrafili na czas igrzysk zapomnień o wszystkim, schować ego do kieszeni i podzielić się blaskiem chwały dla wspólnego dobra, jakim był złoty medal olimpijski. Żeby zmazać plamę z Aten, trzeba było trzymać się tego samego schematu, dlatego statystyki Kobego Bryanta w Pekinie pod żadnym względem nie przypominały tych osiąganych na parkietach ligi zawodowej. Rzucający obrońca rodem z Filadelfii dostarczał średnio 15 punktów, 2,8 zbiórki oraz 2,1 asysty, spędzając na parkiecie niecałe 27 minut. Kibice w Chinach jednak i tak go uwielbiali.

W Państwie Środka w 2008 roku liga NBA biła rekordy popularności, mając podpisanych pięćdziesiąt umów telewizyjnych. Ulubieńcem Chińczyków nie był jednak ich rodak występujący w Houston Rockets, Yao Ming, a właśnie Kobe Bryant. Koszulka z nazwiskiem "Czarnej Mamby" kolejny rok z rzędu znajdowała się na pierwszym miejscu wśród najlepiej sprzedających się trykotów ligi zawodowej. - Kocham Yao Minga, ale Kobego Bryanta jeszcze bardziej - zwierzała się Yang Huijuan - śledząca olimpijskie zmagania pielęgniarka z Shijiazhuang w prowincji Hebei. - Najpierw mój chłopak zaczął uwielbiać Kobego, a teraz ja uwielbiam go bardziej niż on - wtórowała Yao Di - studentka ze stolicy.

Fani mogli podziwiać "Black Mambę" jedynie w meczach, ale jego koledzy doskonale wiedzieli, dlaczego to właśnie jemu przypadło miano najlepszego koszykarza pierwszej dekady XXI wieku. - Jesteśmy przyjaciółmi, lecz tak naprawdę nigdy z nim nie trenowałem, gdyż pracował tak ciężko. Na każdym kroku widzieliśmy jego poświęcenie. Potrafił pójść do siłowni i dźwigać ciężary, następnie udać się do hali i oddać trochę rzutów, a na końcu odbyć jeszcze normalny trening z zespołem. Dla niego to była rutyna i dlatego moim zdaniem jego wielkość nie jest dziełem przypadku. On cały czas pragnie być najlepszym, a jego głód i determinacja w dążeniu do celu są naprawdę imponujące - Carlos Boozer wspomina igrzyska w 2008 roku. - Był po prostu niesamowity. Każdy jego trening wyglądał niczym finałowy mecz numer siedem, a on za każdym razem pragnął udowodnić, że jest najlepszym zawodnikiem na świecie - dodaje Jason Kidd. - Człowiek mógł się nauczyć od niego naprawdę wiele. To uosobienie współzawodnictwa. Cały czas spędzał w sali gimnastycznej i ciągle chciał być jeszcze lepszy. Zawsze pracował na pełnych obrotach, więc jeśli stawałeś naprzeciw niego, to musiałeś być przygotowany na prawdziwą wojnę - opowiada Tayshaun Prince.

Kobe Bryant jako człowiek bez wątpienia nie jest wzorem do naśladowania, ale jeśli chodzi o sport, to momentami mógłby zawstydzić samego Michaela Jordana. Wie coś o tym wielokrotny król strzelców NBA, Kevin Durant, który w 2008 roku jako pierwszoroczniak nie dostał się do drużyny olimpijskiej: - Podczas zgrupowania mieliśmy akurat dzień wolny, ale powiedziano nam, że jak chcemy, to możemy potrenować trochę na własną rękę. Razem z Jeffem Greenem postanowiliśmy więc udać się do hali. Oprócz nas jedynym zawodnikiem w autobusie był Kobe Bryant. Był najlepszym zawodnikiem, który dodatkowo cały czas pragnął pracować nad swoimi umiejętnościami, co stanowiło dla mnie i Jeffa wielką motywację.

24 sierpnia 2008 roku reprezentacja Stanów Zjednoczonych w wielkim finale turnieju olimpijskiego spotkała się z Hiszpanią, którą w fazie grupowej zdemolowała różnicą 37 "oczek". Jeśli jednak komuś wydawało się, że ponowne pokonanie ekipy napędzanej przez takich graczy jak Pau Gasol, Rudy Fernandez, Juan Carlos Navarro, Carlos Jimenez czy Marc Gasol będzie spacerkiem, to srodze się pomylił. Na osiem minut przed końcową syreną oba zespoły dzieliła bowiem różnica zaledwie 2 punktów, a cały mecz zakończył się triumfem USA 118:107. Ateńskie grzechy zostały ostatecznie odkupione. Kobe Bryant zakończył spotkanie z dorobkiem 20 "oczek", 3 zbiórek i 6 asyst, mając tym samym olbrzymi udział w wywalczeniu olimpijskiego złota przez ekipę pod batutą Mike'a Krzyzewskiego. - Tamto spotkanie to prawdopodobnie jedno z najbardziej niezapomnianych, jakie wspólnie rozegraliśmy - wspomina LeBron James. - Było naprawdę ciężko, mieliśmy odkupić winy, a w końcówce wynik był na styku. Rudy Fernandez właśnie zdobył punkty w wielkim stylu, oni bronili strefą, a my musieliśmy odpowiedzieć równie przekonująco. Kobe złapał piłkę na lewym skrzydle i bez zastanowienia oddał rzut za trzy. Trafił, a dodatkowo był faulowany, więc zagrał akcję za cztery. Od tamtego momentu przejęliśmy kontrolę nad meczem. - Wiedzieliśmy, że Hiszpanie postawią twarde warunki. Zagrali wspaniałe spotkanie i udowodnili, że nieprzypadkowo zostali mistrzami świata. Nasz triumf jest natomiast świadectwem potwierdzającym słuszność systemu wprowadzonego przez pana Colangelo. Amerykanie byli do tej pory uważani za zlepek indywidualności i arogantów, ale teraz stworzyliśmy zespół i wracamy do kraju jako zwycięzcy - mówił na gorąco "Black Mamba". Choć ekipa z Półwyspu Iberyjskiego prezentowała naprawdę miłą dla oka koszykówkę, to jednak jej zwycięstwo byłoby prawdziwą katastrofą dla publiczności, która wyraźnie faworyzowała "Redeem Team". Ten zespół po prostu miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że w sercach wielu fanów odżywały piękne wspomnienia, związane z "Dream Teamem" z 1992 roku. - Trzy lata wcześniej wszyscy ci zawodnicy zadeklarowali dyrektorowi federacji, Jerry'emu Colangelo, że chcą stworzyć zespół - opowiada Mike Krzyzewski. - Potrzebowaliśmy kolektywu. Ci gracze nie sprawili mi ani jednego problemu, a trenowanie tej drużyny było czystą przyjemnością.
Stany Zjednoczone po czterech latach przerwy powróciły na koszykarski tron, a porównania "Redeem Teamu" z "Dream Teamem" nie mają końca. Biorąc pod uwagę ewolucję dyscypliny, nie mają one większego sensu, ale właśnie dzięki podobnym rozważaniom wciąż pamiętamy o sportowych wyczynach sprzed lat. - Po prostu muszę to wyrzucić z siebie - piekli się "Magic" Johnson, zapytany o ewentualną konfrontację jego drużyny z teamem Kobego. - Oni wygrywali średnio różnicą 22 punktów, a my dwukrotnie wyższą. Kiedy już uda im się osiągnąć ten poziom, to będziemy na nich czekać.
Koniec części jedenastej. Kolejna już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Philadelphia Inquirer, Los Angeles Times, USA Today, givemesport.com, espn.go.com, nbcsports.com, yahoo.com.

Poprzednie części:
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. III
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IV
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. V
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VI
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VII
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VIII
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IX
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. X

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×