Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XII

PAP/EPA / LARRY W. SMITH / Kobe Bryant
PAP/EPA / LARRY W. SMITH / Kobe Bryant

Wiecie, na co mnie stać, w zeszłym tygodniu Kobe beze mnie nie potrafił wygrać - rapował "Shaq" po przegranej przez Lakersów finałowej serii w 2008 roku. Chyba jednak troszkę się pospieszył.

W tym artykule dowiesz się o:

Podczas kampanii 2008/09 trzon ekipy Jeziorowców oprócz "Black Mamby" tworzyli: Pau Gasol, Derek Fischer, Lamar Odom oraz Andrew Bynum. W porównaniu do poprzednich zmagań o sile teamu pod wodzą Phila Jacksona decydowali więc dokładnie ci sami gracze, co dawało nadzieję, iż odegrają się oni za ostatnie niepowodzenie i przywrócą wreszcie purpurowo-złotych na tron. Jako najważniejsza postać w zespole, Kobe już podczas obozu przygotowawczego starał się zadbać o to, żeby jego kolegom nie zabrakło motywacji do walki na najwyższych obrotach. - W szatni powiesiłem swój złoty medal olimpijski na szyi i pocierając go powiedziałem: "Stary, zająłeś drugie miejsce na igrzyskach oraz drugie miejsce w lidze. W czerwcu tego roku nie możesz znów być drugi. Weź się w garść!" - Bryant wspomina jak starał się obudzić sportową złość w Gasolu.

- Nie pamiętam, czy miał wtedy przy sobie ten medal, ale na pewno solidnie mi dogryzł. Cóż, było blisko sukcesu, lecz jednocześnie daleko - przywołuje dawne czasy Pau. Metody "Czarnej Mamby" może i były niekonwencjonalne, ale koniec końców okazały się skuteczne, gdyż bez celnie rzucającego i dużo zbierającego Katalończyka Los Angeles Lakers mogliby zapomnieć o tym, że sezon 2008/09 potoczy się dla nich tak jak się potoczył. Z bilansem 65-17 Jeziorowcy awansowali do play-off's z pierwszego miejsca w lidze, a Kobe notował w tym czasie średnio 26,8 punktu, 5,2 zbiórki, 4,9 asysty i 1,5 przechwytu. Po tak wspaniałych rozgrywkach "Black Mamby" nie mogło oczywiście zabraknąć w pierwszej piątce ligi oraz pierwszej piątce najlepszych obrońców.

Zanim jednak Bryant i spółka w ogóle zaczęli myśleć o play-off's, to 15 lutego 2009 roku w Phoenix odbył się Mecz Gwiazd, w którym Zachód triumfował nad Wschodem 146:119. Co ciekawe, statuetka MVP trafiła wówczas do rąk dwóch zawodników, którymi okazali się... Kobe Bryant oraz Shaquille O'Neal. Po odejściu centra z Lakersów relacje obu jegomościów nie były już tak napięte jak kiedyś, ale dopiero tamta sytuacja przyniosła prawdziwe ocieplenie. - Wszystkie nasze nieporozumienia zostały puszczone w niepamięć po tamtym meczu - opowiada "Shaq". - Wspólnie otrzymaliśmy nagrodę dla najlepszego zawodnika spotkania. To był wspaniały moment, a mój dziewięcioletni wówczas syn Shareef również tam był. W pewnym momencie chciałem po prostu podać trofeum Kobemu, a on spojrzał na młodego i powiedział: "Proszę bardzo, Shareef". Byłem naprawdę solidnie zaskoczony tym, że pamiętał jego imię. Wtedy zrozumiałem, że wszystko, co zaszło za czasów naszej gry w LA, było głupie. Gdybyśmy jednak mieli zacząć naszą drogę od nowa, to postępowałbym dokładnie tak samo, gdyż nasze wyniki mówią same za siebie.

W pierwszej rundzie play-off's Lakersi odprawili z kwitkiem 4-1 Utah Jazz, lecz w kolejnej mieli wielkie problemy z Houston Rockets, o których sile decydowali gracze tacy jak Yao Ming, Shane Battier, Metta World Peace, Aaron Brooks czy Luis Scola. Rywalizacja z Rakietami trwała aż przez siedem spotkań, a na końcowy triumf Jeziorowców spory wpływ miała kontuzja chińskiego centra ekipy z Teksasu, której doznał w meczu numer trzy i która wykluczyła go z dalszych zmagań. - W czwartym i szóstym starciu mogliśmy dać z siebie więcej, ale to nie zmienia faktu, że Rockets i tak radzili sobie znakomicie - opowiada Kobe. - W seriach spotkań chodzi o umiejętność dokonywania odpowiednich korekt. My odrobiliśmy nasze lekcje. W końcowym rozrachunku ekipie z Houston nie można niczego zarzucić, natomiast nasz zespół powinien być bardziej agresywny.

ZOBACZ WIDEO Witold Bańka: MKOl odepchnął od siebie odpowiedzialność (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Seria przeciwko Rakietom okazała się najtrudniejszą przeszkodą Lakersów na drodze do kolejnego w dziejach klubu mistrzostwa NBA. Następnymi ofiarami Bryanta i spółki były drużyny Denver Nuggets i Orlando Magic, które przegrały rywalizację odpowiednio 4-2 oraz 4-1. W starciach decydujących o mistrzostwie "Black Mamba" prezentował się niczym maszyna do zdobywania punktów, kończąc kolejne spotkania z dorobkiem 40, 29, 31, 32 oraz 30 "oczek". Po końcowej syrenie meczu numer pięć przeciwko Magii Kobe mógł się więc cieszyć nie tylko z czwartego trofeum im. Larry'ego O'Briena w swej kolekcji, ale również z pierwszej statuetki MVP finałów, której tak bardzo mu brakowało podczas three-peat w latach 2000-02. - Nie mogę w to uwierzyć - komentował na gorąco. - Czuję się tak jakby ogromny kamień spadł mi z serca.

Przeciwko Dwightowi Howardowi i jego kolegom, wśród których znajdował się Marcin Gortat, Bryant zdobywał średnio 32,4 punktu, dokładając do tego 5,6 zbiórki oraz 7,6 asysty. W ten sposób"Czarna Mamba" z dumą dołączył do Jerry'ego Westa, Wilta Chamberlaina, "Magica" Johnsona, Kareema-Abdul Jabbara, Jamesa Worthy'ego oraz Shaquille'a O'Neala, którzy sięgali po statuetkę MVP finałów jako zawodnicy Jeziorowców. - Nauczył się jak być liderem, za którym reszta drużyny chce podążać - chwalił swojego podopiecznego Phil Jackson. - To bardzo ważne, że zrozumiał wreszcie, iż najpierw musi dać coś od siebie, żeby otrzymać coś w zamian. Stał się dawcą i przestał być gościem, który wobec wszystkich wokół ma tylko same wymagania.

Nie tylko trener widział zmiany, jakie zaszły w "Czarnej Mambie" od czasu potrójnej korony z przełomu wieków. - On dorósł i robi wszystko, o co moglibyśmy go poprosić jako lidera. Próbuje być typem faceta, za którym reszta chłopaków będzie podążać, a nie gościem robiącym wszystko po swojemu i oczekującym, iż inni dotrzymają mu kroku - zauważył Derek Fischer, który miał okazję grać z Kobem w jednym teamie podczas jego debiutanckiego sezonu na parkietach NBA. Jeszcze kilka lat wcześniej Bryant oddałby wszystko za rolę absolutnego lidera oraz wywalczenie mistrzowskiego pierścienia bez udziału "Shaqa". Mówi się jednak, że tylko krowa nie zmienia zdania, gdyż koszykarz zrozumiał wreszcie, iż w pojedynkę nie da się osiągnąć zbyt wiele, i że do sięgania po najwyższe cele zawsze trzeba mieć u swego boku kogoś wyjątkowego. Wcześniej kimś takim był O'Neal, a później rola ta przypadła Gasolowi.
[nextpage]

Kobe należy do grona wiecznie nienasyconych sportowców, dlatego cztery tytuły mistrza NBA wciąż nie zaspokajały jego głodu zwyciężania. Poza tym Michael Jordan koszykarski szczyt zdobywał aż sześciokrotnie, a Bryant pragnął co najmniej wyrównać ten wyczyn. Ten facet nigdy nie miał dość, a każdy trening traktował z namaszczeniem równym finałowej serii. - Jeśli zdobyłeś na nim punkty lub zrobiłeś coś, co go zawstydziło, to on traktował to jako wyzwanie i skupiał swoją uwagę na tobie do chwili, w której cię zdominował - Brian Shaw wraca pamięcią do dawnych czasów. - Czasem potrafił stanąć ci na drodze i powiedzieć: "Chcę, żebyś to powtórzył". Wtedy mogłeś próbować się wymigać, ale on był tak nieugięty, że w końcu się zgadzałeś i graliście dopóki on nie zrealizował swoich celów.

Osoby z długą listą osiągnięć na koncie bardzo często słyszą od innych, iż mają wielkie szczęście, że znalazły się w miejscu, w którym się znalazły. Takie słowa są krzywdzące, gdyż sukcesy odniesione szczęśliwym trafem zdarzają się incydentalnie, a w ogromnej większości przypadków okupione są tytaniczną pracą, potem, krwią i łzami. - Supergwiazdy nie są supergwiazdami przez przypadek - mówi Tim Grover, trener personalny na poziomie NBA. - Michael Jordan był Michaelem Jordanem ze względu na to, co robił na parkiecie i poza nim. Inaczej jego los nie potoczyłby się w ten sposób. Identycznie jest z Kobem. To kombinacja poświęconego czasu, wysiłku, zdobytej wiedzy oraz gotowości do słuchania innych.

Na przestrzeni lat podejście "Black Mamby" do treningów urosło wręcz do miana legendy. John Celestand kariery w lidze zawodowej nie zrobił, ale doskonale pamięta przygotowania do sezonu 1999/2000, kiedy to Kobe złamał nadgarstek w rzucającej ręce i pomimo tego każdego dnia pojawiał się na zajęciach jako pierwszy, półtorej godziny przed czasem. - To mnie wkurzało, gdyż na studiach i w liceum to zawsze ja jako pierwszy przybywałem na trening - wspomina. - Na domiar złego, mieszkałem zaledwie 10 minut drogi od hali, podczas gdy Bryant na dotarcie na miejsce musiał poświęcić ponad pół godziny. Wstyd mi się przyznać, ale dzień po jego kontuzji byłem strasznie podekscytowany, gdyż sądziłem, iż nie ma szans, żeby i tym razem pojawił się na zajęciach jako pierwszy. Ba, wątpiłem w to czy w ogóle zaszczyci nas swą obecnością. Po przybyciu na miejsce poczułem jednak niepokój, kiedy usłyszałem dźwięk piłki odbijanej od parkietu. "To nie może być prawda!", pomyślałem. To była prawda. Kobe już trenował. Miał zabezpieczoną prawą rękę, więc dryblował i rzucał lewą.

Zwycięskiego składu podobno się nie zmienia, lecz jeśli chce się pozostawać w grze o najwyższe cele przez dłuższy czas, to zespół trzeba wciąż udoskonalać. Zgodnie z tą myślą przed sezonem 2009/10 do Jeziorowców dołączył Metta World Peace, znany wcześniej jako Ron Artest. Zawodnik ten jeszcze w poprzedniej kampanii stanowił o sile teamu, który sprawił ekipie z LA najwięcej problemów w drodze po trofeum im. Larry'ego O'Briena, a teraz w wielkim stylu wdarł się do pierwszej piątki ekipy pod batutą Phila Jacksona. W końcowym rozrachunku Lakersi jednak zaprezentowali się troszkę słabiej niż poprzednio, kończąc kampanię zasadniczą z bilansem 57-25, dającym pierwszą pozycję w Konferencji Zachodniej, ale drugą w całej NBA, tuż za plecami Cleveland Cavaliers. Stało się tak głównie przez to, że po siedemnaście spotkań opuścili Pau Gasol i Andrew Bynum, a "Czarna Mamba" zmagał się ze złamaniem palca, które później jeszcze długo dawało mu się we znaki. Podopieczni "Zen Mastera" mimo wszystko jednak byli faworytami do zgarnięcia drugiego tytułu z rzędu.

Patrząc w statystyki, szanse Los Angeles Lakers na kolejny pierścień należało ocenić jako co najmniej takie same jak w rozgrywkach 2008/09. Kobe Bryant notując 27 "oczek", 5,4 zbiórki, 5 asyst oraz 1,5 przechwytu był bezdyskusyjnym numerem jeden w składzie, ale za plecami miał pomocników takich jak Pau Gasol, Lamar Odom, Andrew Bynum, Metta World Peace, Derek Fisher, Shannon Brown czy Jordan Farmar, z których aż czterech zakończyło zmagania z dwucyfrowymi średnimi punktowymi. Dodając do tego tytaniczną pracę na tablicach w wykonaniu pierwszej trójki z nich, otrzymano zespół, który w play-off's pokonał kolejno teamy Oklahoma City Thunder, Utah Jazz i Phoenix Suns, co zaowocowało ponownym awansem do wielkiego finału, który miał być wielkim rewanżem z Boston Celtics.

Najważniejsi żołnierze w armii Celtów nie zmienili się od finałów A.D. 2008. Tym razem jednak Ray Allen, Kevin Garnett, Paul Pierce i Rajon Rondo musieli pogodzić się z porażką po tym jak Jeziorowcy najpierw wyrównali stan rywalizacji na 3-3, a następnie wygrali 83:79 decydujące spotkanie w serii. Mecz numer siedem od początku był bardzo wyrównany pomimo słabej dyspozycji strzeleckiej Kobego, który w pierwszych trzech kwartach trafił łącznie 5/20 rzutów z pola. Co ciekawe, niesiony dopingiem fanów w Staples Center "Black Mamba" szóstą celną próbę z gry zaliczył dopiero niecałe pięć i pół minuty przed końcową syreną, ale to nie przeszkadzało mu w punktowaniu na przyzwoitym poziomie, gdyż w ostatnich dziewięciu minutach meczu trafił aż osiem z dziewięciu rzutów wolnych. - Cholernie mi zależało, ale czym bardziej się starałem, tym bardziej mi nie szło - mówił już po wszystkim. - Cieszę się, że moi koledzy dali radę.

Kampania 2009/10 okazała się dla Bryanta niezwykle owocna. Kobe po raz dwunasty otrzymał powołanie do reprezentacji Zachodu na All-Star Game, a także wpisał sobie do CV kolejne nominacje do pierwszej piątki NBA oraz pierwszej piątki najlepszych obrońców. Po boju przeciwko Boston Celtics odebrał natomiast nagrodę MVP finałów i mógł się poczuć jak "Magic" Johnson czy Kareem Abdul-Jabbar, którzy również otrzymywali te statuetki po legendarnych starciach z Celtami. - Seria przeciwko Bostonowi to absolutny numer jeden w moim prywatnym rankingu - mówi Kobe. - Stawaliśmy naprzeciw trzem przyszłym członkom Koszykarskiej Galerii Sław, przegrywaliśmy już 2-3 i mieliśmy w pamięci porażkę z 2008 roku. No i jeszcze mój złamany palec. To wszystko czyni tamten tytuł bardziej wyjątkowym od pozostałych.

Koniec części dwunastej. Kolejna już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Los Angeles Times, Sports, Illustrated, USA Today, Toronto Star, awbutler.blogspot.com, insidesocal.com, nba.com, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. III
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IV
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. V
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VI
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VII
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VIII
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IX
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. X
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XI

Komentarze (0)