Pojedynek pomiędzy Enea Astorią Bydgoszcz i AZS AGH Kraków miał niespodziewany przebieg. Goście, którzy po pierwszej kwarcie prowadzili aż 25:11, utorowali sobie tym samym drogę do niespodziewanie łatwego zwycięstwa. Miejscowi w późniejszych fragmentach nie byli w stanie odwrócić losów pojedynku z beniaminkiem I ligi, którego prowadzenie ani przez moment nie było nawet zagrożone. Jednocześnie spora niespodzianka stała się faktem. Podopieczni Grzegorza Skiby już w pierwszym meczu na własnym terenie ponieśli klęskę.
W doskonałym nastroju mógł być za to Wojciech Bychawski, trener wygranych. I oczywiście był, choć nie oszczędził po meczu kilku gorzkich słów tym, którzy jego ekipę skazywali na porażki. Zaczął jednak od innej kwestii. - Nie chcemy wracać do przeszłości. Nasza pierwsza przygoda w I lidze była straszna. I to nie dlatego, że z niej spadliśmy, bo wygraliśmy mało meczów, a dlatego, że nie udało mi się stworzyć zespołu. Miałem grupę ludzi, ale nie miałem drużyny - stwierdził dosadnie.
- Nie udało mi się tego zbudować i jest to wyłącznie moja wina, bo to trener odpowiada za takie rzeczy. Muszę mieć tę świadomość, że nie udźwignąłem wtedy pewnych spraw. Naszym marzeniem był powrót, ale niewielu ludzi z nami zostało, niewielu zechciało z nami dalej pracować. Pomimo sporych przeszkód, jak np. kontuzja Tomasza Zycha, udało nam się wrócić do I ligi potencjalnie słabym składem, bo tak było mówione - dodał.
Wydawało się, że druga przygoda AZS-u AGH z zapleczem ekstraklasy będzie kolejnym zderzeniem się ze ścianą, zwłaszcza po porażce u siebie z STK Czarnymi Słupsk 66:87 w 1. kolejce. Wynik ten spowodował, że trudno było stawiać na krakowian w następnym meczu. Ci sprawili jednak sporą niespodziankę. - Nie da się w sporcie mówić o faworytach. Ja jestem bardzo złośliwym człowiekiem i potrafię się przyznać do swoich błędów, ale nienawidzę jak ktoś mówi, że ja czegoś nie zrobię. Dostałem bardzo dużego kopa od ludzi ze środowiska bydgoskiego z programu Cafe Basket, bo tam zostaliśmy uznani za nijakich. I chodzi mi tylko o jedną rzecz. Każdy ma prawo ocenić moją pracę i mój zespół, ale jak zobaczy chociaż jedną jednostkę treningową, którą robię - zaznaczył.
ZOBACZ WIDEO Inauguracja EBLK dla Arki. Punkty zostają w Gdyni
- Można wziąć do ręki kartkę i czytać po kolei nazwiska danej ekipy, ale mogę zagwarantować nieskromnie, że 80 procent zespołów nie przeszłoby przygotowania fizycznego do I ligi, jakie wytrzymała moja drużyna z trenerem Piotrem Bielem. Zawodnicy by zrezygnowali, obrazili się, albo po prostu by usiedli na d****. Nie mamy nazwisk, ja sam nie mam żadnego, jestem prostym człowiekiem, który gdzieś się uczy fachu trenerskiego. Większość moich graczy to są młodzi ludzie. Jak oni nie będą zapieprzać, nie będą mocno trenować i robić tego, co trzeba, to nigdy nigdzie nie dojdą.
- Zespół z Bydgoszczy jest bardzo mocny i będzie wygrywał, bo to jest niemożliwe, aby było inaczej, ale tym razem to my zagraliśmy bardzo dobry mecz. Powiedziałem jednak zawodnikom w szatni jedną rzecz. To zwycięstwo ma sens tylko w jednym wypadku - jeżeli za tydzień wygramy z WKK. Każdy zakładał, że Astoria mocna, to na pewno nam się nie uda, wrocławianie może trochę słabsi, więc może uda się. Nic z tego. Przyjedzie WKK i będzie chciało nas zjeść. Jak sobie z tym nie poradzimy, to wygrana w Bydgoszczy pójdzie w piach.
- Tak samo, jak trząsłem porami przed Astorią, tak samo trzęsę przed WKK i nie obchodzi mnie na przykład to, że ktoś mówi, że Pruszków jest słaby. Prowadzi to mój przyjaciel Andrzej Kierlewicz i wiem, że jego zespół jest dobrze przygotowany. Sport jest nieobliczalny i dlatego go kocham, cieszę się, że jestem trenerem i dzięki temu przeżywam właśnie takie chwile - zakończył rozemocjonowany Wojciech Bychawski.