Zientarski: powiedziałem ministrowi, żeby zbudował normalną motoryzację

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Standardy ludzkie uległy degradacji? Czy uważa pan, że Lewis Hamilton czy Sebastian Vettel zatrzymaliby swój bolid na środku toru i wyciągali rywala z płonącego auta, tak jak w 1976 roku wyciągali Laudę Brett Lunger, Arturo Merzario i Guy Edwards? Czy dziś takie zachowanie nie groziłoby wyrzuceniem z zespołu?

- Trudne pytanie, bo to jest pytanie o poziom człowieczeństwa. Myślę, że wyrzucenie z teamu nie wchodziłoby w grę. Tyle, że nie ze względu na pozytywną ocenę takiego zachowania, a z przyczyn marketingowych. Zrobienie czegoś takiego w czasie wyścigu byłoby znakomitą promocją. Z drugiej strony wydaje mi się, że w ekstremalnych sytuacjach człowieczeństwo dochodzi jednak do głosu. Jest w obecnej F1 kilku takich, którzy potrafiliby się zachować. Środowisko kierowców ładnie zachowało się chociażby po wypadku Julesa Bianchiego. No i jest stowarzyszenie kierowców, które chce, żeby zawodników traktować jak ludzi, żeby oni sami poza torem byli dla siebie ludźmi, a w czasie wyścigu partnerami. Wierzę, że tak jest.

O bardziej ludzkie traktowanie kierowców mocno walczył Ayrton Senna. Dlaczego to on jest największą legendą Formuły 1? Nie zdobył największej liczby tytułów mistrzowskich, nie wygrał najwięcej wyścigów, a jednak nikt nie jest otoczony takim kultem, jak Brazylijczyk.

- Porównam to do piłki nożnej i do Roberta Lewandowskiego. Od pewnego czasu obserwuję jego zachowania na boisku - jak podchodzi do piłki, jak podaje, drybluje, jak przewiduje to, co się wydarzy. Widać, że to nie jest zwykły piłkarz. Że widzi i rozumie więcej. Podobnie było z Senną na torze F1. On nie musiał wygrać, ale wiadomo było, że zawsze wykorzystywał wszystko co, mógł, żeby to zrobić. Widział każdą kałużę, potrafił ocenić, jaki wpływ na warunki ma padający deszcz, przewidzieć błędy człowieka. Jego umysł pracował zupełnie inaczej, niż u pozostałych. Byli tacy goście, jak Nigel Mansell, który po prostu jechał najszybciej, jak umiał i już. Czy jak Michael Schumacher, moim zdaniem wybitny, fantastyczny rzemieślnik, ale bez magii. A Senna miał w sobie jakiś element ponadnaturalny. Coś, co sprawiało, że czuł, widział, rozumiał więcej. Moim zdaniem był przykładem pomostu, między naszą rzeczywistością, a jakimś innym światem. Film "Senna" przekonał mnie do tego, że to był gość z innej planety.

W okolicznościach, w jakich zginął, też możemy się doszukiwać elementów metafizycznych. Po wypadku Rubensa Barichello i śmierci Rolanda Ratzenbergera Senna chciał zintensyfikować walkę o bezpieczeństwo kierowców. I sam miał wypadek, który wyglądał jak wyrok losu.

- Dotykamy tu rzeczy, którą dziennikarze motoryzacyjni nigdy się nie zajmują. Mówimy o istocie człowieczeństwa takiego faceta. O jego poglądzie na na Boga, na istnienie życia po śmierci. Senna nie wstydził się o tym mówić. Może właśnie to jest potrzebne, żeby wygrywać, pokonać innych, wznieść się o poziom wyżej. To poziom, na którym nie wystarcza już umiejętność jeżdżenia, na którym potrzebne jest coś, czego nie umiemy nawet nazwać.

Wracając do wypadku Senny - pamiętam, że pojawiały się wtedy głosy, że tak musi być, że niebezpieczeństwo jest sensem F1, że ludzie chcą ją oglądać, bo granica pomiędzy życiem a śmiercią jest cienka. Wiele osób tak uważało. Na szczęście ci, którzy byli decyzyjni, postanowili, że trzeba z tym skończyć i zaczęli wprowadzać nowe standardy bezpieczeństwa. Formuła 1 to nie jest to samo, co piłka nożna. W futbolu można złamać nogę czy doznać wstrząsu mózgu. A tutaj, czego ludzie nie doceniają, zawodnicy cały czas balansują na granicy pomiędzy życiem a śmiercią.

Czy najlepsi kierowcy to ci, którzy potrafią ocenić, jakie jest maksymalne ryzyko, na które mogą sobie pozwolić, i ciągle to ryzyko podejmują?

- Odpowiem tak - kiedyś, chyba w 1965 roku, mieliśmy jako dziennikarze motoryzacyjni lekcje jazdy rajdowej u Sobiesława Zasady. Zasada podchodził po tych lekcjach do każdego z "kursantów" i mówił, co myśli. Mi powiedział: "panie Włodku, pan ma duży talent do kierownicy, fantastyczny refleks, świetnie panuje pan nad samochodem, ale rajdowca to z pana nie będzie. Dlatego, że jak pan wchodzi w zakręt, to nie myśli pan o tym, jak najlepiej z niego wyjść. Tylko o tym, że może wylądować w szpitalu albo się zabić, i widzi pan ten śmigłowiec, którym będą pana zabierać. Rzecz polega na tym, żeby nie być szaleńcem, ale też nie dać się zabić lękowi. U kierowców wyścigowych jest to o tyle trudne, że jeśli źle wyważysz ten balans, możesz zginąć.

W tym momencie przypomina mi się scena z filmu "Rush", kiedy Niki Lauda, jadąc zwykłym autem po zwykłej drodze, prowadzi ostrożnie i spokojnie. Na pytanie dlaczego odpowiada, że ani nie ma do tego warunków, ani nikt mu za to nie płaci. Może najlepsi kierowcy wyścigowi to ci najmądrzejsi, nie tylko na torze wyścigowym?

- Chyba ma pan rację, że ci wielcy wiedzą co, kiedy i gdzie im wolno. Choć niektórzy znakomici zawodnicy na co dzień jeżdżą tak samo, jak w wyścigach i rajdach.

A zwykli kierowcy? Co zrobić, żeby jeździli mądrze, a nie zachowywali się tak, jak osławiony "Frog", albo organizowali nocne wyścigi ulicami miast?

- Zacznę od tego, że "Frog" to nie jest kierowca, tylko gość, który wykorzystał samochód do tego, żeby narozrabiać. A tym, którzy chcą się wyżyć, trzeba dać miejsca, gdzie będą mogli to robić. Bo jeśli nie mają gdzie jeździć, robią nocne wyścigi. Kiedyś rzuciłem takie hasło, że skoro budujemy "Orliki" piłkarskie, to stwórzmy i motoryzacyjne. Ale idea się nie przyjęła. Teraz powiedziałem ministrowi infrastruktury, Andrzejowi Adamczykowi z PiS-u, że skoro rządzący są tacy twardzi, niech to pokażą i zbudują w Polsce normalną motoryzację, uproszczą i unowocześnią prawo drogowe, upodmiotowią kierowców tak by poczuli się współodpowiedzialni za bezpieczeństwo. Tym razem musi się udać. Wierzę w to głęboko.

Rozmawiali: Maciej Rowiński i Grzegorz Wojnarowski

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×