[b]
Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: 12 goli i osiem asyst w tym sezonie. Tak walczy się o powołanie do reprezentacji Polski na marcowe mecze?[/b]
Damian Kądzior, pomocnik Dinama Zagrzeb: Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Ale cieszę się, że zacząłem rok w dobrej formie. Było to widać w okresie przygotowawczym, strzelałem i asystowałem w każdym sparingu. Dobrze, że to przełożyło się na ligę. Nie ma co się jednak podpalać. Trzeba na maksa wykorzystać formę.
Zmieniłem swoje podejście. Wcześniej postawiłem sobie za duże wymagania. Po jednej rundzie miałem dwucyfrową liczbę asyst, za dużo chciałem i nakładałem na siebie presję. W tym sezonie ustaliłem sobie proste zadanie - radość z gry. Gdy mam luz i spokój w głowie, to liczby same przychodzą. Strzelam i asystuję jak w poprzednich klubach. Było tak w Dolcanie Ząbki, Wigrach i w Górniku. Teraz mam liczby w Dinamie.
Jest pan w kontakcie ze sztabem reprezentacji?
Nie. Nie dostaję też informacji, że ktoś był na meczu albo mnie obserwował. Nikt nie dzwonił. Trzeba po prostu robić swoje. Cieszę się z gry w Dinamie.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: dopiero marzec, a bramkę roku już znamy? Fenomenalny wolej!
Zmienił pan swój styl gry. Częściej gra prawą nogą i strzela głową. Skąd się to wzięło?
Zauważyłem, że w meczach gra mi się coraz trudniej. Rywale mocno nastawiali się na moją lewą nogę, miałem podwojone krycie i rzadziej mogłem korzystać ze swoich firmowych zagrań. Rok temu, gdy byłem najlepszym asystentem ligi, większość moich podań wyglądała podobnie. W tym sezonie postanowiłem zmienić parę rzeczy. Zacząłem pracować nad grą prawą nogą, wchodzeniem w pole karne, lepszym wykończeniem i poprawieniem strzałów głową. Przy moim wzroście to wcale nie jest najłatwiejsze. Fajnie, że to już przekłada się na mecze. Cały czas staram się szukać nowych pomysłów. Mam jeszcze pole do popisu i wiele do poprawy.
To zasługa wskazówek Nenada Bjelicy?
Trener ma tylu zawodników, że brakuje mu czasu, by z każdym pracować jeszcze indywidualnie. Piłka to sport zespołowy, ale trzeba dbać o własny rozwój. Piłkarzem nie możesz być tylko przez dwie godziny dziennie na treningu z całą drużyną. W Zagrzebiu mam trenera indywidualnego. Pracujemy nad przygotowaniem fizycznym i zachowaniami na boisku. Raz w tygodniu doskonalimy też mój sposób poruszania się, szukania miejsca w polu karnym i grę prawą nogą. Dużo wskazówek dostaję od taty. Z nim pracuję najdłużej. Doskonale wie, w czym mogę się też poprawiać. Po każdym meczu wspólnie analizujemy moje występy. Dzieli nas tyle kilometrów od Zagrzebia do Białegostoku, ale bierzemy telefony albo Skype'a, siadamy i analizujemy.
Często tata odwiedza pana w Chorwacji?
Rzadko się widujemy. Nie tyle, ile byśmy chcieli. Ostatnio był u mnie na meczu z Rijeką (29 lutego). Akurat wtedy strzeliłem gola. Zagrałem dobre spotkanie, był zadowolony. Zawsze bardzo dużo ode mnie wymaga i dzięki niemu jestem w tym miejscu. Wiele było zgrzytów, płaczu i kłótni, ale po latach to wszystko sprawiło, że jestem lepszym piłkarzem. Bardzo mu za to dziękuję.
Jak długą drogę razem przebyliście, żeby w końcu zagrać z Manchesterem City w Lidze Mistrzów?
Tamten mecz to było spełnienie najskrytszych marzeń. Może źle to zabrzmi, że marzyłem o tym będąc w Wigrach Suwałki. Wtedy celem było awansować do Ekstraklasy. W Górniku - zagraniczny transfer. Udało się i najpierw z Dinamem grałem w Lidze Europy przeciwko Benfice na Estadio Da Luz. W końcu zapracowałem na to, że trener wystawił mnie na najważniejszy mecz w Zagrzebiu z Manchesterem City i zaliczyłem asystę. To było marzenie dziecka. Z kolegami albo tatą siadałem we wtorki i środy przed telewizorem i oglądałem mecz. Liga Mistrzów o 20:45 to było święto.
Chciałem w końcu usłyszeć ten hymn z murawy. Spełniłem to i zostanie ze mną na zawsze. Wydaje mi się, że niewielu jest polskich piłkarzy, którzy z taką historią zagrali w LM. Miałem 25 lat i jeszcze grałem w I lidze, a doszedłem do poziomu, na którym asystuję w meczu z mistrzem Anglii. Ja i moja rodzina wiemy, ile mnie to kosztowało. Dużo pracy, pokora i trochę szczęścia. Zobaczymy, gdzie jest mój limit. Mam kolejne marzenia.
Jakie?
Występ w reprezentacji Polski od pierwszej minuty. Usłyszenie Mazurka Dąbrowskiego z murawy byłoby wielkim przeżyciem. Inne marzenie to transfer, który spełniłby moje ambicje sportowe. Miałem oferty z Turcji i MLS, ale uważam, że to jeszcze za wcześnie, by rezygnować z marzeń o grze w jeszcze lepszej lidze.
Ma pan w głowie konkretny kierunek?
Chciałbym trafić do ligi, która wycisnęłaby ze mnie jeszcze większy potencjał. Fajnie byłoby zagrać w Bundeslidze albo Championship. To są naprawdę wymagające rozgrywki, fizyczna piłka na większym i szybszym poziomie. Czuję, że mógłbym sobie poradzić. Dzięki graniu z klasowymi piłkarzami samemu stajesz się lepszym. Widzę to po sobie w Dinamie. To naprawdę wielki i silny klub. Niewiele jest takich, które są dużo lepsze pod względem piłkarskim. Ale mówimy o samej lidze.
W Chorwacji ważniejsze jest sprzedawanie talentów?
Liga chorwacka to okno wystawowe. Przyjeżdża tu bardzo dużo skautów. Młodzi Chorwaci w Dinamie są cenieni, sprzedaje się ich za 20 mln euro. W ekstraklasie młodzi Polacy odchodzą już za 3 mln euro. Taka jest różnica. Jednak nie ma co porównywać infrastruktury. W Polsce mamy wszystko na naprawdę wysokim poziomie. W LM jeździłem na mecze Szachtara i Atalanty. Polskie stadiony wcale od nich nie odbiegały. W Chorwacji wygląda to inaczej. Akurat na ostatnich derbach z Hajdukiem była wspaniała atmosfera, podobnie na naszych meczach w LM. Ale na większości spotkań w lidze mogłoby być więcej kibiców.
Jak żyje w Zagrzebiu piłkarz Dinama?
Popularność cały czas rośnie. Szczególnie po ważnych golach jak tych z Rijeką i Hajdukiem, które zdecydowały o naszych zwycięstwach. Dla kibiców to bardzo ważne bramki. Wszyscy znają wyniki Dinama. Ludzie są mili, nie słyszałem jeszcze negatywnych komentarzy. Podobnie było w Górniku. Mieszkaliśmy z żoną w Gliwicach i nawet w markecie chwalili nasz zespół za wyniki. Bardzo się cieszę, że kibice mnie rozpoznają. To świadczy o tym, że dużo dla nich znaczę.
Gerard Badia: Mam tylko jedną ofertę na stole. Od teściowej
Dariusz Mioduski: Polskie kluby nie potrafią grać w pucharach