Informowaliśmy o zamieszaniu, do jakiego doszło na początku października w lidze włoskiej. Na boisku w Turynie miało dojść do meczu między Juventusem i Napoli. Gospodarze wyszli na murawę, choć wiedzieli, że goście nie przyjadą.
Piłkarze Napoli zostali w domu, bo włoski sanepid nie zezwolił na wyjazd na mecz po wykryciu koronawirusa u dwóch zawodników. Więcej na ten temat znajdziecie TUTAJ >>.
Juventus zachował się tak, jakby mecz miał dojść do skutku, a władze Serie A nie odwołały spotkania. W tej sytuacji sędzia odgwizdał o 21.30 koniec meczu, który nie doszedł do skutku wskutek nieobecności zawodników z Neapolu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak strzela syn legendarnego piłkarza
Goście zostali ukarani walkowerem, co wywołało wściekłość u właściciela klubu z Neapolu, Aurelio De Laurentiisa. Szef klubu zapowiadał, że nie podda się tak łatwo i jest gotowy na długą batalię sądową. Zgodnie z zasadami zaakceptowanymi przez kluby, drużyna ma obowiązek przystąpić do spotkania, jeżeli ma 13 zdrowych piłkarzy, w tym bramkarza. Można wnioskować o przełożenie meczu, jeśli w drużynie jest co najmniej dziesięciu zakażonych, a tylu w Napoli nie było.
De Laurentiis, jak podają włoskie media, proponuje inne rozwiązanie. Oficjalnie odwołał się od walkoweru. Liczy, że decyzja zostanie cofnięta, a wtedy Napoli rozegra zaległy mecz z Juventusem. Nie wiadomo, jak do tej propozycji odnieśli się działacze klubu z Turynu.
- Protokół działa, wszyscy przestrzegają zasad, ale jak widać podczas papierkowej roboty w Neapolu doszło do błędów w komunikacji. Lega Serie A nie ma z tym nic wspólnego. Informacje przekazane nam przez Napoli nie uzasadniały przełożenia meczu - tak dyrektor generalny Lega Serie A, Luigi De Siervo, tłumaczył walkower.
CZYTAJ TAKŻE Serie A. SSC Napoli nie zgadza się z karą. Klub szykuje się na batalię sądową
CZYTAJ TAKŻE Serie A. Koronawirus w drużynie Karola Linettego