Krzysztof Łągiewka. Z kariery zostały tylko buty

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Proszę wytłumaczyć, skąd po tym wszystkim wziął się pomysł wyjazdu do USA?

Myślałem, że przeniosę swoją karierę z Rosji do Stanów. Przeprowadzę się, zostanę na dłużej. W grę wchodziło Columbus Crew oraz Chicago Fire.

Zaraz zaraz, nie miał pan agenta. Kto przedstawił taką ofertę?

Niestety, to była totalna amatorka. Pojechałem do USA w ciemno. Znajomy miał znajomego, który kogoś tam gdzieś znał. Śmiech na sali. "Przyjeżdżaj, ogarniemy" - usłyszałem w słuchawce i się spakowałem.

Co było dalej?

Z jednego miejsca został zwolniony dyrektor sportowy, sprawy się przedłużały, był już tydzień po zamknięciu okna transferowego i musiałem czekać do stycznia. Do zimy jeszcze miałem nadzieję: biegałem, ćwiczyłem w siłowni, łapałem dorywcze prace. Jak się kolejny raz nie udało, to już machnąłem ręką. Przestałem trenować, po robocie "piwkowałem".

Na początku mieszkałem w New Jersey u wuja, mamy brata. Później, w Garfield (stan New Jersey), dzieliłem mieszkanie ze znajomymi z budowy. Tam też zaczepiłem się w SC Vistula Garfield, zespole stworzonym z pracowników firmy, występującym w amatorskich rozgrywkach. W 2012 roku profesjonalna piłka już się dla mnie skończyła.

Trudno się było przestawić?

Pamiętam pierwszą wypłatę. "Co to jest?!" - patrzę. 700 dolarów i to po dwóch miesiącach, bo wcześniej nie płacili. Szef tłumaczył, że miał "emergency"... (nagły wypadek - ang.).

Czytałem wiele historii. Na przykład Igora Sypniewskiego, innych chłopaków. Ja się nie dziwię, że byli piłkarze nie potrafią się pozbierać po karierze. Mi tak psychika wysiadała, że zacząłem wierzyć w totalne bzdury. Mówiłem do siebie: "Wyjmę wtyczkę i wszystko się zresetuje, jak w grze".

Najgorsze było oglądanie meczów. W telewizji widzisz kolegów z boiska. Gościa, który był od ciebie słabszy, albo dużo starszy, i który dalej występuje na najwyższym poziomie. A ty? Siedzisz na tyłku gdzieś w ciemnej dupie.

Odciąłem się od piłki. O tym, że kiedyś coś tam kopałem, przypomina mi komunikat ze strony "90minut.pl". Raz w roku wyświetla się informacja o moich urodzinach. Lżej mi się patrzy tylko na El Clasico czy finały Ligi Mistrzów, bo wiem, że i tak nie doszedłbym do takiego poziomu.
Krzysztof Łągiewka na zgrupowaniu reprezentacji Polski Krzysztof Łągiewka na zgrupowaniu reprezentacji Polski
Ale później, w Anglii, jeszcze coś pana tchnęło i chciał pan wrócić do futbolu.

Od siedmiu lat mieszkam w Leeds. Przyjechałem do mamy. W momencie, gdy zaczęły się trudne sytuacje w życiu, gdy trzeba było podjąć się pracy, żeśmy się rozjechali - mama na Wyspy, ja za Ocean. Przyjechałem do niej w największym kryzysie.

Historia podobna do tej, o której mówił pan na początku, z czasów USA.

Wtedy w Stanach, gdy było ze mną bardzo, bardzo źle, któregoś dnia po prostu obudziłem się i stwierdziłem, że nie pozwolę się zniszczyć. Powiedziałem sobie: "Masz syna, który ma 16 lat i mamę, która cię kocha. Musisz dla nich żyć". Nie po to matka mnie urodziła i wychowała, żebym leżał w kanale. Powiedziałem: "Koniec, nie wezmę już narkotyków do ust".

A jak było w Leeds?

Początkowo? Źle.

Dlaczego?

W Leeds chciałem jeszcze raz spróbować, zgłosiłem się do jednej akademii piłkarskiej. Nie wyszło i się poddałem. Przyszła depresja.

Browarami zapijałem tabletki uspokajające, żeby w ogóle zasnąć. Dużo przytyłem, z 96 do 124 kilogramów. Całe ciało mi spuchło, wyrósł brzuch, przeszkadzał mi buty wiązać.

Po przyjeździe do Anglii zacząłem pracę w fabryce. Zmiany mam od 5 rano do 15 i od 15 do północy. Tak non stop. Na początku celowo brałem popołudniowe zmiany. Rano coś zjadłem, wykąpałem się i szedłem do ludzi. Nieważne, że z nimi nie rozmawiałem. Liczyło się to, że przebywałem w miejscu, w którym ktoś po prostu był. Słuchałem, patrzyłem, czas leciał.

Co z tego, że stałem odcięty umysłowo i praktycznie nie dało się nawiązać ze mną kontaktu. Przynajmniej przez 8 godzin nie mogłem pozwolić sobie na alkohol czy inne głupoty. Ale idąc do roboty na 5 rano, wracałem, gdy było jeszcze jasno. W tamtym okresie wolałem się po prostu napić i zasnąć. Sześć czy siedem butelek piwa plus środki nasenne odcinały mnie do kolejnej zmiany w pracy.

Ale przetrwał pan.

Podobnie jak w USA - nagle samo puściło. Historia Radka Kałużnego mocno mnie podbudowywała. Motywowałem się, że o wiele lepszy piłkarz ode mnie też pracuje fizycznie, gdzieś w Anglii, i jakoś funkcjonuje. Powtarzałem sobie, że i ja dam radę.

Wróciłem na siłownię, zacząłem biegać i żyć normalnie. Schudłem do 108 kg. Ostatnio nie miałem czasu na treningi, bo dorabiam remontując domy, ale wrócę do sportu.

To co złe już za panem?

Przede wszystkim: w końcu stoję na ziemi. Wiem, na czym polega życie i co chcę z nim robić. Dziękuje Bogu, że zabrał mi pieniądze, karierę, a dał zdrowie i siłę. Że mam nową rodzinę: żonę, dziecko, 3,5-letniego syna i że się nie stoczyłem. Zrobię wszystko, by młody nie popełnił błędów taty. Dziękuję mamie, że cały czas była przy mnie, wysłuchiwała tego, co z siebie wyrzucałem i wytrzymała ten paskudny etap.

Gra pan jeszcze czasem, z kolegami?

Boję się trochę. A jak mnie któryś w kostkę trzepnie i nie będę mógł pójść do pracy? Ale mówiąc szczerze - bardzo mi brakuje piłki. Żałuję, że nie utrzymałem żadnego kontaktu ze świata piłki. Nie ukończyłem kursów trenerskich, nie zabezpieczyłem się, bo mi się nie chciało. Wolałem biegać po mieście. Piłka to jednak dalej moja wielka miłość, pasja.

Taka tragiczna miłość.

Dwa lata temu jeszcze nie było ze mną dobrze, teraz jestem poukładany, ochłonąłem. Gdybym miał wtedy tę głowę, co mam teraz... Ale po co mam tak gadać?

Ale słyszę w głosie, że mówi pan o tym uczuciu z sentymentem.

Chciałbym w piłce być, chciałbym w niej pracować, ale raczej to już jest niemożliwe. Po tym wszystkim, co przeszedłem, wstydziłem się nawet do kolegów odezwać, powiedzieć, co teraz robię. Urwałem kontakty. Po karierze nic mi nie zostało. Porozdawałem koszulki, reszta sprzętu mi się zapodziała. Zostały jedynie buty, jedna para. Pachną jeszcze rosyjską Priemjer Ligą. Znalazłem je w szopie, były schowane w walizce.
Krzysztof Łągiewka w ogrodzie w Leeds. Trzyma ostatnią pamiątkę z czasów zawodowej gry w piłkę Krzysztof Łągiewka w ogrodzie w Leeds. Trzyma ostatnią pamiątkę z czasów zawodowej gry w piłkę
Co pan teraz o tym wszystkim myśli?

Chyba wszystko już w życiu widziałem. Kiedyś coś znaczyłem, byłem szanowany, a dziś jestem nikim. Rozmawiamy dłuższą chwilę, stoję teraz przy swoim oknie z telefonem i wbijam wzrok w ulicę. Wiem pan, z czym mi się to kojarzy?

Z czym?

Pamiętam taką scenę ze Stanów, tylko byłem po drugiej stronie szyby. Siedziałem na walizce, na chodniku, patrzyłem w niebo i myślałem sobie: "Gdzieś tam daleko jest ktoś z twoich bliskich. Ale przy tobie nie ma nikogo". Wszystko się wtedy skończyło, zostałem sam z torbą. Dziś jednak znowu mam bliskich przy sobie, wróciłem.

To moja historia, nie wstydzę się jej. Wyłożyłem kawę na ławę. Wszystko osiągnąłem sam, bez żadnej pomocy i układów. Sam z wioski się przebiłem do dużej piłki, z Zambrowa, 20 kilometrów od Łomży. Ale sam też się zniszczyłem. Potrafiłem upaść, przywalić dupą o ziemię, ale wstałem.

Czytaj pozostałe teksty autora:

Mariusz Kukiełka. Ciągły mecz na wyjeździe

Wahan Geworgian. Reprezentant z bazaru

Ireneusz Jeleń. Snajper z pola kukurydzy

Igor Sypniewski. Legenda spod trzepaka

Sebastian Szałachowski. Igraszki z diabłem

Tomasz Kuszczak. Biznesmen z Teatru Marzeń

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×