Śmiali się z Polaka. No to im pokazał. Został legendą za życia!

PAP/EPA / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
PAP/EPA / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Kiedy stawiał pierwsze kroki w Niemczech, nazywali go "Lewandoofskim", czyli po prostu "głupkiem". Dziś Niemcy modlą się o to, by nie opuszczał ich ligi. Ale jeśli odejdzie, to jako najbardziej utytułowany obcokrajowiec w historii Bundesligi.

W sobotę Robert Lewandowski wygrał Bundesligę po raz dziesiąty w karierze i wyrównał rekord Davida Alaby pod względem zdobytych przez cudzoziemca tytułów mistrza Niemiec. A wśród wszystkich piłkarzy, bez względu na narodowość, więcej razy srebrną paterę w geście triumfu wzniósł tylko Thomas Mueller (11).

To kolejny imponujący wpis w sekcji "Bundesliga" w CV "Lewego". Wspomnijmy tylko te najważniejsze. 33-latek jest już najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii ligi (310). Dzierży też rekord pod względem goli strzelonych w jednym sezonie (41), który odebrał Gerdowi Muellerowi. Udało mu się, choć wszyscy zgodnie twierdzili, że to niemożliwe. Więcej TUTAJ.

Jest również królem Der Klassikera - najbardziej prestiżowej rywalizacji we współczesnym fussballu. Jest dla meczów Bayernu z Borussią tym, kim Lionel Messi dla El Clasico. Gol strzelony w sobotnim spotkaniu z BVB (3:1) jest jego 32. w niemieckim klasyku. Poprzedniego rekordzistę, Gerda Muellera (15), Lewandowski już zdublował.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ibrahimović nie przestaje zadziwiać. To nie fotomontaż!

"Lewy" z dużą przewagą (13 bramek) wyszedł też na ostatnią prostą wyścigu po koronę króla strzelców Bundesligi. Wygra go po raz siódmy w karierze, czym wyrówna rekord wielkiego Muellera pod tym względem. Warto jednak wspomnieć, że Lewandowski zdobędzie armatkę w piątym kolejnym sezonie - żaden napastnik przed nim nie zdominował rozgrywek w takim stopniu.

Ghandi z Leszna

Lewandowski jest dziś bezapelacyjnie największą gwiazdą Bundesligi. Niemcy bledną na myśl o tym, że Polak może zamienić Monachium na Barcelonę. "Lewy" w spektakularny sposób, z wielką gracją, pokonuje kolejne, nieosiągalne dla innych, bariery. Nie wjechał jednak na szczyt kolejką liniową.

"Najpierw cię ignorują. Potem się z ciebie śmieją. Później z tobą walczą. Później wygrywasz" - Mahatma Gandhi oczywiście nie powiedział tego o Lewandowskim, ale ten słynny cytat dobrze opisuje drogę, którą napastnik Bayernu pokonał w Bundeslidze.

Jego transfer do Borussii latem 2010 roku przeszedł bez wielkiego echa, a na początku przygody z Bundesligą Niemcy bezlitośnie z niego drwili. Młody, 22-letni piłkarz, który dopiero co przyjechał z innego kraju, był bohaterem skeczów. Śmiano się z jego nieskuteczności, sugerując, że... nie trafiłby nawet do miski klozetowej.

Przemysł pogardy nie złamał "Lewego", choć granice przyzwoitości przekraczały też media. Po jednym z meczów, w którym zmarnował kilka okazji, "Bild" nazwał go "Lewandoofskim" (niem. "doof" to "głupek").

Dopiero po latach Raimund Hinko odważył się na publiczne przeprosiny. Zdecydował się na to jednak dopiero wtedy, gdy Lewandowski zdążył już podbić Bundesligę.

Polak (nie) może zarabiać najwięcej

Zanim jednak podporządkował sobie ligę nad Renem, musiał walczyć z niesprawiedliwościami także w swoim najbliższym otoczeniu. Gdy był już wschodzącą gwiazdą Bundesligi i negocjował z BVB nowy kontrakt, usłyszał od Hansa-Joachima Watzkego, że "Polak nie może zarabiać najwięcej w klubie". Więcej TUTAJ.

Nie mógł w Dortmundzie, ale mógł gdzie indziej. Trzy lata później, już w Monachium, podpisał kontrakt, dzięki któremu został najlepiej opłacanym piłkarzem... w historii Bundesligi. Miało to swoją wymowę, bo cudzoziemiec stał się krezusem w lidze ówczesnych mistrzów świata.

W szatni Bayernu było wtedy pięciu złotych medalistów z Brazylii, ale to Polak podpisał rekordowy kontrakt. Na szczycie listy płac utrzymuje się do dziś. Zresztą, z zarobkami rzędu 22-25 mln euro, "Lewy" jest dziś jednym z najlepiej opłacanych piłkarzy świata.

Wstrząsnął Monachium

Inwestycja w Lewandowskiego opłaciła się Bayernowi, bo bez niego Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge nie mieliby co wstawiać do gabloty. Nie chodzi tylko o bramki, które dały klubowi łącznie 19 trofeów. "Lewy" wymógł też na przełożonych, by Bayern dołączył do "wyścigu zbrojeń".

W głośnym wywiadzie dla "Der Spiegla" uderzył w zbyt zachowawczą politykę transferową klubu, która sprawiała, że Bayern nie mógł konkurować z innymi europejskimi potęgami. Ściągnął na siebie gniew wszystkich bawarskich świętych, bo na tak otwartą krytykę Hoenessa i Rummeniggego nie odważył się nikt wcześniej.

- Kto otwarcie krytykuje klub, będzie miał do czynienia ze mną. Lewandowski pracuje u nas jako piłkarz i zarabia za to dużo pieniędzy. Ten wywiad został przygotowany za plecami Bayernu - grzmiał wtedy Rummenigge.

Ale gdy kurz opadł, przyznał "Lewemu" rację. Bayern zaczął działać bardziej agresywnie na rynku transferowym. Podążył wskazaną przez Lewandowskiego drogą, na końcu której była potrójna korona w sezonie 2019/20.

Robert Lewandowski cieszy się z triumfu w Lidze Mistrzów 2019/20
Robert Lewandowski cieszy się z triumfu w Lidze Mistrzów 2019/20

Dług spłacony

Nim jednak poprowadził Bayern do długo wyczekiwanego w Monachium triumfu w Champions League, musiał odpierać kolejne ataki. - Jest być może najlepszą "9" na świecie. Na wielkiej scenie jest nam jednak coś winny - rzucił Hoeness przed startem fazy pucharowej Ligi Mistrzów 2018/19.

Działacz chciał w ten sposób skarcić Polaka za to, że ten krytykuje klub, choć sam nie zrobił wiele, by zdobyć z Bayernem Champions League. Wtedy "Lewy" ponownie zawiódł - Virgil van Dijk schował go do kieszeni, a jego Liverpool wyeliminował Bayern. Rok później jednak spłacił ten wyimaginowany dług.

A kilka miesięcy później wypłacił jeszcze odsetki, dając Bayernowi i całej Bundeslidze prestiż, o jakim przez kilka dekad dumni Niemcy mogli tylko pomarzyć. Był pierwszym w historii zawodnikiem klubu Bundesligi, który wygrał istniejący od 1991 roku plebiscyt FIFA. Więcej TUTAJ. Sam Bayern kogoś o statusie Piłkarza Roku nie miał u siebie 10 lat dłużej.

Kilka lat temu to Lewandowski potrzebował Bundesligi i Bayernu. Teraz całe piłkarskie Niemcy drżą o to, by nie stracić największej gwiazdy, bez której ich rozgrywki mogą zostać wypchnięte na margines wielkiej piłki.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: