Liga Mistrzów: Wisła o krok od sprawienia sensacji

Materiały prasowe / Jerzy Stankowski / Orlen Wisła Płock / Na zdjęciu: Miha Zarabec
Materiały prasowe / Jerzy Stankowski / Orlen Wisła Płock / Na zdjęciu: Miha Zarabec

Orlen Wisła Płock może sobie pluć w brodę. W ostatnich sekundach miała ogromną szansę na doprowadzenie do remisu, lecz zatrzymał ją bramkarz SC Magdeburga. Mimo porażki mistrzowie Polski udowodnili, że drzemie w nich spory potencjał.

Po dwóch zwycięstwach w Lidze Mistrzów Orlen Wisły Płock przyszedł czas na wyzwanie najtrudniejsze z najtrudniejszych - starcie z Magdeburgiem na ich terenie. Klub z Niemiec w poprzedniej edycji zwyciężył turniej Final Four i sięgnął po najważniejsze trofeum klubowe na Starym Kontynencie. To właśnie w ćwierćfinale tamtych rozgrywek "Nafciarze” musieli uznać ich wyższość.

W sezonie 2025/2026 zarówno Wisła, jak i Magdeburg miały przed czwartkowym spotkaniem po dwa zwycięstwa. Śmiało można więc było nazwać to meczem na szczycie trzeciej kolejki Ligi Mistrzów.

ZOBACZ WIDEO: Niesamowita scena podczas spotkania. Dziewczyna podeszła do polskiej mistrzyni

Trzeba przyznać, że Wisła nie przestraszyła się mocnego rywala i podjęła rękawicę. Od samego początku twardo stanęła w obronie. Nie było taryfy ulgowej dla Magdeburga. Mecz od pierwszych minut toczył się na ogromnej intensywności, od szóstki do szóstki. Gołym okiem było widać, że spotkały się zespoły z najwyższej półki. Po pierwszych dziesięciu minutach to jednak "Nafciarze" prowadzili 5:4, co mogło cieszyć Xaviera Sabate.

Hiszpan mógł być szczególnie zadowolony z defensywy, bo Wisła była niesamowicie szczelna w obronie, a swoje dokładał w bramce Torbjorn Bergerud. Najlepszym dowodem było to, że Magdeburg po pierwszym kwadransie miał na koncie zaledwie pięć bramek - przypomnijmy, mówimy o triumfatorze Ligi Mistrzów sprzed roku.

W drugiej części pierwszej połowy mistrzowie Polski zaczęli jednak mieć problemy. Gospodarze bardzo wysoko wychodzili do rozgrywających Wisły. Siergiej Kosorotow  miał naprawdę mało miejsca, żeby coś zdziałać czy postraszyć rzutem z dystansu. "Nafciarze" długo męczyli się w ataku pozycyjnym, a ostatecznie często oddawali rzuty z nieprzygotowanych pozycji. Na dodatek świetnie w bramce spisywał się Sergey Fernandez, który po pierwszej połowie mógł pochwalić się skutecznością na poziomie 44 proc.

Magdeburg błyskawicznie zbudował trzybramkową przewagę, która w końcówce pierwszej połowy sięgnęła czterech trafień. To był efekt chaosu w poczynaniach mistrzów Polski i kilku naprawdę głupich błędów, jak dwie kary dla Mitji Jancy. W najtrudniejszych momentach sygnał do walki dawał Gergo Fazekas, ale to było za mało. Po trzydziestu minutach gospodarze prowadzili 14:10.

Żeby jednak myśleć o odrabianiu strat, przebudzić musiał się Melvyn Richardson, bo pierwsza połowa zdecydowanie mu nie wyszła. Na początku drugiej części gry zmarnował nawet rzut karny, co we wcześniejszych meczach mu się nie zdarzało. A bez jego skutecznej gry pojawiły się kolejne problemy, bo Magdeburg tylko się rozpędzał i w 40. minucie prowadził już 19:14.

"Nafciarze" nie mogli przede wszystkim poradzić sobie z Omarem Magnussonem, ale w pewnym momencie gospodarze byli w takim gazie, że ktokolwiek by nie rzucał, zamieniał akcje na bramki. Wszystko układało się po ich myśli i w przeciwieństwie do Wisły wcale się nie męczyli. Spokojnie kontrolowali spotkanie, utrzymując przewagę czterech-pięciu trafień aż do pięćdziesiątej minuty.

Wisła natomiast w każdej akcji musiała mozolnie kombinować w ataku, żeby przebić się przez szczelną defensywę Magdeburga. Nieoceniony okazał się wówczas Siergiej Kosorotow, który był praktycznie jedyną armatą Xaviera Sabate. To właśnie on dał nadzieję na powrót do walki o zwycięstwo, bo w 55. minucie gospodarze prowadzili już tylko 25:23.

Końcówka to już prawdziwe "one man show" Kosorotowa, który robił wszystko, by utrzymać Wisłę w grze. Rzucał z nieprawdopodobnych pozycji i doprowadził do sytuacji, która jeszcze 10 minut wcześniej wydawała się nierealna. "Nafciarze" zbliżyli się na 26:27, mieli piłkę i 30 sekund do końca. Stworzyli nawet dwie okazje, które mogły zakończyć się bramką, ale bohaterem został nie Kosorotow czy Lovro Mihić, lecz bramkarz gospodarzy Sergey Fernandez.

Ostatecznie wynik nie uległ już zmianie i Wisła musiała przełknąć gorycz pierwszej porażki w tym sezonie Ligi Mistrzów. Za walkę w Magdeburgu należą się jej jednak wielkie brawa.

Liga Mistrzów piłkarzy ręcznych, 3. kolejka:

SC Magdeburg - Orlen Wisła Płock 27:26 (14:10)

Komentarze (2)
avatar
kamil1984
26.09.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bez dwóch podstawowych obrońców (Terzić ,Susnja)to i tak dobrze wyglądało .Zobaczymy jak w kolejnych odsłonach Ligi Mistrzów zaprezntują się Wiślacy 
avatar
Ziomm1234
26.09.2025
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Co tu dużo mówić, dobrze się to oglądało. Szkoda i aż niesamowite, że w ostatniej akcji nie padła bramka. Szczęście po stronie Magdeburga dzisiaj, ale coś czuję, że mogą nastąpić złote czasy dl Czytaj całość
Zgłoś nielegalne treści