Finał ME w rocznicę śmierci Arkadiusza Gołasia. To była wielka strata dla siatkówki

16 września 2005 roku to jedna z najtragiczniejszych dat w historii polskiej siatkówki. Wtedy zginął Arkadiusz Gołaś. Był jednym z najlepszych środkowych świata. 18 lat później reprezentacja Polski stanie przed szansą na zdobycie złotego medalu ME.

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk
Arkadiusz Gołaś PAP / WOJTEK SZABELSKI / Na zdjęciu: Arkadiusz Gołaś
Finał w Rzymie będzie zwieńczeniem ME 2023. Dla reprezentacji Polski są one bardzo udane. Biało-Czerwoni nie przegrali żadnego meczu, a o końcowy triumf walczyć będą z Włochami. To właśnie z nimi w 2022 roku Polacy przegrali finał mistrzostw świata przed własną publicznością. Będzie to zatem okazja do rewanżu. Ten mecz rozegrany zostanie równo 18 lat po największej tragedii w historii polskiej siatkówki. I to dokładnie w tym samym miejscu, w którym 8 dni przed śmiercią Gołaś rozegrał ostatni mecz.

Arkadiusz Gołaś był gwiazdą


16 września 2005 roku doszło do tragicznego wypadku pod Klagenfurtem. Arkadiusz Gołaś wraz z żoną Agnieszką jechali do Maceraty na przedsezonową prezentację zespołu Lube Banca. Wówczas był to ścisły top europejskiej siatkówki. W drużynie grały największe gwiazdy, a Gołaś był jednym z najmłodszych zawodników w drużynie. Choć miał wielki talent i duże umiejętności, to do Włoch jechał po to, by nauczyć się blokować.

Miał już za sobą sezon gry we włoskiej Serie A. Trafił do przeciętnego zespołu z Padwy i stał się gwiazdą. To zaowocowało transferem. Miał to być przełomowy rok w życiu Gołasia. Kilka miesięcy wcześniej wziął ślub z Agnieszką, którą poznał za czasów gry w AZS-ie Częstochowa. Byli ze sobą przez 4,5 roku. Wszystko przerwał tragiczny wypadek.

Oboje jechali nową toyotą avensis, którą odebrali zaledwie dwa dni wcześniej z salonu. Wszystko im się układało. To było życie jak z bajki. Jako pierwszy za kierownicą usiadł siatkarz. Zapowiedział, że kiedy będzie czuł się zmęczony, to obudzi swoją żonę. Tak się stało po trzech godzinach. To Agnieszka Gołaś była kierowcą w momencie wypadku, który do dziś owiany jest tajemnicą.

Żona Arkadiusza Gołasia nie chce zabierać głosu


Samochód niespodziewanie zjechał w prawo i uderzył w bariery dźwiękochłonne. Arkadiuszowi Gołasiowi nie udało się przeżyć wypadku. Jego żona spędziła kilka dni w szpitalu. Z wypadku nic nie pamięta. Zresztą nie chce o nim mówić. Nawet w biografii Arkadiusza Gołasia autorstwa Piotra Bąka nie chciała zabierać głosu na ten temat.

- Nie udało mi się przejść do porządku dziennego nad tymi emocjami. Mnie się nie uda, nie wiem, może ktoś umie sobie z tym poradzić, lecz ja nie potrafię. Nawet gdy się z nami tylko rozmawia, towarzyszą temu olbrzymie emocje. I zawsze będą towarzyszyć - wyznała.

Po raz ostatni na temat wypadku otworzyła się w 2006 roku i więcej mówić nie zamierza. - Nie wiem, co się stało i nie pamiętam tego. A z drugiej strony, gdybym pamiętała, zawsze znalazłabym powód, żeby siebie obwiniać. I może byłoby mi jeszcze gorzej. Ja byłam kierowcą, a Arka nie ma. Koniec - mówiła wtedy w rozmowie z "Galą".

Skłamali, że są rodziną Arkadiusza Gołasia


Bliskim przyjacielem Gołasia był Krzysztof Ignaczak. Razem spędzili ze sobą wiele czasu. "Igła" był nawet świadkiem na ślubie Gołasiów. W reprezentacji Polski Ignaczak zawsze grał z "16". To był właśnie numer, z którym na parkietach rywalizował nieżyjący siatkarz.

Karierą Gołasia opiekował się Ryszard Bosek. - Nigdy nie zapomnę tej nocy, tego poranka. Wieczorem Arek z żoną Agnieszką byli u mnie w domu. Wyjeżdżali do Włoch, chcieli się pożegnać. Mieli nowy, bezpieczny samochód, nie było powodów, aby się martwić. Mimo wszystko prosiłem, aby uważali i z każdej granicy wysyłali mi SMS-a. Arek mówił, że bez sensu, bo będzie mnie budził w nocy sygnał przychodzących wiadomości. Uparłem się - wspominał po latach. Ostatnią wiadomością była ta o przekroczeniu granicy czesko-austriackiej. Później już żaden sms nie dotarł.

O poranku Bosek wraz ze współpracownikiem obdzwaniali austriackie szpitale. Po jednym z telefonów zapytano, kim są dla Gołasia. Skłamali, że rodziną. Wtedy dowiedzieli się o wypadku. Rozmówca nie przekazał jedynie tego, że dla siatkarza był to wypadek śmiertelny. Po kilku godzinach wiedziała już o tym cała Polska. W serwisie sportowym TVP wiadomość przekazał Jacek Kurowski i z trudem powstrzymywał łzy.

Wciąż pamiętają o Arkadiuszu Gołasiu


Siatkarskie środowisko okryło się żałobą. Płakała nie tylko Częstochowa i rodzinna Ostrołęka. W tym pierwszym mieście odbyło się wzruszające pożegnanie siatkarza. Msza w archikatedrze zgromadziła tłumy ludzi, którzy po jej zakończeniu, gdy koledzy z drużyny wynosili trumnę z ciałem 24-latka, skandowali jego imię i nazwisko. Na pogrzebie w Ostrołęce pojawiło się kilka tysięcy ludzi.

O Gołasiu - nie tylko w rocznicę śmierci - pamięta całe siatkarskie środowisko. Fani częstochowskiego AZS-u wywieszali na spotkaniach ligowych flagę zadedykowaną tragicznie zmarłemu reprezentantowi Polski. "Umarłych wieczność trwa dokąd pamięcią im się płaci" - głosi napis na biało-zielonej fladze. W Hali Sportowej Częstochowa mieści się specjalna gablota poświęcona Gołasiowi. Rozgrywany jest także memoriał poświęcony jego pamięci. Przez lata brał w nim udział AZS, ale obecnie drużyna nie istnieje.

W 2006 roku polscy siatkarze podczas mistrzostw świata w Japonii zdobyli srebrny medal. Zadedykowali go Gołasiowi, a na podium wyszli z numerem 16. Właśnie z nim grał środkowy. Zdjęcie z podium obiegło cały świat. Z "16" w Maceracie grali też m.in. Sebastian Świderski i Bartosz Kurek. Medal mistrzostw Europy nie może zostać zadedykowany komu innemu niż Arkadiuszowi Gołasiowi.

Łukasz Witczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Tanio nie jest. Tyle kosztuje doba w hotelu polskich siatkarzy
Oficjalny protest. Burza po meczu Polska - Słowenia

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×