Łzy, ból, depresja. Tak wygląda japońska droga wojowniczki w siatkówce

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Datowanie początku wielkiej miłości Japończyków do siatkówki, zwłaszcza kobiecej, jest proste. Rok 1964, gdy pierwszy w historii olimpijski turniej siatkarek wygrały Wiedźmy Orientu (tak japońskie mistrzynie nazwali złośliwie radzieccy dziennikarze) kierowane przez Hirofumiego Daimatsu. Pierwszy z wielkich japońskich trenerów wykonał olbrzymią pracę, ucząc swoje podopieczne siatkówki sześcioosobowej, podczas gdy w jego ojczyźnie grano wyłącznie w systemie dziewięcioosobowym. To była nauka od zupełnych podstaw, właściwie tworzenie autorskiej wersji siatkówki, dostosowanej do zespołu, w którym nikt nie wyrósł ponad 170 cm wzrostu.

To właśnie Hirofumi Daimatsu jest uznawany za autora serwu nazywanego dziś floatem i siatkarskiego rzutu na parkiet w obronie piłki. To on uznał, że bronią jego rodaczek będzie szybkość kontrataków, nieprzewidywalne rozegrania i podbijanie każdej piłki w obronie. Wymagał od siebie i innych: po sięgnięciu w 1960 roku po wicemistrzostwo świata poprzysiągł sobie, że od tej pory nie przegra ani jednego meczu. Wykonał zadanie, zanotował łącznie 175 zwycięstw z reprezentacją, wygrał mundial i igrzyska, ale zrobił to w sposób, za który dziś zostałby zniszczony przez media i siatkarskie środowisko.

Daimatsu, były plutonowy, wiedział, jak zaprowadzić wojskowy dryl. Skoszarował swoją kadrę na ponad dwa lata w jednym ośrodku treningowym, zezwolił tylko na kilka dni dłuższej przerwy w tygodniu Nowego Roku. Od 8 do 15 zawodniczki pracowały w fabryce motocykli w Nichibo, od 16 do północy (często dłużej) trenowały i uczyły się nowych taktyk swojego mistrza, nazywanego Ogrem, Szalonym Sierżantem, a przede wszystkim Demonem. Przy takich przydomkach Kat Hubert Jerzy Wagner nie brzmi złowieszczo, nikt też nie nazywał metod treningowych Polaka "sportowym ludobójstwem".

Ulubionym ćwiczeniem Daimatsu było kaiten reeshiibu (w wolnym tłumaczeniu "obrót i przyjęcie"): siatkarki biegały i rzucały się po całym parkiecie, starając się bronić i przyjmować każdą z nadlatujących piłek. Ćwiczenie kończyło się, gdy żadna z reprezentantek nie mogła wstać o własnych siłach z parkietu. Zanim ostatecznie mdlały z wysiłku, słyszały, jak trener krzyczy w ich stronę: "Lepiej wracaj do domu, do matki" albo "Poddajesz się? Równie dobrze możesz położyć się w trumnie". WIDEO Bartosz Kurek o mistrzach świata juniorów: Potrzebne im wsparcie i ciężka praca
- Japońska kultura sportu jest związana z kodeksem Bushido, "drogą wojownika" praktykowaną od wieków przez samurajów. W 1872 roku, cztery lata po rozpoczęciu ery Meiji, która oznaczała dla tego kraju koniec wieloletniej izolacji i wdrażanie wzorców ze świata zachodniego, pojawił się pierwszy niejapoński sport, czyli baseball. Prekursorzy nowej gry wspomagali się zasadami Bushido, by poprawić swoje umiejętności i kształcić się w dyscyplinie - tłumaczy w rozmowie z naszym portalem Jeremy Brahm, amerykański analityk, który podczas kilkuletniego pobytu w Japonii zakochał się w tamtejszej siatkówce i regularnie o niej pisze na łamach rodzimych portali. Z jego prac i analiz statystycznych korzystała między innymi FIVB. Nie pochwala metod Demona Daimatsu, ale jest w stanie zrozumieć, jaka myśl za nimi stała. "Prawdziwy wojownik staje się szybki i silny przez wytrwałe ćwiczenie i ciężką pracę" - tę regułę samurajów można dostosować do każdego sportu uprawianego obecnie w Kraju Kwitnącej Wiśni. Japońscy zawodnicy od lat słyną z doskonałej techniki, dbałości o najmniejszy detal i odwagi zabraniającej poddanie się. To wszystko można znaleźć w tamtejszej siatkówce. Współczesne wojowniczki, rywalizujące na parkiecie, od najmłodszych lat są przyzwyczajane do reżimu, który dla Europejczyka wydawałby się katorgą.

- Dzieci wprowadza się w sport już w szkole podstawowej w ramach zajęć z edukacji fizycznej. Jeżeli chcą rywalizować w danym sporcie, mogą dołączyć do drużyny juniorskiej, niezwiązanej z żadną ze szkół i zwykle zostają w niej do czasu ukończenia gimnazjum. Co ciekawe, najlepsze licea dzięki siatce scoutów wyszukują zawodników w niższych szkołach średnich i zachęcają ich do kontynuowania edukacji i gry u siebie - mówi Brahm. Najlepszą renomę ma szkoła Shimokitazawa Seitoku, z której wywodzą się choćby Erika Araki czy Saori Kimura.

Zdecydowana większość graczy decyduje się na podpisanie zawodowego kontraktu po ukończeniu studiów, ale w ostatnich latach ten krok podejmuje coraz więcej młodych sportowców tuż po liceum. Nic dziwnego, bo gra w klubie V-League to jednocześnie rozpoczęcie ścieżki zawodowej niezwiązanej ze sportem i szybszy start kariery.

Czy Japonki sięgną po medal igrzysk olimpijskich w 2020 roku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×