Latynoskie perypetie króla mączki
Finałowa wygrana z Davidem Nalbandianem nie była wielkim pocieszeniem. "El Rey" występował w pierwszym turnieju od pięciu miesięcy i po wcześniejszych czterech meczach w finale po prostu nie miał sił. Gdy na chwilę wrócił do dobrej dyspozycji, natychmiast odskoczył w drugim secie na prowadzenie z dwoma przełamaniami przewagi.
W Brazylii opadła już euforia, która towarzyszyła Nadalowi w pierwszym występie po przerwie i ukazała się smutna rzeczywistość. Mimo że wciąż jest w stanie wygrać zawodowy turniej, to niezwykle daleka droga dzieli go od poziomu, który umożliwiłby mu walkę z najlepszymi tenisistami świata. Nie dało się też nie zauważyć, że rywale się po prostu go nie boją. Znikł respekt przed wielkim tenisistą, z myśliwego Hiszpan zamienił się w zwierzynę, którą wszyscy będą chcieli upolować. Potrzeba solidnych zwycięstw, by w tenisowym stadzie odzyskać pozycję i uznanie.
Wielomiesięczna nieobecność Hiszpana kłuła w oczy. Trybuny w Chile i Brazylii były wypełnione po brzegi, a podczas finału w Sao Paulo stadion dosłownie pękał w szwach. Brak jego nazwiska w turniejowych drabinkach największych imprez często brutalnie sprowadzał je do rozstrzygnięcia, w której połówce wyląduje wyraźnie odstający od czołówki David Ferrer, zastępujący Nadala najpierw w roli czwartego rozstawionego, a następnie w roli czwartej rakiety świata.
Niemało czasu upłynie, zanim się to zmieni. Wiosną, na kortach ziemnych w Europie ważyć się będą losy sezonu tenisisty z Majorki i pozycji startowej w drugiej jego części, bowiem Hiszpan w czterech turniejach koncentruje prawie cały dorobek punktowy i w rankingu może tylko spaść. Czasu jest mało, stawka ogromna, a zadanie niezwykle trudne.
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!