[b]
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Jak z twoim zdrowiem?[/b]
Chris Holder, zawodnik Fogo Unii Leszno: Nie najgorzej. Oceniłbym je tak na 80 proc. Potrzebuję nieco czasu, by wrócić do maksymalnej formy, ale jest na tyle dobrze, że mogę wsiąść na motocykl i jeździć. Ten wypadek był straszny, późniejsza operacja i to wszystko, co się wydarzyło. Dobrze, że mam to za sobą.
Była to kolejna poważna kontuzja w twoim życiu. Trudno znaleźć motywację do powrotu po takich wydarzeniach?
Nie, żużel ciągle sprawia mi radość. Gdyby ten ostatni wypadek, to była kwestia jakiegoś mojego błędu, gdybym sam był winien, to pytałbym siebie: "co ja wyprawiam?". W zeszłym roku też miałem upadek, gdzie oberwały moje plecy. Sam upadek nie wyglądał źle, ale zostałem trafiony przez rywala.
Teraz znów wjechał we mnie inny zawodnik. To nie była moja wina. To wszystko sprawia, że wciąż mam ogromną motywację do jazdy. Chcę osiągać dobre wyniki. Mam tylko 35 lat, więc jak na żużel, nie jestem stary. Przede mną jeszcze wiele lat ścigania.
Co w takim razie będziesz robił w polskiej lidze w sezonie 2024?
Nie wiem na 100 proc., ale chciałbym zostać w Lesznie. W tym roku nie miałem okazji do jazdy we wszystkich meczach z powodu kontuzji. Dlatego chciałbym dostać jeszcze jedną szansę. Jednak to działacze muszą podjąć decyzję, w jaką stronę chcą podążać. Na pewno czuję się na siłach, aby dalej rywalizować w PGE Ekstralidze. Gdyby miało to być nadal Leszno, będzie świetnie. Czekają nas rozmowy na ten temat.
ZOBACZ WIDEO: Paweł Przedpełski pójdzie w ślady Dudka? Stanowcza odpowiedź torunianina
Spędziłeś wiele lat w Toruniu. Niektórzy mówią, że za dużo i to nie było dobre dla twojej kariery.
Tak, tak. Gdy patrzę na to wstecz, to mają rację i powinienem był odejść wcześniej. Gdy jednak byłem w Apatorze, to patrzyłem na to inaczej. To jest bardzo dobrze zorganizowany klub, miałem wszystkich mechaników z Torunia i wszystko działało jak należy. W pewnym momencie Toruń był dla mnie niczym dom. Byłem młodym człowiekiem i znalazłem ostoję w tym mieście.
Samo myślenie o tym, że mógłbym zakładać kevlar innego zespołu było dla mnie dziwne. Gdy w końcu nadszedł okres zmiany i przeniosłem się do Ostrowa, to dotarło do mnie, że mogę żyć bez Torunia. Nie było tak źle, jak przez lata o tym myślałem.
To samo podziało się z twoim bratem. Jack przeniósł się do Lublina i notuje dużo lepsze wyniki.
Dokładnie. Może w Toruniu mieliśmy zbyt komfortowe warunki? Czasem lepiej przenieść się do nowego miejsca, którego nie znasz, gdzie wszystko musisz budować od zera. Gdy zostaniesz za długo w jednym środowisku, to robisz się trochę leniwy. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że czas spędzony w Toruniu był świetny. Czułem się tam niesamowicie. To dobry klub ze świetnym stadionem i ciężko było mi powiedzieć: "czas odejść".
Po tym, jak klub spadł do 1. Ligi Żużlowej, chcieli abym został w Toruniu. Wtedy czułem, że powinienem pomóc Apatorowi w powrocie do PGE Ekstraligi. Po wywalczeniu awansu pomyślałem po raz pierwszy, tak na poważnie, że czas zmienić klub. Wtedy usłyszałem od działaczy: "nie, chcemy cię". To zmieniło moje nastawienie.
Jesteśmy po finale DPŚ. Co wolisz Speedway of Nations czy Drużynowy Puchar Świata?
DPŚ. To jednak są mistrzostwa świata, a SoN to zawody par. Myślę, że jeśli mamy wyłaniać najlepszą drużynę na globie, to lepszy jest DPŚ. Turniej, w który zaangażowanych jest więcej zawodników, brzmi ciekawiej i dostarcza więcej emocji. Były przecież lata, gdy drużyna na DPŚ musiała liczyć pięciu żużlowców i to było coś! Wszystko wtedy wstrzymuje się na tydzień, zawody ligowe ustępują na chwilę DPŚ, więc bez chwili namysłu - wybieram DPŚ!
Chciałbym też zapytać o żużel na Wyspach. Kiedyś dla Australijczyków było normą, by wybierać ten kraj po przylocie do Europy. Teraz sytuacja wygląda tam coraz gorzej, przynajmniej jeśli chodzi o ligę.
Dla nas Wielka Brytania to naturalny kierunek po wyprowadzce z Australii, chociażby z powodu języka. Łatwiej nam się otrząsnąć w nowym państwie w tej sytuacji i zacząć uczyć się żużla. Później z Wysp można "atakować" kolejne kraje i myśleć o jeździe w Polsce, Szwecji, Danii czy gdziekolwiek sobie zapragniesz. Pozostaje mieć nadzieję, że sytuacja żużla w Wielkiej Brytanii będzie dobra na tyle, że Australijczycy nadal będą tam odnajdywać drugi dom, ale nie wiem, czy tak będzie.
Niektórzy w Polsce nazywają obecnie Leszno "małą Australią".
Piotr Rusiecki wykonuje kapitalną robotę, to bez wątpienia. Do tego dochodzi U-24 Ekstraliga, w której młodzi Australijczycy mogą trenować i startować. Te rozgrywki trochę przejmują rolę szkoleniową, jaką wcześniej pełniła Anglia. Do tego Leszno historycznie powiązane jest z Australią, chociażby ze względu na Leigh Adamsa i paru innych żużlowców.
Na pewno Polska jest numerem na świecie pod względem zainteresowania żużlem. Wielka Brytania ma ogromną stratę do was. Problem polega na tym, że może trzy czy cztery kluby na Wyspach posiadają stadion na własność. Sytuacja brytyjskiego żużla była lepsza, gdy były w nim większe pieniądze, sponsorzy i telewizja. Tyle że oni przejedli tę gotówkę. Nie zainwestowali jej chociażby w budowę własnych stadionów.
Teraz transmisje telewizyjne nie są tak znaczące jak kiedyś, to zniechęciło sponsorów i Brytyjczycy nie mają nic. Są w stanie tylko zarobić na wynajem stadionu, ale właściciele klubów nie mają zysków z ich prowadzenia.
Można by tu wymienić co najmniej kilka brytyjskich klubów, które w ostatnich latach zniknęły z mapy albo lada moment to zrobią...
Tak, to koszmar. Premiership liczy teraz siedem zespołów, ale po tym sezonie dwa zespoły na 100 proc. przepadną. Co wtedy będzie? Czy awansują kogoś z niższej ligi? Czy może jakimś cudem uda się uratować te ośrodki? Nikt tego nie wie. To będzie interesujące, zobaczyć co działacze z Wysp wymyślą.
rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Tyle pieniędzy jest do zgarnięcia w IMP. Czy stawki są problemem?
- Duży problem Thomsena. Chomski ujawnia o co chodzi