Kupił dom we Wrocławiu i wiązał plany z Polską. Już się wyprowadził

Instagram / twoffinden / Na zdjęciu: Tai Woffinden
Instagram / twoffinden / Na zdjęciu: Tai Woffinden

- Po przeprowadzce do Wrocławia, gdy tylko udawałem się na miasto, ludzie prosili mnie o chwilę rozmowy, o autograf, o zdjęcie. To było dla mnie zbyt wiele - mówi Tai Woffinden. Trzykrotny mistrz świata wyprowadził się z Polski i wrócił na Wyspy.

Bez wątpienia Tai Woffinden należy do najbarwniejszych żużlowców w PGE Ekstralidze. Ostatnio było o nim głośno, gdy przy okazji meczu Fogo Unii Leszno z Betard Spartą Wrocław zaatakował kibica szalejącego w pasie bezpieczeństwa. Jego klub uznał, że 32-latek "dokonał obywatelskiego ujęcia osoby, która wtargnęła na pas bezpieczeństwa ze strefy trybun przy biernej reakcji służb ochrony".

Mimo nieudolnej obrony ze strony klubu, na Woffindena nałożono karę w wysokości 40 tys. zł. To nie pierwszy wybryk trzykrotnego mistrza świata, który wiosną 2023 roku szalał na małym motocyklu crossowym w centrum Leszna. W tym przypadku skończyło się na interwencji Straży Miejskiej.

Od pewnego czasu Woffinden łączy jazdę na żużlu z zabawą w DJ-a. To wszystko sprawia, że ma liczne grono zwolenników, ale też przeciwników. Szczególnie darzony jest sympatią we Wrocławiu, bo barw Betard Sparty broni nieprzerwanie od sezonu 2012. Przez kilkanaście miesięcy mieszkał nawet w stolicy Dolnego Śląska z małżonką i dziećmi. Ostatnio Brytyjczyk powrócił jednak na Wyspy. Dlaczego? O tym opowiada w rozmowie z WP SportoweFakty.

ZOBACZ WIDEO: Paweł Przedpełski pójdzie w ślady Dudka? Stanowcza odpowiedź torunianina

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Odniesiesz się jakoś do wydarzeń z Leszna, gdzie zaatakowałeś kibica Unii stojącego w pasie bezpieczeństwa?

Tai Woffinden, zawodnik Betard Sparty Wrocław, trzykrotny mistrz świata: Bez komentarza.

Podczas pandemii kupiłeś dom we Wrocławiu i zamieszkałeś tu z rodziną. Po ubiegłym sezonie wróciłeś na Wyspy Brytyjskie. Dlaczego?

Życie w Polsce było niezłe, a Wrocław to piękne miasto. Żyje tu wiele wspaniałych osób. Jestem jednak osobą, która gdy opuszcza tor, nie chce myśleć o żużlu. Tak było od początku mojej kariery. Po przeprowadzce do Wrocławia, gdy tylko udawałem się na miasto, ludzie prosili mnie o chwilę rozmowy, o autograf, o zdjęcie. To było dla mnie zbyt wiele.

Nawet moi sąsiedzi byli fanami żużla. Efekt był taki, że budziłem się rano w poniedziałek, robiłem coś wokół domu, a oni zaczepiali mnie: "jak tam poszło ci w meczu?". Wolę się wyłączyć, zresetować od żużla. We Wrocławiu to nie było możliwe.

Ostatnio zająłeś się też muzyką, pojawiasz się jako DJ na dużych festiwalach. Skąd ten pomysł?

Każdego roku robię coś nowego. Raz była to nauka jazdy na skuterze wodnym, innego razu szalałem na motocrossie. Był też okres, gdy skakałem ze spadochronem. Teraz postanowiłem pobawić się w DJ-kę. To określa mnie jako osobę. Jestem bardzo impulsywny. Gdy coś zakiełkuje mi w głowie, po prostu to robię.

Teraz DJ, a później...?

Nie wiem, co będzie kolejne. Nawet moja żona tego nie wie. Czasem się ze mnie śmieje. Powiedziałem jej jakiś czas temu, że zajmę się muzyką, a ona do mnie, że i tak za rok będę robił coś innego. Mam frajdę z uczenia się nowych rzeczy. Nie chcę obudzić się w wieku 50 lat i mówić do siebie: "o k***a, dlaczego całe życie uprawiałem tylko żużel?".

Mam teraz licencję na sky-diving, ukończony kurs nurkowania, potrafię robić różne triki na motocrossie. Potrafię jeździć na nartach wodnych. Nauczyłem się DJ-ki. Robię to, bo w tym wszystkim najciekawszy dla mnie jest proces nauki. Teraz zacząłem się uczyć hiszpańskiego. To piękny język. Jak daleko mnie to zaprowadzi? Nie wiem.

Może przeprowadzisz się do Barcelony któregoś dnia?

Nie, nie. To już byłaby przesada, chociaż... Kto wie.

Jesteś trzykrotnym mistrzem świata i wydaje mi się, że ten sport potrzebuje takich barwnych postaci, aby otwierać się na nowe osoby.

Na pewno mam frajdę z bycia żużlowcem, ale równocześnie chcę mieć jak najlepsze życie. To tyle. Nie osiągnąłbym tyle bez rodziny, więc zależy mi na ich szczęściu. Mam szansę robić niesamowite rzeczy, ale nie zapominam, że zawdzięczam to żużlowi. Ten sport jest zawsze na pierwszym miejscu u mnie. On otwiera mi też drzwi do robienia innych głupich rzeczy.

Części kibiców nie podoba się to, że nie skupiasz się w 100 proc. na żużlu, że przygotowania do meczu przerywasz zabawą w DJ-kę.

Oni żyją swoim normalnym życiem. Idą do szkoły, potem do pracy i pracują w tym samym miejscu do końca swoich dni. Jeśli są szczęśliwi, to dobrze. Jednak ja nie mógłbym prowadzić takiego życia, nie byłbym wtedy szczęśliwy. Muszę robić tysiąc różnych rzeczy. To mnie określa jako osobę. Nie ma wielu ludzi na tym świecie, którzy to zrozumieją.

Może mój mózg jest nieco inny niż u większości ludzi. Mamy teraz lato i zdecydowana część osób myśli o tym, by po prostu gdzieś polecieć na wakacje, a potem wrócić do pracy i tak w kółko. Ja na to patrzę inaczej. Ciągle myślę o tym, by robić coś nowego i szalonego.

Tai Woffinden dodaje kolorytu środowisku żużlowemu
Tai Woffinden dodaje kolorytu środowisku żużlowemu

Przeżyłeś też trudny moment, gdy umarł twój ojciec, u którego wykryto raka trzustki. To zdefiniowało cię jako osobę?

Na pewno to naznaczyło moje życie i karierę. Gdy mój ojciec odszedł, bardzo szybko musiałem stać się mężczyzną. Właściwie w jeden dzień. Od tego momentu zacząłem poważniej patrzeć na żużel i moje występy. Do momentu śmierci taty, było tak: impreza, żużel, impreza i kac gdzieś po drodze.

Utrata ojca mnie zmieniła, stałem się poważniejszy i uznałem, że czas pokazać ludziom, co potrafię. Rob odszedł na początku 2010 roku. Po raz pierwszy stałem się wtedy uczestnikiem mistrzostw świata Grand Prix. Nie byłem na to gotowy mentalnie, fizycznie i sprzętowo. W ogóle. Śmierć taty była dla mnie potężną pobudką. Postawiłem na pracę i doprowadziło mnie to do miejsca, w którym jestem.

Czy tego wszystkiego nie byłoby bez Betard Sparty Wrocław? Trafiłeś do tego klubu wkrótce po śmierci ojca i to ten zespół postawił cię na nogi.

Jestem we Wrocławiu od wielu lat. Kocham ten klub, ludzi w nim pracujących. Mam bardzo dobre relacje z wszystkimi w Sparcie. Są dobre dni, są też dni gorsze. Jednak tak jest w życiu i w pracy. Czasem się budzisz i masz gorszy nastrój, ale idziesz do pracy. Nie jesteśmy robotami. Gdyby tak było, to co tydzień każdy z nas zdobywałby 15 punktów. Jesteśmy tylko ludźmi i mam nadzieję, że zostanę w Sparcie na kolejnych wiele, wiele lat.

rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- Tyle pieniędzy jest do zgarnięcia w IMP. Czy stawki są problemem?
- Duży problem Thomsena. Chomski ujawnia o co chodzi

Źródło artykułu: WP SportoweFakty