Zmarzlik zdyskwalifikowany. Na jaw wychodzą szokujące kulisy

WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

Niedopuszczenie Bartosza Zmarzlika do zawodów wywołało olbrzymi skandal. Doszło nawet do szarpaniny działaczy. Wydaje się, że kara była na wyrost, pierwsza taka w historii. W środowisku wrze, mówi się o walce o wpływy.

W sobotę jury Grand Prix Danii pokazało, że nawet błahy powód może okazać się doskonałą okazją do wpłynięcia na losy walki o tytuł mistrza świata na żużlu. Bartosz Zmarzlik nie został dopuszczony do zawodów. Zdyskwalifikowano go po kwalifikacjach, i to nie od razu tylko godzinę po nich, z powodu niewłaściwego stroju, w jakim pojawił się na torze.

Efekt? Polak zamiast świętować kolejny złoty medal, musiał pogodzić się, że przed finałowym turniejem cyklu Grand Prix w Toruniu jego przewaga w klasyfikacji generalnej stopniała z 24 do 6 punktów. A gdyby teraz zajął dobre, wysokie miejsce za dwa tygodnie w kraju już nikt nie odebrałby mu tytułu mistrza świata.

Zmarzlik był tak wściekły, że ze stadionu wyjechał jeszcze przed startem zawodów. W zmianie decyzji jury zawodów nie pomogły żadne argumenty. To pierwszy raz w historii GP, kiedy działacze aż tak bardzo zaingerowali w sportową rywalizację.

A przecież okazji było więcej, bo ten sam przepis mógł zdecydować o dyskwalifikacji Andersa Thomsena, który zwycięstwo w Grand Prix Polski w Gorzowie świętował w zeszłym roku przejazdem po torze w... samych bokserkach. Zgodnie z regulaminem, zawodnicy muszą prezentować reklamy sponsorów do 30 minut po zawodach. Oczywiście nie trzeba dodawać, że w tamtym przypadku nikt nawet nie brał pod uwagę ukarania Duńczyka.

ZOBACZ WIDEO: Jest zaskoczony. Mówi o bierności Fogo Unii i ZOOleszcz GKM-u

Pomylone stroje różnią się dwoma elementami

Do samej pomyłki z doborem kevlaru doszło w absurdalnych okolicznościach. Tuż przed kwalifikacjami Zmarzlik zgodził się na wywiad z reporterem Scottem Nichollsem dla międzynarodowego pasma Eurosportu. Rozmowę kręcono na murawie stadionu, a zakończyła się zaledwie 15 minut przed początkiem kwalifikacji. Polak w pośpiechu wrócił do swojego busa, a z torby wyjął pierwszy z brzegu kevlar.

Pech chciał, że omyłkowo na zawody zabrał nie tylko ten dedykowany turniejom GP, ale także - łudząco podobny - na inne zawody indywidualne. Stroje różnią się tylko reklamą na klatce piersiowej. Zmarzlik, ani nikt z jego teamu tego nie zauważył. Zresztą nawet gdyby Polak nie miał ze sobą prawidłowego kevlaru to mógł wystartować w tym samym, ale z odpowiednim plastronem. To zupełnie normalna praktyka. Sytuację dało się naprawić w kilkanaście sekund, gdyby tylko ktoś zwrócił na to uwagę.

Castagna wymigał się od odpowiedzialności

Sprawa może mieć jednak drugie dno. Tak radykalna decyzja i pomieszanie sfery biznesu ze sportem to efekt trwającego od dawna konfliktu międzynarodowych działaczy z Polakami.

Przedstawiciele naszych władz żużlowych chcą w najbliższych latach zrobić wszystko, by zmienić władze światowej federacji motorowej (FIM) w strukturach kluczowych dla tej dyscypliny. To oznaczałoby koniec karier dla większości z obecnych wysokich oficjeli żużlowych.

Na razie pewne jest, że w sprawę Bartosza Zmarzlika były zaangażowane najwyższe władze FIM. Okazuje się, że przed podjęciem decyzji otoczenie zawodnika próbowało interweniować u szefa Komisji Wyścigów Torowych FIM Armando Castagni. Włoch, akurat tym razem był nieobecny podczas zawodów, zapewnił ich przez telefon, że nie zamierza ingerować w decyzję jury zawodów. Nieoficjalnie mówi się jednak, że działacz miał pełną wiedzę i był na bieżąco informowany o kolejnych ruchach.

Bardzo aktywny był za to dyrektor cyklu Phil Morris, który - jak już informowaliśmy, miał przepychać się na oczach innych zawodników z dyrektorem sportowym promotora cyklu Janem Konikiewiczem. Konikiewicz miał zostać także usunięty siłą przez Morrisa z zebrania z zawodnikami, gdzie ważyły się losy startu Zmarzlika. Na to spotkanie nie wpuszczono także trenerów drużyn narodowych, którzy - jak można się domyślać - byliby za dopuszczeniem polskiego zawodnika do zmagań. Celem tych działań było to, by odsunąć od podejmowania decyzji wszystkich, którzy mogliby wpłynąć na dopuszczenie Zmarzlika do zawodów.

Zawodnicy: dajcie mu karę finansową, ale niech jedzie

O absurdzie całej sytuacji najlepiej świadczy fakt, że wstrząśnięty zamieszaniem był nie tylko sam Zmarzlik, ale nawet jego największy rywal, Fredrik Lindgren. Gdy tylko Szwed dowiedział się o planach swojego rodaka, Tony’ego Olssona (szefa jury), natychmiast postanowił pomóc... Polakowi. Obaj weszli do pokoju jury, a Lindgren tłumaczył w obecności Polaka, że jako jego rywal chce walki o złoty medal w normalnych warunkach. Obaj wielokrotnie prosili o zmianę dyskwalifikacji na wysoką karę finansową.

Surowe traktowanie Polaka dziwi tym bardziej, że na przestrzeni lat wielokrotnie zdarzało się tak, że żużlowcy chodzili po parku maszyn bez plastronów i logo odpowiednich sponsorów. W takich przypadkach władze cyklu same przypominały im o tym obowiązku.

Zresztą, poprawny strój zawodnika musi zatwierdzić sędzia. Tak też było tym razem. Arbiter spojrzał na tył kevlaru i pominął jego przód. Choć podczas kwalifikacji Zmarzlik przebywał w złym kevlarze kilkadziesiąt minut, to nikt nie poinformował go o nieprzepisowym ubiorze. Polak informację o wykroczeniu otrzymał dopiero godzinę później.

Decyzja o dyskwalifikacji nie była jednak ostateczna. Otoczeniu mistrza świata błyskawicznie polecono złożenie protestu, który kosztuje 660 euro. W piśmie powołano się na przepis w regulaminie, który daje jury zawodów możliwość zmiany kary, a nawet jej uchylenia. Na to właśnie liczono. Jak przyznają nam sami zainteresowani protest odrzucono po... kilku minutach. Nikt nawet nie rozważał zmiany decyzji.

W sprawę bardzo mocno zaangażował się obecny na miejscu przewodniczący GKSŻ, a przede wszystkim członek Komisji Wyścigów Torowych FIM, Piotr Szymański. Działacz zobowiązał się, że także po turnieju będzie walczył o sprawiedliwość i próbował wyjaśnić sprawę. Szanse są jednak minimalne.

Wśród Polaków narasta żal, że choć od lat cykl Grand Prix odbywa się tak naprawdę za nasze pieniądze, to jednocześnie robione jest wszystko, by nasze zdanie nie było słyszane. Tylko polskie miasta płacą gigantyczne pieniądze za prawa do organizacji pojedynczego turnieju (średnio 2,5 mln złotych), w naszym kraju odbywa się najwięcej rund, a polskie firmy są sponsorem cyklu. Niechęć do polskich działaczy trwa jednak od dawna, a otwarcie mówi o tym choćby były trener kadry, Marek Cieślak.

- Utrzymujemy dyscyplinę, a działacze z innych krajów robią z nami, co chcą. Sam pamiętam, jakie mieli miny, gdy musieli wręczać nam złote medale po turniejach. Niestety mało znaczymy w międzynarodowym żużlu - podsumowuje legendarny szkoleniowiec.

Żal ekipy mistrza świata

Otoczenie Zmarzlika zapewnia, że on sam nie miał do tej pory żadnych poważniejszych konfliktów z władzami cyklu. Choć w tym roku zarzucano mu wychodzenie za wyznaczony obszar przy wyborze pól startowych, to jednak nigdy wcześniej poważnie nie złamał regulaminu. Nie było więc żadnych przeszkód, by tym razem skończyło się jedynie na karze finansowej i poważnym ostrzeżeniu.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Arged Malesa dopięła kluczowy transfer
Pesymistyczne wieści ws. Janowskiego

Źródło artykułu: WP SportoweFakty