Metamorfoza łodzian jest widoczna gołym okiem. Już przerwany po sześciu wyścigach mecz w Ostrowie Wielkopolskim pokazał, że zespół Macieja Jądera zaczyna wracać na właściwe tory. Później przyszło pierwsze zwycięstwo w Gdańsku, a teraz H.Skrzydlewska Orzeł pokonał na własnym torze Cellfast Wilki Krosno.
- Myślę, że zawodnicy nie chcą stracić swojego prezesa. Ewidentnie przestraszyli się sprzedaży klubu za złotówkę. To zapewne zmotywowało ich do doskonałej jazdy. A tak zupełnie poważnie, to w żużlu często trudno jest logicznie wyjaśnić niektóre rzeczy, ale w Orle to akurat dość łatwe. Chodzi o to, że więcej nie zawsze znaczy lepiej - mówi nam Jacek Gajewski, ekspert WP SportoweFakty.
Były menedżer klubów z Torunia i Częstochowy nie ma wątpliwości, dlaczego łodzianie spisują się ostatnio zdecydowanie lepiej. - Ta drużyna jedzie od momentu, kiedy zdecydowała się na konkretny zestaw zawodników. W pewnym sensie z pomocą przyszedł jej Oskar Polis. Trudno nie odnieść wrażenia, że ten zawodnik wyeliminował się ze składu swoją aktywnością medialną. Nie wiem, czy słusznie, że padło na niego, ale od kiedy jadą ci sami żużlowcy, to są wyniki. W pewnym sensie to im pomogło. Z drugiej jednak strony całego tego kryzysu mogło nie być, gdyby od początku drużyna została zbudowana jak należy. Poza tym akurat z takimi reakcjami Oskara można było się liczyć. Każdy wie, że ten chłopak ma temperament. Nie trzeba być wielkim specjalistą, by wiedzieć, że współpraca z nim jest wymagająca - zaznacza Gajewski.
ZOBACZ WIDEO: "Kompletnie niezrozumiałe". Kibice niepotrzebnie spędzili na stadionie cztery godziny
Nasz ekspert uważa, że ostatnie wyników Orła nie należy traktować w kategoriach wielkiej sensacji. - Orzeł Łódź od początku nie był drużyną, która miała bronić się przed spadkiem. Oni mają zespół na środek tabeli, a przy odrobinie szczęścia i coś więcej. Przecież zakontraktowali Luke'a Beckera, który w warunkach pierwszoligowych jest świetnym żużlowcem z dużym marginesem do rozwoju. Do tego dochodzi Oliver Berntzon, który jeszcze niedawno jeździł w Grand Prix czy Mateusz Bartkowiak, a więc junior z ekstraligowym doświadczeniem. Nie dziwi mnie zatem, że oni wygrali te dwa mecze. Bardziej byłem zaskoczony tym, co wyprawiali na początku sezonu - przyznaje Gajewski.
Były menedżer zauważa, że klub z Łodzi bohatersko rozwiązał problemy, które najpierw sam sobie stworzył. Jego zdaniem Orzeł powinien wyciągnąć z początku sezonu jeden wniosek. - Oczywiście, ten jeden żużlowiec więcej może uratować sytuację w przypadku kontuzji, ale tego nie da się przewidzieć ani zaplanować. Pewne jest natomiast to, że nadmiar nie działa, nie powoduje zdrowej rywalizacji jak w innych dyscyplinach, bo mamy taki, a nie inny system rozliczeń finansowych. Przerabiał to w zeszłym roku ROW Rybnik, który dopiero po oddaniu Krystiana Pieszczka do Rzeszowa zaczął zbierać punkty i stał się świetnym zespołem - przypomina Gajewski.
- Łodzianie i tak mieli szczęście, że nie wpędzili się w większe kłopoty. Przed pierwszym meczem wprowadzili absurdalne reguły i chcieli odstrzelić Luke’a Beckera, który teraz jest ich liderem. Tylko splot szczęśliwych okoliczności sprawił, że do tego nie doszło. Gdyby Amerykanin został odsunięty na boczny tor, to mogło być naprawdę różnie - dodaje.
Gajewski wierzy, że Orzeł dostarczy w tym roku swoim kibicom jeszcze wiele radości. Być może drużyna sprawi nawet wielką niespodziankę i stanie się wkrótce czarnym koniem rozgrywek. - Uważam, że bez problemu znajdą się w fazie play-off, a tam wszystko zaczyna się od nowa. Myślę, że stać ich nawet na miejsce w pierwszej czwórce - podsumowuje.
Zobacz także:
Pedersen znów dał o sobie znać
Zawodnik Falubazu kontuzjowany