Gwiazdy od kuchni: Bruce Penhall

- Przełomowym momentem w moim życiu było ujrzenie Ole Olsena wygrywającego na Wembley - mówi Bruce Penhall. - Od tamtej chwili całą swoją energię skupiłem na wywalczeniu tytułu mistrza świata.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Kalifornijskie Anaheim przeciętnemu człowiekowi kojarzy się głównie z Disneylandem. Walt Disney przybył tam w 1954 roku i miasto zamieszkałe głównie przez rolnicze rodziny przekształcił w światowe imperium rozrywki. Park spod znaku Myszki Miki wybudowano w mgnieniu oka, powodując napływ turystów ze wszystkich zakątków kuli ziemskiej. W dniu dzisiejszym Walt Disney Company jest największym pracodawcą w mieście, które w związku z obecnością dziecięcego raju posiada również bardzo dobrze rozwinięte zaplecze hotelowe. - Disneyland jest miejscem, które po prostu trzeba zobaczyć, będąc w południowej Kalifornii - mówi Sonny, amerykański turysta. - To wspaniała atrakcja dla całej rodziny. Ja jestem dorosły i myślałem, że już wyrosłem z bajek Disneya, ale nic z tego. Cudownie bawiłem się razem z żoną i dziećmi. Już nie mogę się doczekać, kiedy tam wrócę. - Wybrałem się tam z małżonką oraz trójką naszych urwisów - dodaje Nathan. - Muszę przyznać, że przed wyjazdem we mnie i w żonie nie było tyle entuzjazmu co w dzieciakach, ale do domu wróciliśmy z zupełnie innymi odczuciami. Nigdy wcześniej nie widziałem tak czystego i tak dobrze zarządzanego miejsca. Wszystkie atrakcje są idealnie rozmieszczone i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jestem pod ogromnym wrażeniem, a to nie zdarza mi się zbyt często.
LeRoy i Bonnie Penhallowie w młodości mieszkali w Anaheim i doczekali się córki Connie oraz dwóch synów: Jerry'ego i Bruce'a. Ten ostatni, najmłodszy z trójki potomstwa, przyszedł na świat 10 maja 1957 roku. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że chłopiec w przyszłości zostanie dwukrotnym indywidualnym mistrzem świata na żużlu oraz... gwiazdą Hollywood. Senior rodu nie myślał wówczas o tym, czym się będą zajmować w życiu jego dzieci i sam otworzył firmę o nazwie Penhall Company, trudniącą się głównie produkcją narzędzi do kruszenia betonu. Interes kwitł, dlatego po zaledwie sześciu latach funkcjonowania zakład miał już trzy oddziały, z których drugi mieścił się w Gardenie, a trzeci w Camarillo. Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero w 1970 roku, kiedy to podążając za postępem technologicznym Penhall Company zaczęła wytwarzać nowoczesne maszyny. Biznes przynosił tak duże profity, że rodzina przeniosła się na pobliski Półwysep Balboa, będący dzielnicą Newport Beach, i zamieszkała w dużym domu zbudowanym tuż przy plaży.

- Miałem cudowne dzieciństwo, ale jeśli komuś się wydaje, że byłem zepsutym bachorem bogatych rodziców, to powinien o tym jak najszybciej zapomnieć - mówi Bruce. - Tata potrafił zagonić mnie do roboty. Zabierał mnie do firmy i dzięki temu mogłem przyglądać się od środka jak funkcjonuje rodzinny biznes. Dom u wybrzeża Pacyfiku to dla każdego młodego chłopaka raj na ziemi. Bruce wolny czas spędzał na surfowaniu, pływaniu, żeglowaniu oraz jeździe na rowerze. Najbardziej podobały mu się jednak... motocykle. Pierwszą miniaturową maszynę dostał od ojca jeszcze przed przeprowadzką na Półwysep Balboa.

Penhall junior ściganie ma we krwi. Jego tata, LeRoy, był nie tylko znakomitym biznesmenem, ale również czynnym miłośnikiem sportów motorowych. - Ścigał się wszystkim, czym się dało - wspomina Bruce. - Motocyklami, bolidami, motorówkami, awionetkami, a nawet odrzutowcami. Gdy syn widzi ojca pochłoniętego pasją, niewiele potrzeba, żeby sam "wkręcił się" w temat. Najmłodszy potomek Penhallów nauczył się jeździć na motocyklu na rogu ulic La Palma i Crescent w Anaheim. Bruce miał wówczas siedem lat, a w miejscu, w którym dziś stoi budynek organizacji YMCA, znajdował się wówczas pusty plac. - Ten plac był ogromnych rozmiarów - opowiada mieszkający w tamtej okolicy Jon Looney. - Przejeżdżając tamtędy każdego popołudnia można się było natknąć się na Bruce'a katującego swój mini-bike. W tamtych czasach zwykłe dzieciaki nie posiadały takich sprzętów. Wszyscy koledzy mu zazdrościli. Młodzieniec miał fantazję do jazdy, więc wojaże po pustym terenie szybko mu się znudziły i zaczął swoim małym motocyklem przemierzać pobliskie ulice. Sprzęt nie należał do najcichszych, dlatego sąsiedzi denerwowali się, słysząc pod oknami warkot silnika. Senior rodu musiał pilnie coś z tym zrobić.

LeRoy pielęgnował swoją pasję wraz z dwójką przyjaciół: Ronniem Prestonem i Tonym Sigalosem. W 1969 roku w Costa Mesa, leżącym zaledwie kilka minut drogi od Półwyspu Balboa, oddano do użytku tor żużlowy. Owal w niczym nie przypominał tych europejskich, gdyż miał niespełna 170 metrów długości, ale zabawa i tak była przednia. Penhallowie i Sigalosowie odwiedzali Costa Mesa przy okazji niemal każdych zawodów, a w 1971 roku LeRoy i Tony zdecydowali się objąć wsparciem sponsorskim lokalną gwiazdę speedwaya - Ricka Woodsa. Bruce tymczasem próbował swoich sił na coraz większych maszynach. Często zasuwał po przydomowej plaży swoją 125-ką, narażając się przy tym patrolującym teren policjantom. Pewnego dnia wpadł wreszcie w ich sidła. - Posadzili mnie na tylnej kanapie radiowozu, a ja nigdy nie zapomnę chwili, w której mój ojciec wrócił do domu - wspomina Penhall. - Wyskoczył z samochodu i spytał się ich, co przeskrobałem. Dowiedział się, że jeździłem nielegalnie po plaży. "To wszystko?", zapytał, po czym zwyczajnie wszedł do mieszkania. Ja siedziałem w tym radiowozie, a on spokojnie czytał sobie gazetę. Myślałem, że zabiorą mnie na posterunek w centrum miasta, ale w końcu poszli do niego i powiedzieli mu, że zostawiają mnie z nim. Później zrozumiałem, że tata swoim zachowaniem chciał po prostu dać mi nauczkę.

Zapatrzeni w wyścigi na motocyklach bez hamulców, Bruce i Dennis też chcieli spróbować swoich sił na żużlu. Dzięki majętnym rodzicom mogli spełniać swoje marzenia na treningowym torze wybudowanym w pobliskim Fullerton na tyłach kateringowej firmy Sigalosa. Chłopcy śmigali tam na mini-motocyklach napędzanych przez silniki od pił łańcuchowych. Najmłodszy potomek Penhallów miał smykałkę nie tylko do sportów motorowych. Uczęszczając do liceum Newport Harbor był członkiem drużyny baseballowej, ale w drugiej klasie zrezygnował, by w pełni poświęcić się speedwayowi. Chłopakom dokuczał jedynie brak zorganizowanych rozgrywek miniżużlowych, a zgodnie z obowiązującymi przepisami na "pełnowymiarowej" maszynie o pojemności 500cc można było startować dopiero po ukończeniu szesnastego roku życia. Bruce oczywiście próbował swoich sił na prawdziwej żużlówce znacznie wcześniej, lecz pierwszy oficjalny wyścig wygrał dopiero w dniu swoich szesnastych urodzin na torze w kalifornijskim Irwindale.

Olbrzymi talent Penhalla do speedwaya był widoczny gołym okiem. Młodzieniec z Półwyspu Balboa po dwóch tygodniach awansował z trzeciej dywizji do drugiej. Tam zabawił już pełny sezon, gdyż rywale byli znacznie bardziej wymagający. - Zmagania przeciwko tym wszystkim zwariowanym facetom to najlepszy trening w moim życiu - Bruce przywołuje dawne czasy. W następnej kampanii przystojny blondyn o niebieskich oczach był już ulubieńcem publiczności w Costa Mesa. Choć rodzicom zawsze trudno jest się pogodzić z widokiem własnego dziecka na żużlowym owalu, LeRoy i Bonnie wspierali swojego najmłodszego syna. Mężczyzna starał się również mieć na niego oko i sprowadzał chłopaka na ziemię, gdy ten zaczynał za bardzo bujać w obłokach. Kiedy szesnastoletni Penhall wygrał Main Event na owalu w Costa Mesa, jeden ze starszych kolegów poczęstował go piwem. Bruce bez zastanowienia chwycił butelkę złocistego trunku i zaczął ją opróżniać. Chwilę później ojciec wziął go na stronę i solidnie zrugał. - Jeszcze raz zobaczę cię z piwem w ręku przed uzyskaniem pełnoletności, a już nigdy więcej nie wsiądziesz na motocykl! - grzmiał. LeRoy wiedział, że jego syn jako obiecujący sportowiec musi stanowić wzór dla okolicznych dzieciaków. Wpajał mu to na każdym kroku i uzmysławiał, że jeśli zostanie kiedyś mistrzem, to nigdy nie powinien też odmawiać pamiątkowej fotografii, krótkiej pogawędki czy złożenia autografu.

Każde zawody na torze żużlowym w Costa Mesa przyciągały po dziesięć tysięcy kibiców spragnionych rywalizacji na "stalowych rumakach". Bruce początkowo traktował speedway jako zabawę pozwalającą mu na podrywanie pięknych dziewczyn, jednak sport ten szybko stał się dla niego sposobem na całkiem dobry zarobek. Jeźdźcy zgarniali trzydzieści procent kwoty ze sprzedaży biletów, co dawało każdemu sumy od trzystu do nawet tysiąca dolarów za jedne zawody. - Nigdy nie zapomnę swojego pierwszego zwycięstwa nad Stevem i Mikiem Bastami - opowiada Penhall. - Mike powiedział mi wtedy: "Hej, dobra robota, ale się nie przyzwyczajaj". Wbrew słowom starszego kolegi, Bruce stawał się jednak coraz lepszym zawodnikiem.
Rywale bardzo często z zazdrością patrzyli na wyczyny młodzieńca i umniejszali jego sukcesy twierdząc, że żaden z niego mistrz, bo wychował się w bogatym domu i rodzice podsuwali mu wszystko pod nos. - Mama zawsze miała wątpliwości co do naszych szaleństw, ale wiedziała, że mamy wyścigi we krwi - Bruce opowiada o miłości Penhallów do ścigania. - Pozwalała nam to robić i pamiętam, że kiedy ja oglądałem samolotowe popisy mojego ojca, to ona w tym czasie płakała w łazience. Tymczasem 1 stycznia 1975 roku stała się tragedia. Pilotowany przez LeRoya samolot rozbił się w drodze z Mammoth Mountain. Na pokładzie oprócz seniora rodu znajdowała się również Bonnie oraz matka Dennisa Sigalosa - Joyce. Jerry, starszy brat Bruce'a, postanowił przedłużyć swój pobyt w narciarskim kurorcie i w ostatniej chwili zrezygnował z podróży. Najmłodszy z rodzeństwa w tamtym czasie siedział w domu i w jednej chwili cały jego świat runął niczym domek z kart. Gdy już się otrząsnął, postawił za wszelką cenę zrealizować jeden cel: zostać najlepszym żużlowcem na świecie. - Chciałem to zrobić dla siebie, ale ten wypadek sprawił, że pragnąłem uczynić to również dla nich - mówi. - Chciałem po prostu dokonać czegoś ważnego.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×