Droga do LA. Szósta część historii Kenny'ego Cartera

Najlepszym lekiem na wielkie niepowodzenie jest jakikolwiek sukces. Gorzką pigułkę pod nazwą Wembley 1981 Kenny'emu osłodziła nagroda dla sportowca roku w regionie, którą zgarnął sprzed nosa przedstawicielom bardziej medialnych dyscyplin.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Jako najlepszy żużlowiec w kraju, Carter otrzymał również od Halifax Dukes stosowną podwyżkę w kontrakcie na sezon 1982. Wynegocjował ją dla niego nie kto inny jak Ivan Mauger, a włodarze ekipy z The Shay musieli z tego powodu delikatnie podnieść ceny biletów na mecze oraz programów. W dzisiejszych czasach nikogo już nie dziwi, gdy jeźdźcy twardo negocjują warunki finansowe swoich usług, ale kiedy zawodnik z hrabstwa West Yorkshire pewnego dnia odmówił startu w zawodach towarzyskich w Birmingham, to posypały się na niego gromy. - Nie opłaca mi się ten występ, jestem wart zdecydowanie więcej - mówił Kenny, a niektórzy obserwatorzy już wydali wyrok: Anglik jest chciwy, a pewien Nowozelandczyk ma na niego zły wpływ. Kenny z jednej strony na każdym kroku zapewniał, że najbardziej zależy mu na wywalczeniu tytułu mistrza świata, a z drugiej często dawał sygnały, iż speedway to dla niego głównie sposób na zarabianie pieniędzy. Wszystko przez to, że ta cała jego miłość do żużla była bardzo skomplikowana. - Ten sport sam w sobie go nie cieszył - tłumaczy Jimmy Ross. - On po prostu był typem człowieka, który lubił wygrywać, a zwycięstwa wiązały się z zarabianiem pieniędzy. Każdy punkt oznaczał dla niego pewną sumę, dlatego na koniec zawodów zawsze interesowało go ile łącznie się uzbierało. Pewnego razu wraz z kilkoma kumplami zabrałem go na mecz do Sheffield, ale po dwudziestu minutach w roli widza stwierdził, że go to nudzi, i że chce iść do domu.

Skąd takie podejście Kenny'ego do speedwaya? Prawdopodobnie stąd, że gdyby mógł cofnąć czas, to zamiast na żużel postawiłby, tak jak młodszy brat Alan, na wyścigi po torach asfaltowych. Jeździec Halifax Dukes wielokrotnie był widywany m.in. na torze Donnington Park, gdzie pędził motocyklem z prędkością niemal 300 km/h. Wśród znajomych często chwalił się też, że bez najmniejszego problemu byłby w stanie pokonać swojego brata, który odnosił spore sukcesy w klasie 250cc. - Nie mam pojęcia czy dałby radę z nim wygrać, ale nie zdziwiłbym się, gdyby mu się ta sztuka udała - ocenia Doug Wyer, wieloletni kolega Cartera z teamu Książąt.

27 marca, czyli dzień przed swoimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami, Kenny wywalczył swój pierwszy komplet punktów w sezonie 1982. To jednak nie mecz przeciwko Sheffield Tigers był jego celem na trwającą kampanię. Liczyło się przede wszystkim zdetronizowanie Bruce'a Penhalla na tronie IMŚ. Już sam dźwięk nazwiska Amerykanina wprowadzał Brytyjczyka w bojowy nastrój. - Cały czas jestem wkurzony o to, co zaszło w White City - mówił. - Jeśli ktoś niszczy twój najlepszy motocykl i nowiutki kombinezon, to ciężko przejść nad tym do porządku dziennego. Tamten wypadek uderzył mnie solidnie po kieszeni i mógł wyrzucić za burtę mistrzostw świata. Nie jestem jednak mściwy. Gdybym był, to podczas zeszłorocznych zawodów o Złoty Kask odpłaciłbym mu się tym samym. Podsumowując: nie lubię, kiedy on mnie pokonuje, a on nie lubi, kiedy ja mijam linię mety przed nim, więc obaj wyjątkowo się mobilizujemy, gdy stajemy razem pod taśmą. ZOBACZ WIDEO Dakar: meta osiągnięta. Polacy w czołówce (źródło: TVP SA)

Historia pamięta żużlowców, dla których przede wszystkim liczył się wynik drużyny. Tacy często byli w stanie zrezygnować ze zwycięstwa w gonitwie na rzecz asekurowania mniej utalentowanego kolegi z pary. Dziś takich jeźdźców właściwie już nie ma, ale w czasach Kenny'ego Cartera ta grupa nie stanowiła jeszcze totalnego marginesu i reprezentanta Zjednoczonego Królestwa często krytykowano za to, że jest zbytnio skoncentrowany na sobie, i że jego komplety "oczek" nie zawsze przynoszą korzyść drużynie. - Ludzie gadali, że w Sheffield nie pojechałem zespołowo, ale przecież ja starałem się wygrać dla mojej drużyny każdą gonitwę - reprezentant Zjednoczonego Królestwa przedstawiał swój punkt widzenia. - Dla mnie 3 punkty w wyścigu oznaczały co najmniej remis, a każda zdobycz wywalczona przez kolegę dawała biegowe zwycięstwo. Kiedy próbujesz pokonać Ivana Maugera czy Petera Collinsa, to nie jesteś w stanie holować Craiga Pendlebury'ego lub kogokolwiek innego. Wszystkim krytykom powtarzam zawsze, że gdybyśmy mieli siedmiu zawodników jeżdżących tak jak ja, to bez problemu wygralibyśmy każdy mecz.

Kup bilet na PZM Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland. KLIKNIJ i przejdź na stronę sprzedażową! ->

Młodzieniec z Halifax miał wielu oponentów, lecz żaden kolega z ekipy Książąt nie skarżył się na współpracę z nim. Jeśli było trzeba, Kenny pożyczał podczas zawodów swoje motocykle kumplom, bo najważniejszy był przecież wynik zespołu. Bywało też, że sam korzystał z nieswojego sprzętu, a jedna taka historia urosła do miana anegdoty. Otóż podczas wyjazdowego meczu przeciwko Wimbledon Dons motocykl Cartera nie był najlepiej dopasowany do nawierzchni, więc Kenny dosiadł "rumaka" należącego do Billy'ego Burtona. Wygrywał na nim wszystko, dlatego kumpel w końcu poprosił go o zwrot, ale doczekał się... dopiero po zakończeniu spotkania.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×