Pan z telewizora to cykl felietonów Piotra Olkowicza, który przez wiele lat komentował żużel w Canal+. To jego głos słyszeliśmy oglądając rundy Grand Prix.
***
Piotr w GP chciał jeździć zawsze. Awans przyszedł momentalnie, po wiktorii w młodzieżowym czempionacie. "Pepe" przejechał kilka pełnych cykli, sporadycznie docierając do finałów i nigdy niestety nie stając na podium. Znacznie lepiej powodziło mu się w Challenge'ach. Tam zawsze był w czubie. W 1997 roku odtańczył szalony taniec radości w Wiener Neustadt. Wielką chrapkę na powrót do GP miał w wakacje roku 1999. Jednak już w swoim pierwszym starcie Finału Kontynentalnego uległ Rafałowi Dobruckiemu i jako że obaj potem już się nie mylili, bezpośredni awans wywalczył Dobrucki.
W GP Piotr Protasiewicz był typowym zawodnikiem środka klasyfikacji, chociaż na koniec sezonu 2004 dzięki obywatelskiej postawie w norweskim Hamar, znacznie ułatwił utrzymanie w ósemce Jarkowi Hampelowi. Im "Protasowi" przybywało lat, jego próby powrotu do cyklu charakteryzowały się większą determinacją. Do Coventry we wrześniu 2009 roku leciał po pewny awans. Zaczął od dwóch "trójek" i zrobił się, jak pamiętam, trochę za bardzo spięty. W trzecim biegu prowadził, ale szukając idealnego wyjścia z wirażu, w dodatku takiego, które odebrałoby nieco impetu szarżującemu Harrisowi, stanął w poprzek. Anglik nie miał szans wyjechać z tej sytuacji na motocyklu. Wykluczenie, potem dwie "dwójki" i wielkie rozczarowanie. Do GP wrócił Hampel, a po raz pierwszy zameldowali się Zetterstroem i Holder. Po zawodach wszyscy z otoczenia Piotrka rozpierzchli się po parku maszyn. Tak było chyba bezpieczniej. Obserwowałem jego ból z niedalekiego boksu lekko obitego w kostkę Grzegorza Walaska. I miałem takie wyobrażenie - gdyby ta ściana w parkingu na Brandon umiała mówić, mogłaby nam zdradzić obietnice, jakie złożył wtedy Piotr. Mówił do niej długo. Normalnie i szeptem, a nawet krzyczał. Następnego dnia w samolocie do Gdańska nie mówił prawie wcale. Zwinął się w kłębek, okutał bluzą i tyle go widzieli.
Wyartykułowane do ściany słowa nie miały być rzuconymi na wiatr. Już dwa lata później Challange odbywał się w Vetlandzie. Protasiewicz tracił punkty z zadziornymi Duńczykami, ale cały czas był w czołówce. Bieg 19. miał zadecydować o wszystkim. On albo Krzysiek Kasprzak. Być może obaj, ale trudno było liczyć na to, że Lindback w swoim ostatnim biegu znowu wjedzie w taśmę. Start i pierwszy łuk wygrywa "KK", ale twarda, konsekwentna jazda Protasiewicza na drugim wirażu daje zmianę prowadzącego. Krzysiek bez szans na rewanż musi czekać, a w boksie "Pepety" jak spod ziemi wyrasta Marek Stachowicz, najwierniejszy sponsor, którego przybycie do Vetlandy było tajemnicą, żeby nie powiedzieć, iż było celowo dementowane. Lindback z Bjarne Pedersenem jadą jeszcze dodatek o zwycięstwo, a w teamie "PePe" trwa już bankiet. Stół z napisem Pentel czeka w popularnej chińskiej knajpie obok rynku. Tam w hotelu Protas żąda wyprawienia kolejnego przyjęcia. Swoją drogą szkoda, że po tylu latach wiernej służbie Indianernie, Piotrek być może nie wyjdzie już do swoich wiernych kibiców nawet w przebraniu Indianina. Przynajmniej na razie.
Po tamtym awansie radość nie trwała długo. W powietrzu wisiała zmiana przepisów krajowych, o liczbie zawodników z Grand Prix w składzie. Duma i ambicje zostały podrażnione, ale Piotr zgodził się, że Grand Prix poogląda, ewentualnie pokomentuje w telewizji, trzymając kciuki za kolegę z Falubazu Andreasa Jonssona. "AJ" mimo że młodszy, jest już poza cyklem, natomiast Piotr niezmiennie chciałby dołączyć do Grega Hancocka. I pokazać wszystkim, że mimo czterech złotych krążków w kolekcji "Jankesa", można zrobić w GP większy show. I patrząc na to co pokazuje Piotr w polskiej lidze wierzę, że jest to ciągle możliwe. Nie jest zatem nadużyciem wyznanie, że ogląda się go zwyczajnie ciekawiej. Jego sylwetka i styl jazdy po przegranych startach ciągle daje kibicom ten dreszczyk emocji i kto wie czy nie będziemy ściskać za niego kciuków podczas tegorocznego Challange'u w Togliatti. A z Hancockiem starzy wyjadacze mają jeszcze jedną rzecz wspólną. Poza witalnością, higieną prowadzenia kariery i żelaznym reżimem rzecz jasna. Mają w swoich boksach wyjadaczy starej daty. Tak jak u Grega odpowiedzialnym za wiele przedsięwzięć inżynieryjnych jest Bodzio Spólny, tak Protasiewicz ma Andrzeja Jarząbka. Z nimi na pokładzie łatwiej uprawiać speedway, bo łatwiej go zrozumieć. Z nimi nigdy nie wykonuje się nerwowych telefonów do tunera po dwóch nieudanych biegach.
Piotr Olkowicz
ZOBACZ WIDEO Kobiety Dakaru. Makijaż z kurzu i błota (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Dagmarę to się dopiero ciekawie ogląda i to na każdym możliwym zdjęciu :)))