"Smykałkę do żużla Rafał Wilk odziedziczył po ojcu (...). Jan był znany z ogromnej waleczności i odwagi, a rzeszowscy kibice do dziś wspominają jego brawurowe ataki po orbicie. Niejednokrotnie z drewnianej bandy leciały strzępy (...). Rafał ma dopiero 16 lat. Nie ulega wątpliwości, że w jego przypadku mamy do czynienia z prawdziwym żużlowym talentem (...). Rafał po raz pierwszy usiadł na żużlowym motocyklu, gdy miał 13 lat. Był rok 1987, a zajęcia w szkółce żużlowej Stali Rzeszów prowadził wytrawny spec Florian Kapała. Próbował jeździć na żużlu także starszy o rok od niego brat Paweł i początki miał całkiem obiecujące (...). Żużlową licencję uzyskał 4 kwietnia 1991 roku na trudnym technicznym torze w Opolu jako prymus... wykręcił najlepszy czas... Bułgarski szkoleniowiec Aleksander Petrow o Wilku: - Podoba mi się jego temperament jako żużlowca. Nie pije, nie pali, podporządkował swoje życie sportowi żużlowemu. Bardzo ambitny, chce mu się pracować. Ćwiczenia fizyczne wykonuje na pełny gaz, zakłada sobie maksymalne obciążenia. Na torze bardzo chce wygrywać, nawet gdy zostaje na starcie (...). Również trener pierwszego zespołu Stali z uznaniem mówi o Rafale, chociaż jest bardzo powściągliwy w formułowaniu wysokich ocen i komplementów. - Robi duże i systematyczne postępy, jest chłonny wiedzy, stara się podglądać starszych zawodników (...). Bardzo ambitny i zadziorny - to cechy bardzo potrzebne żużlowcowi". Słowa te w "Tygodniku Żużlowym" z 8 listopada 1991 roku wyartykułował red. Tadeusz Szylar w tekście "Zanim przyjdzie sława". Barwnie opisują one Wilkowe początki, a po latach nabierają szczególnej mocy i znaczenia.
Ze swej strony zapamiętałem takie oto zdarzenie sprzed lat. We wtorek 10 sierpnia 1993 roku odbywał się w Rybniku finał mistrzostw kraju w jeździe parami juniorów na żużlu (MMPPK). Podczas prezentacji uwagę moją przykuł niespełna dziewiętnastoletni Rafał. Wszystkim uczestnikom finału wręczono wiązanki kwiatów. Gdy już młodzi żużlowcy schodzili do parku maszyn, Rafał Wilk jako jedyny wyrwał się z szeregu, podszedł do chłopca na wózku inwalidzkim, z szerokim uśmiechem wręczył mu swój bukiet i poklepał po ramieniu. Szczęście tego chłopca trudno opisać słowami. Same zawody wygrała para toruńskiego Apatora (Tomasz Bajerski i Tomasz Świątkiewicz) przed rzeszowianami (Piotr Winiarz i Rafał Wilk) oraz gospodarzami (Krzysztof Fliegert i Eugeniusz Tudzież), a wyróżniającym się uczestnikiem finału był właśnie Rafał, zdobywający 10 punktów.
Rafałowi później różnie się wiodło na żużlowych arenach, za wszelką cenę chciał walecznością dorównać ojcu, a wynikami go przebić, bo o tym jego rodzic marzył. Awansował do finału IMP. Skończył studia. W marcu roku 2000 w efekcie tragicznego wypadku samochodowego Rafał nagle stracił największy sportowy i życiowy autorytet. Młody człowiek bardzo przeżył śmierć kochanego taty. Po krótkim czasie załamania jeszcze bardziej się zawziął w swojej determinacji, by być wciąż lepszym żużlowcem, a ponadto chciał być również dobrym trenerem. Z Rzeszowa trafił na krótko do Łodzi, potem do Gniezna i wreszcie Wilk przyszedł do zespołu "wilków" z Krosna, z zadaniem prowadzenia zespołu i zarazem szkolenia młodzieży. Indywidualne wicemistrzostwo Węgier w 2005 roku miało tu znaczenie symboliczne, pokazywało ścieżkę prowadzącą do godnego zwieńczenia kariery.
Niestety nadszedł dzień 3 maja 2006 roku. W trakcie ligowego meczu nasz bohater upadł na tor, a Martin Vaculík, młodziutki wówczas kolega z zespołu, nie zdołał go ominąć ze swoją stalową maszyną. Strzelił kręgosłup. Niewyobrażalny dramat ambitnego żużlowca. Rafał przestał samodzielnie chodzić, odtąd poruszał się wyłącznie na wózku inwalidzkim. Dla wielu ludzi to koniec świata.
ZOBACZ WIDEO W Łodzi szybko go pokochają. Aleksandr Łoktajew już szaleje
Ale nie dla niego… Rafał Wilk pragnął żyć, także dla swoich dwóch córek, Gabrysi i Wiktorii, oraz dla pięcioletniego Huberta. Decydującym atutem pozostały dla niego zdrowe, silne ramiona. Uczył się na nowo żyć, być samodzielnym w podstawowych czynnościach. Nie przestał zarabiać na życie jako nauczyciel jazdy na nartach. Na pomoc państwa wolał nie liczyć. Sportowego wyczynu też nie zostawił, raczej głębiej wszedł w pełen profesjonalizm. Wpierw zajął się narciarstwem zjazdowym (monoski), by wreszcie znaleźć swoje miejsce w niezwykle wymagającej dyscyplinie kolarskiej (handbike). Czego nie zdołał osiągnąć w żużlu, w efekcie katorżniczej pracy, zaczęło mu się spełniać gdzie indziej. Nie mówi o upadku, wprost przeciwnie, powtarza, że życie zmieniło mu się na lepsze, a każdy dzień jest dla niego odbierany jako Boży dar. W sierpniu 2012 roku dla TŻ (rozmowa Michała Dudki) powiedział: - Cieszę się, że znalazłem taki sposób na życie. Robię to, co lubię, co kocham i to jest najważniejsze.
W innym wywiadzie, jakiego Rafał Wilk udzielił red. Bartłomiejowi Skrzyńskiemu (TŻ nr 41 z datą 7 października 2012 roku) padają zdania ze wszech miar znamienne.
- Pewnie, że mogłem się załamać, bo łatwo nie było, ale… Bóg tak pokierował moim losem…
- Udało się: dla kibiców, a przede wszystkim dla taty, któremu obiecałem, że będę najlepszy…
- Ścigałem się dla taty, nie dla pieniędzy…
- Jeśli nasz sport jest gorszy, to zapraszam na trening…
Sam ciężko doświadczony chorobą red. Skrzyński puentuje: "Kto gra grubo, wygrać musi. Rafał pije szampana, prosto z nieba: za upór, przełamywanie barier i sportowe wyniki. Życiowa postawa sportowego herosa, zdobyte tytuły i medale na prawdziwych Igrzyskach sprawiają, że wiele problemów staje się jedynie… paraproblemami. Rafi, dzięki, tak trzymaj!"
Został mistrzem Polski, plasował się w czołówce i często wygrywał w zawodach Pucharu Europy i w Pucharze Świata, a w roku 2012 zwyciężył w klasyfikacji generalnej PŚ. Wielu żużlowców zdobywa podobne laury, tytuły mistrzów Polski, a wybrani także Grand Prix IMŚ. Ale nikt dotąd z żużlowej rodziny nie został mistrzem olimpijskim. Nikt, oprócz Rafała Wilka. Podczas igrzysk olimpijskich w Londynie w ciągu trzech dni (5-7 września 2012 roku) dwukrotnie zdobywał złote medale (na 16 km jazdy na czas i na 64 km ze startu wspólnego). Z oczami zalanymi łzami wzruszenia wysłuchiwał Mazurka Dąbrowskiego. Myśli wzlatywały do bezkresu tajemnic Bożego miłosierdzia i do marzeń rodzonego ojca. Zmartwychwstałych - spełnionych - marzeń.
Rok później, w MŚ 2013 w Kanadzie, w podobnych konkurencjach nasz mistrz dwa razy sięgał po złote medale i tytuły Mistrza Świata, co zresztą powtórzył jeszcze trzykrotnie. Gdzie nie pojechał, wygrywał. Podczas igrzysk w Rio, w 2016 roku, Rafał Wilk zdobył jeden medal złoty i jeden srebrny. Co ciekawe, zapytany przez Radosława Gerlacha o najcenniejszy z medalowych kruszców, Rafał Wilk odpowiada skromnie, po swojemu: - Myślę, że właśnie ten srebrny. On był najciężej wywalczony. Jeszcze kilka kilometrów przed metą wydawało się, że w ogóle nie stanę na podium. Jechaliśmy w 8-osobowym peletonie. Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę i udało się. To srebro cieszy mnie tak samo jak wcześniejsze złota (WP SportoweFakty.pl z dnia 24 lutego 2017 roku).
Rafał Wilk nie przestaje szokować. Na początku kwietnia br. okazało się, że przekroczył jeszcze jedną granicę. Swoją wiarą dokonał cudu - stanął na nogi. Jestem zbudowany skromnością i zarazem skalą wielkości Rafała Wilka, jako Sportowca i jako Człowieka.
Stefan Smołka
PS Życząc od siebie radosnych świąt Wielkiej Nocy, pozwolę sobie zacytować we fragmencie znanego działacza żużlowego Józefa Cycułę, który jest niezrównanym mistrzem wierszowanych okolicznościowych formułek:
(...) Obyśmy tak jak tradycyjnym jajkiem umieli
Wszelkim dobrem w pokoju ze sobą się dzielić.