Półfinał w pigułce: Unia drużyną prawdziwych mężczyzn. Piotr Baron wygrał sobie kolejny rok (komentarz)

WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Na zdjęciu: Piotr Baron (z lewej) i Roman Jankowski
WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Na zdjęciu: Piotr Baron (z lewej) i Roman Jankowski

W Lesznie powątpiewali w tym roku już w to, że Fogo Unia dotrze do finału PGE Ekstraligi. Wielkim wygranym półfinałowej batalii z Falubazem jest Piotr Baron. Menedżer zdał najważniejszy egzamin i o przychylność zarządu może być spokojny.

KOMENTARZ. Po niedzielnym meczu w Zielonej Górze wszyscy mówią i piszą przede wszystkim o klęsce gospodarzy. Nie ma jednak sensu znęcać się dłużej nad Jasonem Doylem i spółką. Warto zamiast tego przyjrzeć się tym, którzy paradoksalnie są nieco w cieniu przegranych. Mowa rzecz jasna o Fogo Unii. Może dzieje się tak dlatego, że leszczynianie zrobili po prostu to, czego przed startem sezonu się po nich spodziewano? Jeszcze kilka tygodni temu, gdy drużyna ta przegrała u siebie z gorzowską Stalą, sam prezes mówił w każdym razie, że nie jest już pewny niczego.

Jeśli prawdą jest, że prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą, to jesienią ubiegłego roku zakontraktowano takowych w Lesznie. Runda zasadnicza przyniosła drużynie Piotra Barona pasmo niepowodzeń. Sam menedżer ma pewnie za sobą wiele nieprzespanych nocy. Po słabych meczach obwiniali go kibice. Nie zawsze kolorowo było też między Baronem a samym zarządem. Gdy Unia przegrywała u siebie ze Spartą, do parkingu z misją ratunkową ruszył udziałowiec i były prezes, Józef Dworakowski. - Oni wyjeżdżają ku***. Wszystkie starty przegrane - mówił na oczach kamer menedżerowi. - To, że ku*** padał deszcz, to nie jest moja wina - odpowiadał mu Baron.

Nikt z nas nie wie, jakie decyzje podjąłby zarząd, gdyby tegoroczny sezon Unia zakończyła bez medalu. Po półfinałowej potyczce można stwierdzić jednak, że Piotr Baron jest jej wielkim wygranym. Wyszedł z całego zamieszania obronną ręką, choć jeszcze kilka tygodni temu palił mu się grunt pod nogami. Po pierwsze, poradził sobie w końcu z leszczyńskim torem, co przyczyniło się do wysokiej wygranej w pierwszym spotkaniu. Po drugie, ułożył odpowiednio drużynę. W przeciwieństwie do poprzednich lat, do publicznej wiadomości nie przedostawały się doniesienia o "kwasie" w zespole. Nie było też obwiniania się między zawodnikami. Może dzięki Baronowi, do takich sytuacji po prostu nie dochodziło?

Podczas rewanżu ciśnienie menedżerowi gości mogło podnieść się chyba tylko raz, gdy w szóstym biegu groźnie wyglądający upadek zaliczył Grzegorz Zengota. Co do samego wyniku dwumeczu - ten był raczej niezagrożony. Znamienne jest to, że Falubaz nie znajdował się w niedzielę ani razu na prowadzeniu.

ZOBACZ WIDEO Niewidomi bohaterowie sportu

BOHATER. Leszczynianie awansowali do finału dzięki pracy zespołowej. W rewanżu najbardziej podobał nam się Janusz Kołodziej. W tym sezonie ma dopiero trzynastą średnią biegopunktową w lidze. W play-offach pokazał jednak jazdę ze swoich najlepszych lat. W pierwszym meczu zdobył dziesięć "oczek", a w rewanżu dołożył kolejne jedenaście. Żaden inny zawodnik gości nie był w Zielonej Górze tak skuteczny i tak efektowny. Kołodziej zachwycał jazdą na dystansie i bez wątpienia zrobił w tym meczu różnicę. - To dzięki niemu Unia jest w finale - przekonuje były prezes leszczynian, Rufin Sokołowski.

KONTROWERSJA. Takowych w tym meczu w zasadzie nie było. Trudno winić sędziego Krzysztofa Meyze, że wykluczył w szóstej gonitwie Zengotę, który upadł na tor bez kontaktu z rywalem. W biegu młodzieżowym powtórzono start, a ostrzeżeniem ukarany został Alex Zgardziński. Zielonogórscy kibice gwizdali, okazując swój sprzeciw, ale nie mieli racji. Sędzia był bezbłędny.

AKCJA MECZU. Zrobił ją niewątpliwie w trzynastym biegu Janusz Kołodziej. Zawodnik Fogo Unii stoczył zacięty bój z liderem gospodarzy, Jarosławem Hampelem. Najpierw napędzał się po zewnętrznej stronie toru, a następnie, na trzecim okrążeniu, popisał się skutecznym atakiem bliżej kredy. Akcja ta była tym cenniejsza, że na dobrą sprawę przesądziła o awansie gości. W dwóch ostatnich biegach Unia potrzebowała już tylko dwóch punktów.

CYTAT. Przyzwyczajamy się już powoli do tego, że najciekawiej przed kamerami telewizyjnymi wypowiadają się juniorzy. Nie inaczej było w niedzielę w Zielonej Górze. Krytyczny wobec siebie był Bartosz Smektała. Zawodnik przyjezdnych stwierdził, że jechał jak... kołek i sam był zdziwiony, że w czasie jednego z biegów nie wyprzedził go Jason Doyle. - Na łuku brakowało mi prędkości i tylko czekałem, aż mnie minie. Dziwiłem się, że utrzymałem pozycję - tłumaczył Smektała.

LICZBA. 0. Tyle punktów zielonogórzanie odrobili w rewanżu u siebie. Po raz kolejny potwierdziło się, że Fogo Unia lubi i potrafi jeździć na torze Falubazu. Swoją drogą, gospodarze rzutem na taśmę uniknęli drugiej porażki. W piętnastym biegu odnieśli honorowe zwycięstwo (5:1), dzięki czemu mecz zakończył się remisem.

Źródło artykułu: