Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Dorośli i wyluzowani Aussie. U Polaków jest za mało samodzielności (felieton)

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Ferajna Eastera

- Moi chłopcy wkrótce będą najlepsi - rozgadywał na prawo i lewo po zakończonych drużynowych mistrzostwach świata w Gorzowie latem 1990 roku, opiekun Kangurów, człowiek orkiestra, James Easter. Młoda paczka, która miała wydostać z dołka australijski żużel rosła w siłę: Davies, Poole, Butler, Boyce, Adams i Wiltshire. Słowa Jamesa, który słynął z klasycznej zaczeski na głowie, okazały się prorocze. Blondwłosy, niczym Graham Warren, Todd Wiltshire kilka tygodni później na Odsal w Bradford zadziwił świat. Podobnie jak Warren 40 lat wcześniej został wicemistrzem świata. - Miałem zaledwie 20 lat i nie byłem gotowy na taki sukces. Pierwszym, który wypowiedział te słowa był Barry Briggs. Wtedy nikt łącznie ze mną nie rozumiał słów Barry'ego. Czas pokazał, że Briggs wiedział co mówi - komentuje Wiltshire.

- Jeździłem zbyt agresywnie. Chciałem zbyt szybko zdobywać kolejne sukcesy. Czułem dodatkową presję z faktu, że wszyscy zaliczali mnie do czołówki i powtarzali, że wkrótce muszę zostać mistrzem świata. Najpierw kontuzja w 1991 roku, która wyeliminowała mnie z półfinału światowego. Na moje miejsce wskoczył Tony Rickardsson, który awansował do finału i sensacyjnie został srebrnym medalistą. To był dla mnie rok wielkiego rozczarowania. W następnym sezonie z podwójną siłą chciałem udowodnić, co jestem wart. Długo to nie trwało. W styczniu w 1992 roku w Australii złamałem kręgosłup - przypomina tamte wydarzenia Todd, który do ścigania wrócił dopiero po pięciu latach przerwy.

- Polscy kibice myśleli, że tyle trwała moja rehabilitacja, ale prawda jest zgoła inna. Do formy wróciłem już po roku i mogłem jeździć. Ale życie jest bardziej skomplikowane. Miałem żonę i pojawiły się dzieci. Chciałem być odpowiedzialny i postanowiłem spędzić jak najwięcej czasu z moimi chłopakami, zwłaszcza we wczesnych latach ich życia, które są najważniejsze w ukształtowaniu charakteru i osobowości. Poza tym moja energiczna żona realizowała się w wyścigach na motocyklach. W końcu to ona namówiła mnie do powrotu do żużla w 1997 roku! Po powrocie nie jeździłem już tak szybko. Czułem zbyt duży bagaż odpowiedzialności. Wiedziałem, że nie wjadę tam gdzie Gollob, Rickardsson i Crump. O Jasona bałem się najbardziej. Wiedziałem, że jest żywiołem na torze. Bałem się, że skończy tak jak ja i groźna kontuzja zatrzyma go w okresie najlepszym do rozwoju - tłumaczył.

Modły Wiltshire'a o młodego Crumpa zostały wysłuchane. Los oszczędził największego przeciwnika Rickardssona zeszłej dekady. Jeździł wiele i ostro. Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Darcy Ward nie zdążył posmakować tytułów w dorosłym towarzystwie. Dla odmiany Chrisa Holdera czarna seria dopadła dokładnie w dwa tygodnie po zdobyciu tytułu mistrza świata. Z kłopotami formy boryka się do dziś. Cameron Woodward po ciężkiej kontuzji barku, z równie ciężkim żalem skończył z żużlem. Za to ożenił się z piękną Naomi i powoli wraca do zdrowia. - Wciąż tęsknię za żużlem, ale ból jest tak ogromny, że nie ma mowy abym wrócił do ścigania - mówi Woodward.

- Ja straciłem najlepsze lata. Być może jeden dzień, jeden bieg, jedna chwila zadecydowała o tym, że to Tony Rickardsson został wielokrotnym mistrzem świata, a nie ja? - zastanawiał się w rozmowie ze mną Wiltshire podczas własnego pożegnalnego turnieju w mroźnym jak na wrzesień wieczorze w szwedzkim Vastervik. Zdaje się, że był to 2003 rok. Todd wzruszony ze łzami w oczach i w białej legendarnej skórze, a kilka metrów od nas w szwedzkim skromnym stadionowym baraczku i we mgle prysznicowej pary, w samym ręczniku paradował zwycięzca tego wieczoru... Tony Rickardsson.

Taki nijaki

Tungate będzie drugim Doyle'em - ocenił chłodnym okiem żużlowego analityka mój znajomy z Ostrowa. Obaj staliśmy za siatką okalającą tor w czeskich Pardubicach, gdzie odbywała się 68. Zlata Prilba. Rohan Tungate właśnie kroił stawkę. - Głupoty pleciesz - odpowiedziałem mu wkurzony. - Tak? To zobaczymy za 2-3 lata - usłyszałem w odpowiedzi. Już nie pamiętam, co mnie wtedy tak zdenerwowało. Może po prostu byłem zmęczony? Była niedziela, a od czwartku byłem w trasie. Najpierw na piątkowe zawody w niemieckim Cloppenburgu, a stamtąd prosto do Czech. Tungate mnie zaskakuje. W dalszym ciągu nie potrafię odnaleźć w nim tego czegoś, co przykuwałoby moją uwagę. Jeździ jakoś tak nijako. Jest to zupełnie inny zawodnik od super twardziela Doyle'a.

Jason ma bajeczne starty, fantastycznie jeździ piką, ustawia motocykl w idealny tor jazdy i wchodzi w każdą lukę. Jego styl jest wyrazisty, ostry i pełny klasy. Tungate? Nie mogę sobie przypomnieć gościa z toru. Ale ma to coś, gdy patrzysz na jego twarz. Podobnie jak Doyle, to człowiek maska. Jakby zahipnotyzowany na żużel. Gdy na niego patrzę przypomina mi Kamila Stocha. Identyczna spokojna twarz i sposób bycia podczas wywiadów. Tacy na pozór "faceci bez prądu", to najlepsza mąka na sukcesy w żużlu. Tungate wygrał mistrzostwo swojego kraju na torach, gdzie nie było dmuchanych band. Za to bywa, że bandy są betonowe. Tommy Knudsen, który przetrącił plecy w Renmark w 1989 roku, może coś na ten temat powiedzieć. Słabe zabezpieczenie aren walki, to jeden z powodów dlaczego w mistrzowskiej serii nie biorą udziału najlepsi. Jason Crump wygrał mistrzostwo kraju tylko dwa razy. Kiedyś - 20 lat temu - Dawid Tapp organizował australijskie Grand Prix i nazwał je Master Series. Walka szła na noże. Byli sponsorzy, publika i telewizja. Były jeszcze obiekty takie jak Showground w Sydney, czy EKKA w Brisbane.

Dalsza część artykułu na kolejnej stronie ->

Czy Rohan Tungate wkrótce może zostać równie skutecznym zawodnikiem jak Jason Doyle?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×