Michał Sasień zwlekał z przerwaniem wyścigu. Ewidentny błąd sędziego?

WP SportoweFakty / Ilona Jasica / Na zdjęciu: Maksymilian Bogdanowicz
WP SportoweFakty / Ilona Jasica / Na zdjęciu: Maksymilian Bogdanowicz

Kontrowersje wzbudziła sytuacja z 6. biegu meczu Car Gwarant Start - Orzeł Łódź (58:31). Sędzia długo zwlekał z przerwaniem wyścigu po upadku Maksymiliana Bogdanowicza. Pojawia się pytanie, czy arbiter nie powinien był zareagować znacznie wcześniej.

Na drugim łuku pierwszego okrążenia Maksymilian Bogdanowicz upadł, ale sędzia Michał Sasień bardzo długo nie przerywał wyścigu. Junior dość szybko wstał z toru, ale nie zbiegł na murawę, pomimo usilnych starań. W momencie, gdy zbliżali się do niego pozostali uczestnicy biegu, zaczął nerwowo gestykulować. Czerwone światła zostały zapalone bardzo późno, co wpłynęło też na reakcję wirażowych. Oznak przerwanego biegu nie zauważył Mirosław Jabłoński, walczący o pierwszą pozycję z Norbertem Kościuchem. Po analizie sytuacji na torze kapitan czerwono-czarnych podjął próbę wytracenia prędkości i skontrowania swojego motocykla. Niestety, mimo prób nadział się na leżący sprzęt Bogdanowicza i również upadł. Na szczęście pozostali zawodnicy, wspomniany Kościuch oraz Josh Grajczonek, zdołali ominąć gnieźnian.

- Dziwiłem się, że sędzia nie przerwał biegu. Nie wiedziałem co zrobić, to pierwsza taka sytuacja w moim życiu. To była pomyłka, ale zrozumiem sędziego, jeżeli wyjaśniłby, że szwankowało mu coś w kokpicie i dlatego światła nie włączyły się wcześniej. Jeżeli niebezpieczna sytuacja wynikła z winy sędziego, to można mieć o to pretensje. Niestety, nie wiem jak było na wieżyce. Dla mnie wydawało się to oczywiste, ale nie chcę oceniać będąc z boku, jeżeli nie mam jasności całej sytuacji. Chciałem zabrać motocykl, ale nie zdążyłem. Jak zobaczyłem nadjeżdżającego Mirka Jabłońskiego, trochę się wystraszyłem. Szkoda tego jego upadku. Mogło się to skończyć naprawdę źle. Możemy tylko dziękować, że stało się tak a nie inaczej - ocenił Maksymilian Bogdanowicz.

- Od oceniania pracy arbitra jest GKSŻ. Nie zabierajmy im pracy - skomentował z kolei Janusz Ślączka, szkoleniowiec Orła Łódź.

Odmienny pogląd na całą sytuację ma drugi z uczestników tego zajścia, czyli Mirosław Jabłoński, który w pełni akceptuje tok myślenia arbitra. Uznał on, że sędzia zasugerował się tym, że młodzieżowiec szybko wstał z toru. Nie założył, że mimo błyskawicznej reakcji, nie zbiegnie na murawę.

ZOBACZ WIDEO Nasi żużlowcy odpowiadali na pytania o Warszawę

- Winy sędziego generalnie nie ma, bo chyba zrobiłbym tak samo. Po relacji obiektywnych osób, sądzę, że sędzia nie popełnił błędu. Sam jeszcze przejrzę zapis wideo. Jeżeli było tak, jak opowiadali, że Maks się podniósł, to również bym kontynuował bieg. Kiedy arbiter zobaczył, że Maks nie może przepchnąć motocykla, to wtedy przerwał wyścig. Byliśmy wtedy na prostej, a wirażowy wyskoczył, tylko, że to już było na wejściu w łuk - wyjaśnił.

Z Jabłońskim nie zgadza się menedżer Car Gwarant Startu. Rafael Wojciechowski twierdzi, że sędzia powinien zapobiegać powstaniu niebezpiecznych sytuacji na torze. - Mogło być naprawdę groźnie. Na szczęście zakończyło się wszystko bez większym konsekwencji dla zawodników. Ewidentny błąd sędziego, który za długo czekał z podjęciem decyzji o przerwaniu tego biegu. Takie decyzje powinno się podejmować szybciej dla bezpieczeństwa zawodników. Arbiter do końca wierzył, że Maksymilian zdąży zbiec z toru. Po takim upadku pod bandą, gdzie tej nawierzchni jest odsypanej zdecydowanie więcej, motocykl jest o wiele ciężej znieść przez całą długość toru - podsumował opiekun drużyny z pierwszej stolicy Polski.

Źródło artykułu: