Do groźnie wyglądającej kraksy z udziałem Olivera Berntzona doszło w piątej odsłonie treningu punktowanego ZOOleszcz Polonia Bydgoszcz - Car Gwarant Start Gniezno (48:30). Na pierwszym łuku motocykla nie opanował Damian Adamczak, powodując upadek swój i Szweda.
Czytaj także: Spory ból głowy menedżera Startu Gniezno. Póki co pewniaków do składu nie ma
Obydwaj zawodnicy dość długo leżeli na torze, ale ostatecznie opuścili go o własnych siłach. Na ich twarzach widoczny był duży grymas bólu. Szwed wyszedł z incydentu bez poważniejszego szwanku, ale musiał skorzystać z opieki fizjoterapeuty. - Moje ramię, łokieć i biodro są dość obolałe, jednak powoli zaczyna się poprawiać - powiedział nam w poniedziałek.
Na temat samej kolizji Berntzon wypowiedział się bardzo zachowawczo. - Nie mam wiele do powiedzenia na temat wypadku, takie przykre rzeczy niestety zdarzają się w żużlu. Miałem pecha, że znalazłem się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i nie miałem szans, by uniknąć zderzenia z rywalem - przyznał.
Zdecydowanie mocniej tę kraksę opisał Łukasz Związko, mechanik szwedzkiego żużlowca. - Kto w szczycie łuku kantuje i doprowadza do uderzenia rywala, a dalej wyprostowania motocykla i skasowania kolejnego ridera? Panie Adamczak, wisisz pan ramę - napisał na swoim Instagramie.
Czytaj także: Inne teksty autorstwa Mateusza Domańskiego
ZOBACZ WIDEO Historia powrotu żużla na Stadion Śląski w Chorzowie