To miał być mecz o wszystko dla Get Well! Kilkadziesiąt minut przed spotkaniem w Toruniu spadł deszcz. Dość nieoczekiwany, bo patrząc na przedmeczowe prognozy nic nie zwiastowały załamania aury. Nietrudno oprzeć się wrażeniu, że przyciągnął za sobą pewną symbolikę. Można wręcz pomyśleć, że to los zapłakał nad tegorocznymi wynikami gospodarzy.
Ciemne chmury nie spowiły jednak Motoareny na dobre. Zapobiegawczo rozwinięto plandekę, którą ściągnięto tuż przed próbą toru. Na nawierzchni i tak widoczne były śliskie placki, które w pierwszej części zawodów zawodnicy starali się omijać. Jak się później okazało lepiej w takich warunkach czuli się przyjezdni. Oni do maksimum wykorzystywali dar od niebios. Im dalej w las, a właściwie im twardziej na torze, tym mocniej do głosu dochodzili torunianie, którzy rzutem na taśmę przynajmniej na jakiś czas odroczyli egzekucję i trzasnęli drzwiami z napisem Nice 1.LŻ. Najistotniejsze, że licznik nie wyświetla już zera, a rywale są na wyciągnięcie jednej wygranej.
CZYTAJ TAKŻE: Get Well po ósmym biegu był w Nice 1 LŻ.
Jak śpiewał wielki fan Motoru Lublin Krzysztof Cugowski z Budką Suflera "po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój". Tego spokoju i cierpliwości do swoich pupili brakło sympatykom klubu z Torunia. Kiepskie wyniki i zawirowania wewnątrz zespołu złożyły się na fatalną frekwencję. Jak donosił nasz toruński korespondent takiej mizerii nie pamiętali nawet najstarsi, miejscowi fani. A ci, którzy postanowili zostać w domu, oszczędzić parę złotych i obejrzeć spotkanie z perspektywy kanapy mają czego żałować. Widowisko było doprawdy przednie i trzymające w napięciu do samego końca. Zwroty akcji? Na poziomie najlepszych filmów sensacyjnych.
ZOBACZ WIDEO Żużlowcy Get Well Toruń mogą czuć się urażeni słowami Przemysława Termińskiego
Do składu Get Well Toruń po jedno meczowej pokucie wrócił syn marnotrawny Norbert Kościuch. Z miejsca został bohaterem oraz człowiekiem, który dał sygnał torunianom do ataku. I choć zrobiono z niego początkowo kewlar, zakasał rękawy i pokazał, że takie postawienie sprawy nie robi na nim wrażenia. Trzeba jednak od razu przyznać, że decyzja o zastąpieniu Norbiego, już na dzień dobry obroniła się. Jadący za niego Jack Holder zwyciężył, a Get Well objął prowadzenie 4:2.
Goście przystąpili do zawodów osłabieni brakiem kontuzjowanego podczas SEC Challenge w węgierskim Nagyhalasz - Petera Kildemanda. Szansę debiutu otrzymał Adam Ellis. - Nasi tunerzy zaopatrzyli Brytyjczyka w dwa silniki - mówił przed kamerami Eleven trener Stali Stanisław Chomski. No i w pierwszym starcie w wyniku awarii sprzęgła przedwcześnie zakończył bieg na murawie. Dostał jeszcze jedną szansę, a później został pozamiatany kosztem Rafał Karczmarz. Słusznie, ponieważ Ellis nie łapał się nawet na szprycę.
Po trzecim biegu mogliśmy zacytować legendarny już okrzyk byłego prezesa Włókniarza Częstochowa Mariana Maślanki "ale jaja". Konsternacja. Niels Kristian Iversen i Rune Holta zostali rozstawieni po kątach przez Krzysztofa Kasprzaka i Andersa Thomsena. W kolejnej odsłonie starcie tytanów dla Jasona Doyle'a. Australijczyk znakomicie wyszedł ze startu i mimo, że Bartosz Zmarzlik był szybszy, to jednak doskonale obierał ścieżki, skutecznie broniąc się przed szarżami kapitana Stali. Przed zawodami na najsłabszy punkt wyrastała pierwsza para gorzowian. Woźniak z Ellisem mieli być kopalnią punktów. A tymczasem figa z makiem.
Należy przyznać, że żużlowcy Get Well nie mieli najgorszych wyjść spod taśmy. Fatalnie natomiast rozgrywali dojazd do pierwszego łuku. Aż razili nieporadnością, co okazywało się wodą na młyn Zmarzlika i spółki. W połowie zawodów nie tylko pachniało niespodzianką, ale i spadkiem torunian.
Jedną nogą byli już praktycznie w trumnie, a drugą na skórce od banana. Właściciel Przemysław Termiński rwał zapewne resztki włosów z głowy i pomstował, na co przyszło mu łożyć pieniądze. Nie pomagała obecność w parku maszyn Marka Lemona. Po niezłym spotkaniu w Lublinie Australijczyka zdążono już nawet okrzyknąć mianem cudotwórcy, ale u siebie znów oczy bolały od patrzenia na wyczyny ekipy dowodzonej jeszcze przed Adama Krużyńskiego i Karola Ząbika. I wtedy stało się coś, co nie śniło się żadnym jasnowidzom. Tor się odsypał, stwardniał i Get Well uruchomił walec. Strach się bać, co by było gdyby warunki atmosferyczne nie spłatały figla organizatorom.
Do gry wkroczył Kościuch, prawie cały na biało. Zawodnik przystąpił do meczu od siódmego wyścigu, ale postarał się o nieprawdopodobny impuls i sygnał do ataku. O mały włos nie "strzelił" wicemistrza świata. Zmarzlik musiał się niesamowicie nagimnastykować żeby odbić drugą lokatę. Jakby powiedział Jerzy Mordel, panowie mijali "co łuk". W późniejszej fazie notował już same trójki.
Stało się jasne, że to Holta ma "pozamiatane" na resztę potyczki. Jego postawa woła o pomstę do nieba. Po takiej gonitwie nikomu nawet nie przyszło przez głowę żeby zastępować tak nakręconego i nabuzowanego "Norbiego". Dało się odczuć, że na chwilę zapomniano o tym, że za kilkadziesiąt minut widmo degradacji zaglądnie Toruniowi głęboko oczy.
Za moment ponownie zabrano nas na rollercoaster, a operatorem kolejki... a jakże Kościuch. To on podawał będącym już na skraju wykończenia nerwowego fanom Get Well tlen. Trwała wymiana ciosów. Najpierw Karczmarz ograł Doyle'a, a zaraz był przewodnikiem Chrisa Holdera. Gdyby obowiązywały zasady sprzed lat, pociągający za sznurki w ekipie czerwonej latarni PGE Ekstraligi pokusiliby się na desygnowanie dżokera.
Zostało pięć odsłon do końca, a na trybunie głównej poruszenie. Zastanawiano się nad wyborem piosenki na finisz spotkania. Wygrały dwie opcje. "To już jest koniec" Elektrycznych Gitar, ale najwięksi optymiści próbowali przeforsować utwór "Wierzę w lepszy świat" z repertuaru "Braci".
Kościuch show trwało w najlepsze. Głównie dzięki jego fenomenalnej postawie po dwunastym biegu na tablicy wyników odnotowaliśmy remis i wszystko zaczęło się od nowa. W trzynastym cios ostateczny wyprowadziła para braci Holderów i w pierwszym z wyścigów nominowanych pozostało postawić kropkę nad "i". Ten rozgrywano na trzy raty. Najpierw w dość kontrowersyjnych okolicznościach wykluczono Zmarzlika, a potem wchodzącego pod Thomsena Kościucha. Sprawę załatwił w pojedynku 1-1 z Duńczykiem Doyle.
Ile ludzi tyle opinii. Co by nie napisać, sędzia miał trudny orzech do zgryzienia w obu przytoczonych sytuacjach. Werdykt mógł pójść w każdą ze stron i nie byłby krzywdzący. Summa summarum wyszło, ze obdzielił wykluczeniami po równo.
Kiedy mecz był zamknięty pozostała walka o jak największą przewagę, aby myśleć o bonusie w rewanżu, co jeszcze po siódmym wyścigu wydawało się jakąś kompletną abstrakcją. Ze stanu 19:29, Get Well wyszedł na 49:40 zwyciężając finalną część w stosunku 30:11! W Toruniu odetchnęli z ulgą. Pacjent powoli odpinany od aparatury nagle ożył.
I tylko przebywającego na L4 Jacka Frątczaka żal. Wygląda, na to, że jego misja dobiegła końca, a w przyszłym tygodniu dowiemy się o tym, że nie jest już menedżerem zespołu.
CZYTAJ TAKŻE: Brzydki upadek wicemistrza świata. Potrzebny lód na głowę Zmarzlika
Punktacja:
Get Well Toruń - 49 pkt
9. Chris Holder - 11+2 (1,3,2*,3,2*)
10. Norbert Kościuch - 7 (-,1,3,3,w)
11. Niels Kristian Iversen - 11 (1,2,2,3,3)
12. Rune Holta - 0 (0,-,-,-)
13. Jason Doyle - 10+1 (3,1,1,2*,3)
14. Igor Kopeć-Sobczyński - 3 (2,0,0,1)
15. Maksymilian Bogdanowicz - 0 (0,0,-)
16. Jack Holder - 7+3 (3,1*,1*,2*)
truly.work Stal Gorzów - 40 pkt
1. Szymon Woźniak - 9+1 (2,3,2*,2,0)
2. Adam Ellis - 0 (d,0,-,-)
3. Krzysztof Kasprzak - 9 (3,3,1,1,1)
4. Anders Thomsen - 7+2 (2*,2*,0,1,2)
5. Bartosz Zmarzlik - 7 (2,2,3,0,w)
6. Rafał Karczmarz - 6 (3,0,3,0,0)
7. Mateusz Bartkowiak - 2+1 (1,1*,0)
8. Alan Szczotka - 0 ()
Bieg po biegu:
1. (60,03) Holder, Woźniak, Holder, Ellis (d) - 4:2 - (4:2)
2. (59,84) Karczmarz, Kopeć-Sobczyński, Bartkowiak, Bogdanowicz - 2:4 - (6:6)
3. (59,60) Kasprzak, Thomsen, Iversen, Holta - 1:5 - (7:11)
4. (59,25) Doyle, Zmarzlik, Bartkowiak, Bogdanowicz - 3:3 - (10:14)
5. (59,10) Woźniak, Iversen, Holder, Ellis - 3:3 - (13:17)
6. (59,56) Kasprzak, Thomsen, Doyle, Kopeć-Sobczyński - 1:5 - (14:22)
7. (59,53) Holder, Zmarzlik, Kościuch, Karczmarz - 4:2 - (18:24)
8. (60,59) Karczmarz, Woźniak, Doyle, Kopeć-Sobczyński - 1:5 - (19:29)
9. (60,25) Kościuch, Holder, Kasprzak, Thomsen - 5:1 - (24:30)
10. (59,55) Zmarzlik, Iversen, Holder, Bartkowiak - 3:3 - (27:33)
11. (60,59) Kościuch, Doyle, Kasprzak, Karczmarz - 5:1 - (32:34)
12. (59,97) Iversen, Woźniak, Kopeć-Sobczyński, Karczmarz - 4:2 - (36:36)
13. (60,04) Holder, Holder, Thomsen, Zmarzlik - 5:1 - (41:37)
14. (59,88) Doyle, Thomsen, Kościuch (w), Zmarzlik (w) - 3:2 - (44:39)
15. (60,22) Iversen, Holder, Kasprzak, Woźniak - 5:1 - (49:40)
Sędzia: Krzysztof Meyze
Nie mieli prawa tego zrobić!
Wygrał następnego dnia w ładnym stylu.