Żużel. Marta Półtorak. Półtora okrążenia: Doyle nie wpadł na herbatę do Częstochowy. Obłuda bije od działaczy (felieton)

Newspix / Piotr Charchula / Na zdjęciu: Marta Półtorak
Newspix / Piotr Charchula / Na zdjęciu: Marta Półtorak

Kiedy byłam prezesem zarzucano mi, że psuje rynek, przepłacając zawodników. Gdyby tak było mogłabym sprowadzić do Rzeszowa każdego żużlowca. Nie robiłam tego, a i tak przyklejano mi łatkę tej złej - pisze w swoim najnowszym felietonie Marta Półtorak.

W tym artykule dowiesz się o:

"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.

***
Pewnie Jason Doyle nie wpadł tylko na herbatę do Częstochowy, ale trudno zabronić komuś przyjeżdżać do ośrodka żużlowego, zamknąć przed nim bramę i chronić przed całym światem, tak aby nikt go nie zauważył. Rozmowy nie tylko we Włókniarzu toczą się od dawna. Nie robiłabym jednak sensacji z jego pojawienia się pod Jasną Górą. Wypatrzono go tam, pewnie wypatrzą i gdzie indziej. Jest świetnym zawodnikiem, łakomym kąskiem dla większość zespołów PGE Ekstraligi więc nic dziwnego, że wykorzystuje swoją markę.

Zakaz negocjacji z zawodnikami z innych klubów jest martwy. To mit, którego nigdy w życiu nie obalimy. Przecież zarządzający klubami nie potrafią się dogadać w bardzo błahych sprawach. Wchodzimy do wspólnego pomieszczenia, obmyślamy strategię, by po trzaśnięciu drzwiami już zastanawiać się jak kogoś ograć. Obłuda bije od prezesów na każdym kroku więc nie ma, co liczyć żeby nasze środowisko mówiło jednym głosem. Przerabiamy to od iks lat, a powoli dochodzi do takich skrajności, że już nawet mechanicy bawią się w pośredników żużlowców.

ZOBACZ WIDEO Prezes PZM: Żużlowcy zarabiają za dużo


CZYTAJ TAKŻE: Jason Doyle? Nie masz prawie dwóch milionów, nawet nie podchodź

Kiedyś dużo się słyszało o tym żeby polskie rundy Grand Prix organizować naprzemiennie żeby nie przelicytowywać się nawzajem i nie nabijać portfela właścicielom cyklu. Dojść do wspólnych wniosków i wymyślić schemat, aby wilk był syty i owca cała. Ale z naszego punktu widzenia. Niestety szybko stało się jasne, że na wypracowanie kompromisów nie ma szans. Potem mamy pretensje, że ceny rosną, a sami prezesi swoimi działaniami doprowadzają, że rynek traktują nas jak dojną krowę.

Piszę to bardziej dla przestrogi. Zawodnicy powinni fajnie zarabiać, ponieważ jest to drogi sport. Sęk w tym, że nierzadko są oferowana jest wirtualna kasa, której zawodnik później nie zobaczy na oczy. Przykład pierwszy z brzegu. Casus Rzeszowa. Poza masą długów nic nie zostało. Tak samo jak w środowisku funkcjonują pewne stawki i umowy sponsorskie. Fajnie, tylko, że tego nikt nie przestrzega.

I teraz kolejny aspekt tego domina. Nie rozumiem sytuacji, w której zawodnikowi zalegane są wypłaty, a on nie może wyegzekwować swojego zarobku przy pomocy organu, która zarządza danym szczeblem rozgrywkowym. Reakcja musi być w takich przypadkach natychmiastowa. Instytucja ma być dla zawodników i działać od ręki, bez patrzenia przez palce. Na tym to polega. A my o pewnych rzeczach dowiadujemy się już po sezonie, kiedy zazwyczaj jest już musztarda po obiedzie.

Gdyby pewnym zdarzeniom zapobiec wcześniej uniknęlibyśmy upadku kilku ośrodków. mam tu na myśli chociażby pana Nawrockiego. Prowadził klub i wszyscy byli zachwyceni, że będą piękne podobizny zawodników na koszach na śmieci, zarobi na żużlu. Jaki to był cudowny człowiek. I nagle gros osób się ocknęło, żużel w stolicy Podkarpacia jest od święta. Naprawdę przez cały sezon ktoś miał klapki na oczach?

Wracając do pertraktacji z samymi żużlowcami, to tak sobie myślę, że tutaj kwestia jest bardziej skomplikowana. W wielu przypadkach nie znamy przecież spadkowicza, nie wiemy, który zespół wejdzie ligę wyżej po barażach i taki szef klubu ma związane ręce. Nie wie, na którą półkę z żużlowcami zajrzeć. Jego położenie jest trudne, bo kiedy chce wkroczyć do akcji, to najczęściej wpada po okruchy ze stołu pańskiego. Rynek jest przebrany.

Znam to z autopsji. Będąc prezesem w Rzeszowie na własnej skórze przeżyłam już prawdopodobnie wszystkie kombinacje. Począwszy od KSM-u, poprzez osiem ekip w PGE Ekstralidze, powiększenie jej do dziesięciu i znów redukcję od ośmiu. Przypasowywanie zawodników do jakiegoś współczynnika nie jest dobrym rozwiązaniem. Nicki Pedersen po znakomitym sezonie zabrał mi kiedyś w Rzeszowie połowę KSM-u. Zawodnicy zarabiali na torze, a i tak obniżali świadomie średnią, bo wiedzieli, że odbiją sobie z nawiązką tę różnicę w zimie przy zasiadania do stołu z szefami klubów.

Kiedy byłam prezesem zarzucano mi, że psuje rynek, przepłacając zawodników. Nic bardziej mylnego. Gdyby tak było mogłabym sprowadzić do Rzeszowa każdego żużlowca. Nie robiłam tego, a i tak przyklejano mi łatkę tej złej. Byłam jednak zmuszona operować kwotami jakie dyktowało środowisko. A nie były to małe sumy.

Uderzmy się w końcu w pierś. Zacznijmy przestrzegać zasad i nie cieszmy się z nieszczęścia innych. Pomagajmy sobie, a nie podkładajmy nogi, albo nie bądźmy jak ten kibic, który przeskoczy przez siatkę i nie zapłaci za bilet, a potem powie, że mu się udało przechytrzyć drugiego człowieka.

Marta Półtorak

CZYTAJ TAKŻE: Kłopoty mistrza świata. Kłótnia z mechanikiem skończyła się przyjazdem policji

Źródło artykułu: