Kwartet ROW-u stworzył na kwarantannie miniosiedle. Widzą się przez płot, codziennie wpada policja [WYWIAD]

Zanim Andrzej Lebiediew dotarł do Polski w celu odbycia dwutygodniowej kwarantanny, na granicy łotewsko-litewskiej spotkało go kilka niespodzianek. - Najadłem się strachu. Nie chcieli mnie wpuścić. 400 km, całą Litwę, eskortował mnie konwój - mówi.

Kamil Hynek
Kamil Hynek
Andrzej Lebiediew WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Andrzej Lebiediew
Kamil Hynek, WP SportoweFakty: Jak przebiega kwarantanna?

Andrzej Lebiediew, zawodnik ROW-u Rybnik, jednego z najbardziej zasłużonych klubów w Polsce: Szybko leci. Ani się obejrzeliśmy, a już w piątek koniec izolacji. Chciałbym z tego miejsca podziękować klubowi za świetną opiekę. W Rueda Park w Januszkowicach, gdzie jesteśmy zakwaterowani, warunki są świetne. Niczego nam nie brakuje. Dwa kroki po wyjściu z domku jest urokliwe jeziorko, roztaczają się piękne krajobrazy. Do dyspozycji mamy też siłownię. Posługuję się liczbą mnogą, ponieważ przez płot sąsiadują ze mną Troy Batchelor, Siergiej Łogaczow i Vaclav Milik. Każdy ma swoje osobne lokum.

Plan dnia ma pan dokładnie rozpisany?

Nie różni się on specjalnie od tego sprawdzonego. Funkcjonuję, jakby to odseparowanie nie obowiązywało. Jedyna, lecz zasadnicza różnica polega na tym, że mogę poruszać się na określonym obszarze posesji.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill

To co konkretnie pan robi, jak wygląda harmonogram?

W telegraficznym skrócie, o ósmej rano jesteśmy już na nogach. Około dziewiątej robimy na pusty żołądek delikatny rozruch. Śniadanie,  w międzyczasie, w oczekiwaniu na obiad, dopadamy konsolę, albo oglądamy filmy. Później lecimy z drugim treningiem, kolacja i do spania.

W co gracie?

Męczymy pady przy FIFIE i UFC. Troyowi spodobało się latanie dronami, więc za jego namową ściągnęliśmy grę na ten styl. Mamy przyspieszony kurs obsługi bezzałogowego statku powietrznego.

Posiłki podrzuca wam ktoś pod drzwi czy macie swoje produkty i sami sobie gotujecie?

Każdy ma swoje preferencje żywieniowe. Indywidualne listy zakupów podsuwamy właścicielowi ośrodka, w którym jesteśmy skoszarowani. On do spółki z klubem dba o jedzenie dla nas.

Często wpada do was policja na kontrolę?

Codziennie. Nawet razem nas zliczają. Ale stosujemy się do zasad ustalonych przez wasz rząd, stąd nie mają się do czego przyczepić (śmiech).

Trafiło na kibiców żużla?

Zdarzają się ekipy, które obsługują zawody, ale też kibicują ROW-owi. Śmiali się, że, gdy przyjadą w ostatni dzień, zjawią się większą grupą i zrobią sobie z całym kwartetem pamiątkową fotkę.

Przekroczenie granicy poszło płynnie?

Wjechanie do waszego kraju odbyło się sprawnie. Przedstawiliśmy niezbędne dokumenty i puszczono nas wolno. Przygody były wcześniej, na przejściu łotewsko-litewskim. Tam obowiązują jeszcze twarde restrykcje. Kontrolerzy musieli się dowiedzieć, czy dalej, po polskiej stronie, ktoś na nas czeka. Procedura trwała sześć godzin, z konwojem dziesięć. Przez całą Litwę, 400 km, jechaliśmy w towarzystwie eskorty policji. Najedliśmy się trochę strachu, bo na początku powiedzieli, że nas nie wpuszczą. Na szczęście nas nie zawrócili. W Łodzi odebrałem Siergieja Łogaczowa, którego z Moskwy dostarczył tam Roman Lachbaum.

Martin Vaculik, gdy rozpoczynał kwarantannę, wspominał, że najciężej było mu się rozstać z rodziną. Start ligi był opóźniony, więc tego czasu mógł spędzić z żoną i dwoma synkami więcej. Pan ma małą córeczkę? 

Czytałem ten wpis Martina u was na portalu i trudno nie przyznać mu racji. Właśnie przez wgląd, że tego wolnego dostaliśmy trochę ekstra, jeszcze silniej zżyłem się z córką. W pierwszych latach po pojawieniu się na świecie mały szkrab nie jest jeszcze w pełni świadomy wielu rzeczy, mama jest dla niego najważniejsza. A obecnie wchodzi w wiek, kiedy coraz więcej zaczyna rozumieć.

Chodzi pan z ładowarką w kieszeni?

Prawie. Oczywiście mamy stały kontakt, codziennie łączymy się telefonicznie, albo za pomocą komunikatorów internetowych. Młoda bierze nawet aparat żony i wykręca mój numer (śmiech). We wtorek stanęły mi świeczki w oczach, kiedy powiedziała, że bardzo za mną tęskni. Taką sobie jednak pracę wybraliśmy i trzeba się dostosować do panujących reguł.

Obostrzenia znikają w szybkim tempie, nie wykluczałbym scenariusza, że niedługo albo sprowadzi pan familię do Polski, albo sam będzie mógł swobodnie jeździć na Łotwę i z powrotem, bez potrzeby zaszywania się pod Rybnikiem.

Też mam taką nadzieję. Proszę mi wierzyć, że na Łotwie nie ma atmosfery strachu wytworzonej pandemią. Nasze państwo zajmuje chyba jedną z końcowych lokat pod kątem zachorowań na COVID-19. Zmarło w sumie dwadzieścia osób, z czego wszystkie starsze, z chorobami współistniejącymi. W domu w Daugavpils czułem się wyjątkowo bezpiecznie. Tam odnotowano z kolei dwadzieścia zakażeń, a tylko dwójka ludzi wylądowała w szpitalu! Nie ukrywam, że to był jeden z głównych powodów, dla których postanowiłem nie zabierać żony i dziecka ze sobą.

CZYTAJ TAKŻE: Skrzydlewski: Jeśli Lokomotiv nie pojedzie, zapraszamy do drugiej ligi
CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus w kopalniach. Kazali pracować, choć byli pierwsi zakażeni

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×