Tomasz Gollob: Gdyby to było możliwe, jeździłbym znowu [WYWIAD]

Materiały prasowe / Canal+ / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
Materiały prasowe / Canal+ / Na zdjęciu: Tomasz Gollob

- Ojciec mówił mi, że z bólem należy się dogadać. Ale jak prowadzić taki dialog, skoro zmagałem się z nim ciągle przez trzy lata, z czego przez dwa nie mogłem praktycznie w ogóle spać? - mówi w dniu 50. urodzin Tomasz Gollob.

W tym artykule dowiesz się o:

[b][tag=62126]

Jarosław Galewski[/tag], WP SportoweFakty: O czym pan marzy w dniu okrągłych urodzin?[/b]

Tomasz Gollob, mistrz świata na żużlu z 2010 roku, ekspert Canal+: Jako młody człowiek nigdy nie wyobrażałem sobie, że stuknie mi pięćdziesiątka. Trudno było mi sobie to zwizualizować, a teraz to się dzieje. Myślę, że to ani dużo, ani mało. A co do marzeń, mam dwa.

Jakie?

Chciałbym stanąć o kulach, a poza tym przejechać się na motocyklu. To byłoby dla mnie coś fantastycznego i budującego. Z jednej strony jestem poszkodowany i wiem, że sobie na to zapracowałem, z drugiej bardzo chciałbym powtórzyć rzeczy, które dawały mi tyle radości.

Wiele osób będzie się zastanawiać, jak to możliwe, że potrafi pan myśleć o motocyklu i sporcie, które zabrały panu zdrowie. Jak wyjaśniłby pan to ludziom, którzy nie potrafią tego zrozumieć?

Powiedziałbym im, że nie należy się obrażać na sport. Całe życie go uprawiałem i kochałem. Ba, kocham go nadal i dlatego też doskonale go rozumiem. Owszem, mam teraz kontuzję, bardzo ciężką, ale przecież nikt nie wyjął mi koła z motocykla. Gdy miałem wypadek, brałem udział w zawodach motocrossowych. Robiłem to, co było dla mnie normalne i naturalne przez całe życie. Najłatwiej byłoby się pogniewać i powiedzieć, że nienawidzę tej dyscypliny, ale wtedy nie byłbym szczery, bo czuję, że gdyby kiedykolwiek pojawiła się możliwość, by pojeździć, zrobiłbym to znowu. I to z wielką przyjemnością. Namawiam zresztą wszystkich, którzy stracili uczucie i pasję do sportu przez kontuzję, by się tego wyzbyli. To nie jest fair, nie tędy droga.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Chomski, Krakowiak, Świderski i Kuźbicki gośćmi Musiała

Mówi pan o dwóch marzeniach. Czy rozmawia pan z lekarzami i pyta, jakie są szanse, że pewnego dnia uda się je zrealizować?

Nie rozmawiamy z lekarzami o moich marzeniach. Skupiamy się na pracy i ułożeniu wszystkich rzeczy, by rehabilitacja przebiegała jak najbardziej efektywnie. Zależy nam, żebym nie odczuwał takiego bólu, który mi czasami towarzyszył. Mam iść krok po kroku do przodu. Doktorzy życzą mi wszystkiego najlepszego, ale dla nich sport jest sprawą drugorzędną. Poza tym to ode mnie i mojego organizmu zależy, gdzie dotrę.

Wiele razy opowiadał pan o potwornym bólu, który panu towarzyszył po wypadku na motocrossie. Czy takiego życia można się nauczyć lub do niego przyzwyczaić?

Nie można się tego nauczyć i tak samo nie można tego zaakceptować. To są naprawdę trudne chwile. Nigdy nie miałem bólu, który "przyjaźni się" ze mną trzy lata. A dwa lata z tego powodu praktycznie w ogóle nie spałem. Nie mówię o tym, żeby coś teraz podkoloryzować. Tak faktycznie było i nie ma w tym odrobiny przesady. Jeszcze raz to powtórzę: nie spałem dwa lata, a trzy walczyłem bez przerwy z potężnym bólem. Teraz jest już lepiej, ale wcześniej było naprawdę trudno. W tych najtrudniejszych momentach mądrą rzecz powiedział mi ojciec.

Czyli?

Powiedział, że z bólem należy się dogadać, ale powiem panu, że to nie jest łatwy dialog. Co innego, kiedy przez jeden dzień boli palec czy ząb, a co innego kiedy latami boli całe ciało. Jak w tej sytuacji rozmawiać? Trzeba jednak zrobić wszystko, by spróbować to zrozumieć i walczyć.

To prawda, że ostatnio jeszcze bardziej się pan zawziął w walce o powrót do sprawności?

Prawda. Zwyczajnie zmusiła mnie do tego sytuacja. To właśnie ona pcha mnie do przodu i podpowiada, żebym przyłożył się jeszcze mocniej. Nie mam z tym zresztą problemu. Będę robić różne rzeczy z jeszcze większym zacięciem. Kiedy człowiek widzi efekty, jest gotowy do jeszcze większych poświęceń.

Przez wiele lat był pan inspiracją dla innych sportowców. Zapatrzony jak w obrazek był w pana między innymi dwukrotny mistrz świata Bartosz Zmarzlik. A kto jest inspiracją dla Tomasza Golloba?

Nie powiedziałbym może, że jestem w kogoś zapatrzony, bo to złe słowo, ale w naturalny sposób czuję więź z takimi zawodnikami jak Krzysztof Cegielski, Per Jonsson, Darcy Ward. Pewnie ta lista powinna być dłuższa, ale chodzi mi o ludzi, którym jest ciężko, bo są kontuzjowani. Od razu jednak zaznaczam, że ich los nie jest dla mnie pocieszeniem. Nie w tym rzecz.

A w czym?

Chodzi o to, że wspólnie się dopingujemy. Kiedy im coś się udaje, kiedy następuje jakaś poprawa, to od razu się szeroko uśmiecham, bo wiem, jak wcześniej ich to bolało. Znam smak cierpienia. Oni są mi naprawdę bliscy, bo rozumiem, co się dzieje w ich głowach i sercach.

Postanowił się pan dzielić efektami swojej rehabilitacji z kibicami. Od dłuższego czasu jest pan mocno aktywny w social mediach. Dlaczego?

Dzielenie się informacjami jest dla mnie czymś naturalnym, bo komunikowałem się z kibicami przez całe sportowe życie. Tak było przed zawodami, podczas rywalizacji i po jej zakończeniu. Tak naprawdę nie dzieje się nic specjalnego.

Teraz jednak dzieli się pan bardzo intymną sferą i to w dodatku bardzo bolesną.

Może i w pewnym sensie to wszystko jest intymne czy prywatne, ale ja patrzę na to inaczej. To ciągle sport i moja historia. Pokazywałem się ludziom przez 30 lat, więc dlaczego miałbym się teraz schować.

Czy wpisy, które widzimy, przygotowuje pan sam?

Nie twierdzę, że robię wszystko sam. Pracuję z osobami, które mi pomagają i dobrze życzą. Zaznaczam jednak, że wpisy i zdjęcia są moje. Mogę zapewnić wszystkich kibiców, że czytają moje słowa. Nie idziemy na łatwiznę, bo nie chodzi o to, żeby napisać cokolwiek. Ten kontakt ma być autentyczny. Tak postanowiłem i się tego trzymam.

A zaskoczyła pana skala reakcji?

Jestem kibicom bardzo wdzięczny, że nadal mi towarzyszą. Bardzo im za to dziękuję, ale nie jestem zdziwiony skalą zainteresowania. Zawsze dawałem z siebie wszystko. Robiłem to dla nich i dla kraju, więc jest dla mnie zrozumiałym, że nadal są obecni. Takie gesty dodają mi kopa. Widzę wszystkie wpisy, czytam je. Są normalne i życiowe, ale to wystarcza, by mnie zmotywować.

Został pan także ekspertem Canal+. Marcin Majewski powiedział mi kiedyś, że telewizja to dla pana forma terapii. To prawda?

Zacznę od tego, że jestem naprawdę wdzięczny telewizji, że wyciągnęła do mnie rękę po trudnych trzech latach, w których towarzyszyło mi wiele problemów. Podróżowałem wtedy intensywnie po szpitalach. Byłem w ciągłych rozjazdach w różnych miejscach na świecie, żeby się naprawić. Od telewizji dostałem możliwość nawiązywania kontaktu ze sportem i rywalizacją, czyli z wszystkim, co kocham. To było dla mnie coś fantastycznego. Zapaliło to we mnie iskrę, bo musiałem wydobyć z siebie dodatkowe pokłady sił, by to wykonać. Teraz jest mi już łatwiej to zrobić, ale wcześniej wcale tak nie było. Spełnianie się w tak trudnym momencie naprawdę wiele daje. Wróciłem przecież do kontaktów z chłopakami, z którymi nie obcowałem przez trzy długie lata.

W poniedziałek telewizja pokaże pana rozmowę z Piotrem Protasiewiczem. To wielkie wydarzenie, bo wasza rywalizacja przez lata rozpalała kibiców w całej Polsce. Wielu ludzi mówiło, że się nie lubiliście.

Wiem, że dla ludzi rywalizacja Gollob - Protasiewicz to było coś więcej. Wszyscy zastanawiali się, kto wygra lub przegra. Historii było sporo, ale w większości zostały one za mocno podkręcone. Przyznam jednak, że dla dyscypliny to było niesamowite, bo naprawdę wrzało. Teraz ja i Piotr zachowujemy się jak ludzie, którzy potrafią rozróżnić, co jest czarne, a co białe. To przecież normalne, że każdy z nas chciał wygrać, kiedy stawaliśmy do walki. Kiedy Piotrek przyszedł do Polonii Bydgoszcz, powiedział, że chce wygrywać. Wiedział, że jeżdżą tu bracia Gollobowie, ale nie chciał na to patrzeć, bo myślał o sukcesach. Dla mnie nie ma w tym niczego złego. Przecież tak ma każdy sportowiec, a Piotr był wtedy czołowym zawodnikiem, mistrzem Polski, jeździł w Grand Prix. Media próbowały nas poróżnić, ale ja zawsze wyznawałem zasadę, że trzeba rywalizować, ale prywatnie, już poza torem, życzyć przeciwnikowi wszystkiego najlepszego.

Zobacz także:
Żyto nazywa Zagara profesorem
Termiński komentuje mecz we Wrocławiu

Źródło artykułu: