Żużel. Piotr Protasiewicz o magii Falubazu, słowach Dowhana i odejściu Dudka [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Piotr Protasiewicz
WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Piotr Protasiewicz

- O wielu moich kontuzjach ludzie nie wiedzą. Dwa razy był złamany kręgosłup, z czego pewnie niektórzy nie zdają sobie sprawy. Do tego dochodziły złamania obojczyków, urazy bioder i miednicy - mówi w dniu swoich 47. urodzin Piotr Protasiewicz.

[b][tag=62126]

Jarosław Galewski[/tag], WP SportoweFakty: Z okazji 47. urodzin życzę panu dużo zdrowia. Powinienem czegoś jeszcze?
[/b]
Piotr Protasiewicz, zawodnik Stelmetu Falubazu Zielona Góra: Dziękuję bardzo. A co do życzeń, to z tym zdrowiem trafił pan w sedno. To mi w zupełności wystarczy do szczęścia.

Pamiętam naszą rozmowę po sezonie 2020, z którego wyszedł pan mocno poturbowany i potrzebował nieco więcej czasu, żeby dojść do siebie. Jaki był pod tym względem ten poprzedni rok?

Na dziś jest naprawdę w porządku. Jestem już po różnych zabiegach, ale one niekoniecznie były związane z urazami. Cieszę się, że się pozbierałem i że mogę trenować na pełnych obrotach. Obecnie skupiam się na tym, żeby wykonać pracę, która jest konieczna. To nadal nie jest dla mnie żaden problem. Cały czas robię to z wielką przyjemnością. Po drodze są oczywiście lepsze i gorsze momenty, ale daję radę. Dbam również o to, żeby pojawiały się nowe techniki treningowe, bo wyznaję zasadę, że nie można stać w miejscu. Przez te wszystkie lata musiałem się dopasowywać do różnych realiów i to nauczyło mnie otwartości na nowości. Niektóre z nich naprawdę mnie przekonują.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Indywidualne Mistrzostwa Polski w zmienionej formule. Majewski: To będzie nowa jakość

Czy pan jest zaskoczony, że w wieku 47 lat jest pan ciągle aktywnym zawodnikiem, który ma sportowe ambicje? Zastanawiam się, czy 10, 15 lat temu zakładał pan, że uda się pociągnąć to wszystko tak długo?

Nie sądziłem, że to potrwa tak długo. Mówię to całkowicie szczerze. Trzeba jednak pamiętać, że czasy się zmieniają. Teraz wygląda to trochę inaczej. Kiedy miałem 18 lat, a Andrzej Huszcza 36, to wydawało mi się, że dla niego to już końcówka, a tymczasem jeździł jeszcze przez wiele lat. Z czasem pojawiło się więcej zawodników, którzy potrafili z powodzeniem przedłużać swoje kariery. Zmieniło się podejście do sportu. Poza tym sporty motorowe mają tę przewagę, że jest w nich łatwiej wytrwać. Nie jest to uwarunkowane tylko wydolnością, bo te aspekty z wiekiem spadają i w piłce nożnej czy koszykówce funkcjonowanie w tym wieku na ekstraligowym poziomie nie wchodzi w grę. W żużlu można, ale to trzeba poprzeć naprawdę ciężką pracą. To nie bierze się z niczego, bo gdyby tak było, to w każdym zespole byłoby po dwóch, trzech 45-latków, a rozmawiamy jednak ciągle o jednostkach, które na to stać.

Na czym w takim razie polega pana sekret? Czy w pewnym momencie zauważył pan, że należy coś zmienić w podejściu do treningów i dbaniu o własny organizm? A może właśnie nie zmieniał pan nic, bo od początku podchodził pan do tych kwestii rygorystycznie?

Rygor był od początku. Moim niewątpliwym atutem były również predyspozycje, które dostałem od rodziców. Mam naprawdę dobry sportowy gen. Moje ciało nieźle się goi, co okazało się niezwykle istotne, bo tych kontuzji było w mojej karierze przecież sporo. Nie jestem wprawdzie z tych zawodników, którzy płaczą i w kółko mówią, jak było im ciężko, ale pewnie kiedyś zrobię takie podsumowanie i policzę, ile było urazów i jakich. O wielu z nich ludzie nawet nie wiedzą, a zapewniam, że miałem w karierze takie małe kryzysy, z których trzeba było się zbierać. Dwa razy był złamany kręgosłup, z czego pewnie niektórzy nie zdają sobie sprawy. Do tego dochodziły złamania obojczyków, urazy bioder i miednicy. To poszło w zapomnienie, ale zapewniam, że mógłbym wyliczać długo. Najważniejsze, że za każdym razem udawało mi się wracać.

Czy był już w pana karierze moment, kiedy pomyślał pan sobie: za dużo bólu, trzeba dać sobie spokój?

Był, ale - co ciekawe - to miało miejsce na początku kariery. W 1994 roku miałem dwie poważne kontuzje. Jedna po drugiej. Cały ten rok to była jedna wielka wycieczka po szpitalach, w których przechodziłem operacje i zabiegi. Wtedy pojawiło się naprawdę duże zagrożenie, że mogę już nie wrócić. To były zresztą trochę inne czasy. Nie miałem wtedy za bardzo wsparcia. Klub się mocno ode mnie odwrócił, brakowało mi środków. To nie tak, jak teraz, że są pieniądze, więc można iść i zrobić rezonans czy tomograf. Trzeba było naprawdę kombinować i główkować, żeby się z tego wygrzebać. Miałem jednak trochę szczęścia i trochę samozaparcia. Z czasem pojawiła się pomoc ludzi spoza klubu. To także dzięki nim stanąłem na nogi i wróciłem do sprawności. Kiedy już mi się to udało, to chęć do jazdy momentalnie wróciła. Moment zawahania poszedł w niepamięć bardzo szybko. Dodam również, że później już aż takich turbulencji nie miałem. To nie znaczy wprawdzie, że omijał mnie pech, bo mógłbym wymienić sporo momentów, kiedy przychodziła szczytowa forma, a ja łapałem uraz. Teraz podchodzę już do tego na chłodno. Nie potrafię jednak panu podać jednego klucza, który pozwolił mi wytrwać. Opowiadam te wszystkie historie, żeby pokazać, że składa się na to wiele czynników. Nie bez znaczenia było również to, że potrafiłem się otworzyć na zmiany technologiczne. Warto pamiętać, że zaczynałem w czasach amatorskiego żużla. Po drodze zmieniały się silniki, skoki, tłumiki, gaźniki, opony. Pojawił się też tytan. Nie wiem, czy poza Rune Holtą mamy obecnie żużlowca, który jest aktywny i przeszedł taką samą drogę.

Książkę mógłby pan napisać.

Może kiedyś. Mam propozycje, ale to nie czas i miejsce. Teraz jest praca do wykonania.

Nie spodziewał się pan tak długiej kariery i zakładam również, że nie przypuszczał pan, że w wieku 47 lat przyjdzie panu pojechać z Falubazem Zielona Góra w eWinner 1. Lidze. Jak długo trawił pan to, co wydarzyło się w sezonie 2021?

Początek był trudny. Mówię o pierwszych tygodniach po spadku. Na ten moment mogę już powiedzieć, że zaakceptowałem sytuację. Dobrze wiem, o co jedziemy w tym roku. Oczywiście, to cały czas trochę boli, ale taki jest sport. Trzeba mieć w sobie wiele pokory. Poza tym uważam, że w takich momentach jak ten poznaje się klasę klubu czy kibiców. Dla mnie to nie jest żadna ujma, że gdzieś na ostatniej prostej swojej kariery przyjdzie mi się ścigać w pierwszej lidze, bo mam świadomość, że jej poziom w ostatnich latach poszedł mocno w górę. Kibice na pewno obejrzą wiele pasjonujących widowisk, a niektóre nie będą odbiegać od tego, co wydarzy się na torach ekstraligowych. Ja zresztą patrzę na ten nasz spadek trochę szerzej.

W kategoriach potrzebnego wstrząsu?

Wstrząsu i otwarcia oczu dla wszystkich ludzi, którym zależy na tym klubie. To zdarzało się w historii wielu zespołów i dlatego gorąco wierzę, że w naszym przypadku to również będzie punkt zwrotny. Wiem, że to może brzmieć dla niektórych dziwnie, ale takie sytuacje sprawiają, że czasami zaczyna się wiele rzeczy od początku i marka klubu wraca na wysoki poziom. Można zatem powiedzieć, że nie tracę optymizmu i w tych wszystkich minusach widzę też dla nas plusy.

Czy bolą pana opinie, że magii Falubazu już nie ma? Zwłaszcza kiedy padają one z ust byłych działaczy, takich jak senator Robert Dowhan?

Robert ma prawo mówić, co myśli. Ja go bardzo szanuję, bo dla zielonogórskiego żużla zrobił naprawdę wiele. Jesteśmy nadal świetnymi kolegami. Nie ukrywam, że sam chętnie słucham, co ma do powiedzenia i nie unikam takich rozmów. Jako zawodnik jestem jednak trochę między młotem a kowadłem. Z nikim nie zamierzam się kłócić czy stawać po jednej lub drugiej stronie, ale lubię porozmawiać również z tymi, którzy wytykają błędy, o ile jest to konstruktywna krytyka. Ona nigdy nikomu nie zaszkodziła. Fochy nie są potrzebne, bo inteligentni ludzie się nie obrażają. Uważam, że w wypowiedziach Roberta jest trochę racji. Magii Falubazu, którą widzieliśmy w przeszłości, obecnie nie ma. Świadczą o tym wyniki sportowe, ale to wcale nie znaczy, że ona nie wróci. Ja gorąco wierzę, że to się stanie.

Czy pana zdaniem klub wycisnął maksimum z ostatniego okresu transferowego?

Nie lubię oceniać transferów, ale mogę powiedzieć, że ze składu Falubazu na sezon 2022 jestem zadowolony. Mamy zespół, który daje szanse na awans. Nie jest to jednak żaden gwarant sukcesu, bo w lidze jest kilka świetnych drużyn. Uważam, że rywalizacja w eWinner 1. Lidze będzie naprawdę zacięta.

Wiem, że ma pan dobre relacje z Patrykiem Dudkiem. Dziwi mu się pan, czy bardziej go rozumie?

Rozumiem go i szanuję jego decyzję. Ja też podejmowałem takie w swojej karierze. Pewnie nie da się tego porównać, ale dobrze wiem, że czasami jest trudno.

Pan potrafił zrezygnować kiedyś dla Falubazu z Grand Prix.

To prawda, ale na to złożyło się kilka czynników, o których niektórzy nie wiedzą. Jest jednak wiele racji w tym, że kosztem swoich marzeń zrobiłem to, żeby nie osłabić siły drużyny. Nie należy jednak zestawiać tego z Patrykiem. Jeszcze raz podkreślam, że mam dla niego dużo zrozumienia. Nie mam z jego wyborem problemu i na pewno będę mu bardzo kibicować, by nie żałował swojej decyzji.

Wraz z Patrykiem Dudkiem jesteście obecnie symbolami Falubazu. Od wielu lat nie widać jednak następców. Dlaczego w Falubazie jest taki problem ze szkoleniem?

Wydaje mi się, że to efekt zmian, które zaszły lata temu. Największym problemem jest jednak nabór. To pięta achillesowa, ale nie chodzi o to, że klub go źle prowadzi. Czasy się zmieniają i moim zdaniem trzeba szukać głębiej, szerzej.

Poza Zielona Górą? W innych sportach motorowych?

Tak, mówię o scoutingu, który powinien być naturalnym uzupełnieniem naboru. Pod tym względem jest jeszcze duże pole do popisu. To wszystko nie jest jednak takie proste i oczywiste. Łatwo o tym powiedzieć, ale trudniej zrobić. Wiem jednak, że klub nad tym pracuje. Nie możemy jednak oczekiwać, że efekty przyjdą po pół roku, bo to proces, który wymaga poświęcenia. Ja światełko w tunelu jednak widzę. Falubaz ma kilku fajnych chłopaków, u których widać predyspozycje. Ocenimy ich za dwa, trzy lata.

Rok temu na łamach w WP SportoweFakty w urodzinowym wywiadzie z Wojciechem Koerberem mówił pan, że ciągle ma marzenie, którym jest podium w pojedynczym turnieju Grand Prix. Czy to aktualne?

Pamiętam, pamiętam, ale trochę się pozmieniało. Dotyczy to między innymi systemów eliminacyjnych. Wygląda na to, że muszę ten temat odłożyć już na bok i zająć się realizacją innych marzeń. Tego konkretnego wcielić w życie już mi się zapewne nie uda.

Na co umówił się pan z Falubazem w listopadzie? Rozmawialiście tylko o sezonie 2022 czy o czymś jeszcze?

Mamy z Falubazem jasny temat od ponad dwóch lat. Nie chcę jednak teraz o tym rozmawiać, bo jest do wykonania cel. Koncentruję się tylko na tym. Klub podobnie. Zapewniam jednak, że w odpowiednim momencie powiem, co dalej. To jednak nie jest jeszcze ta chwila.

Zobacz także:
Poznaliśmy gospodarzy wszystkich finałów SEC
Polski Ład uderzy w żużlowców

Źródło artykułu: