Znany wokalista miłością do żużla zapałał jako dziecko ponad 60 lat temu. Pasja ta pozostała do dzisiaj. Wychowany na Motorze Lublin pozostaje wierny temu klubowi na dobre i złe. Mówi, że sensacją będzie, jeśli jego Motor nie zdobędzie w tym roku tytułu mistrza Polski i wcale do tego nie potrzebuje zatrudniać Bartosza Zmarzlika.
Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Gratulujemy tytułu profesora (Cugowski otrzymał w tygodniu tytuł Profesora Honorowego Collegium Humanum, przyznawany ludziom zasłużonym dla kultury - przyp. red.). Chciałem natomiast zapytać o innego profesora, który ponad 30 lat temu zrobił furorę w Lublinie. Chodzi o Hansa Nielsena, zwanego profesorem z Oxfordu. Pamięta go pan?
Krzysztof Cugowski, wokalista, kibic Motoru Lublin: Bardzo dobrze. Wróciłem akurat wtedy ze Stanów Zjednoczonych. Mecz ten wywoływał ogromne poruszenie, właśnie z uwagi na występ Hansa Nielsena, którego przywieziono na stadion prosto z lotniska w Warszawie. Nawet nie trenował, bo nie było kiedy. Jeździł fantastycznie, ale z Eugeniuszem Skupieniem z ROW-u Rybnik przegrał. Porównałbym ten czas do tego, co przechodziła wówczas Polska, czyli transformacji. Pojawienie się Hansa Nielsena w lidze polskiej było transformacją w żużlu.
Pod jakim względem?
Pod każdym. Pomijam już nawet styl jazdy Hansa Nielsena i jego umiejętności, ale sam wygląd. On odbiegał ubiorem od naszych zawodników, którzy jeździli w czarnych, umorusanych skórach. Nielsen miał już kolorowe kombinezony z reklamami sponsorów, a jego wyczyszczony motocykl błyszczał do granic możliwości. Duńczyk na polskich torach wyglądał wtedy jak kosmita.
ZOBACZ WIDEO Mało znany tuner wkracza do PGE Ekstraligi. "Nie odstaje od Kowalskiego"
Coś pana szczególnie urzekło nie tylko w wyglądzie, ale i jeździe Hansa Nielsena?
Drugiego takiego stylisty jak Hans Nielsen nie było i obawiam się, że nie będzie. Nielsen był jedyny i niepowtarzalny. Podczas jednego z treningów na lubelskim torze, na tym słynnym drugim łuku, który przez lata był zawsze taki sam, czyli dziurawy, mieliśmy porównanie jazdy Dariusza Stenki i Marka Kępy właśnie z Nielsenem. Naszych zawodników na tych dziurach niemiłosiernie poniewierało. Duńczyk przejeżdżał ten łuk idealnie, płynnie i zastanawialiśmy się, czy on tam ma jakąś swoją wyjątkową, równą ścieżkę. Duńczyk to jeden z fenomenów tego sportu. To nie tylko wielki sportowiec, ale i również świetny człowiek. Rozmowa z nim była czystą przyjemnością. Takich zawodników już nie ma.
Wspomniał pan, że żużlem interesuje się pan od 60 lat. Kto pana pierwszy raz zabrał na stadion?
Na żużel zabrał mnie mój ojciec. Mieszkaliśmy przy ulicy Łęczyńskiej, niedaleko stadionu. W latach 50. ubiegłego wieku, kiedy zaczynałem interesować się czymkolwiek, nie było wielkiego wyboru. Była piłka nożna, która w Lublinie zawsze była na niskim poziomie. Żużel był wyżej i właśnie ta dyscyplina mi się bardziej spodobała.
Dlaczego?
Wtedy jeździło się na prawdziwym żużlu. Można było takim kamieniem w głowę dostać i wrócić do domu z guzem. Mało tego, zawodnicy startowali na gumę, taką od majtek. Nie było maszyn startowych. Siedział gość po stronie murawy i na trzy-cztery puszczał gumę, a chłopaki jechali. Motocykle zupełnie inaczej wyglądały. Łomot był niesamowity. Wydech był wolny całkowicie, bez żadnych ograniczeń. Nikt nie przejmował się, że było dosyć głośno.
W tamtych czasach były też takie tłumy na żużlu w Lublinie jak obecnie?
Takich jak teraz nie, bo i był niższy poziom tego sportu. Lublin zawsze balansował między pierwszą i drugą ligą. Wicemistrzostwo Polski z 1991 roku było cudownym zbiegiem okoliczności. Teraz apetyty są dużo większe. Rozmawiałem niedawno ze znajomym, który przez lata pełnił funkcję lekarza klubowego. Doszliśmy do wniosku, że jak Motor w tym roku nie zdobędzie Drużynowego Mistrzostwa Polski, to będzie sensacja.
Jak pan odebrał w poprzednim sezonie wicemistrzostwo Polski Motoru Lublin zdobyte po 30 latach od historycznego sukcesu z 1991 roku? Dobrze się stało, że było "tylko" srebro, że jest wciąż o co walczyć?
To wielki sukces całej ekipy, która zarządza klubem. Jechali od drugiej ligi, aż weszli do PGE Ekstraligi i w trzecim sezonie startów w elicie zdobyli wicemistrzostwo Polski. Taki progres rzadko się zdarza. A przy minimalnym szczęściu w finale Motor mógł już w zeszłym sezonie być mistrzem Polski. Także jest się o co bić w tym roku.
Transfer Maksyma Drabika sprawi, że Motor będzie mocniejszy?
Absolutnie tak. Motor ma ogromnego nosa do transferów. Trafili z Dominikiem Kuberą oraz juniorami. Ten sezon będzie ostatnim juniorskim dla Wiktora Lamparta. To optymalny moment, by zdobyć mistrzostwo i trzeba to wykorzystać. Jeśli nie zdobędą złotego medalu, będzie to sensacja.
Nie obawia się pan o formę Drabika po przerwie?
Nie. Byłem na treningu jesienią, kiedy Maksym Drabik mógł już jeździć na torze. Podobnie, jak wszyscy, którzy go widzieli, byłem pod ogromnym wrażeniem jego jazdy.
Czy u was rzeczywiście całe miasto żyje tą dyscypliną sportu?
Byłoby grubą przesadą powiedzieć, że w Lublinie wszyscy mówią o żużlu. To jest tak jak w każdej dziedzinie - jest sukces, ludzie przychodzą. Kiedy Motor pałętał się po drugiej lidze, przychodziło na mecze po tysiąc wiernych fanów. Ludzie chcą oglądać zwycięstwa swojej drużyny. To jest bezdyskusyjne. Tak jest w każdej dziedzinie sportu. Dlatego gdy Motor wywalczał kolejne awanse, kibiców przybywało.
Prezes Jakub Kępa wciąż marzy o transferze Bartosza Zmarzlika. Pan także chciałby go zobaczyć w Motorze?
A właśnie, że nie. Po co Zmarzlik Motorowi? Moim zdaniem to się wiąże z całym pasmem kłopotów.
Dlaczego pan tak sądzi?
Po pierwsze, Zmarzlik nigdy z Gorzowa nie odejdzie. Pomimo że jest to mniejsze miasto od Lublina, jest od nas bogatsze. Zmarzlika stamtąd nikt nie puści. Cieszy się tam poważaniem kibiców i sponsorów. Poza tym Zmarzlik Motorowi naprawdę nie jest potrzebny, bo on zawsze byłby tutaj tylko na chwilę. Polityka kadrowa Motoru jest bardzo rozsądna. Mamy najmłodszy zespół w lidze. Poza Jarosławem Hampelem i Grigorijem Łagutą zawodnicy nie przekraczają 25. roku życia. Zbudowano młody zespół, przed którym są perspektywy.
Jak często zagląda pan na stadion?
Rzadko mam okazję oglądać zawody na żywo, bo z reguły pracuję wtedy, gdy odbywają się mecze żużlowe.
Nie dopasowuje pan zatem kalendarza koncertów do terminarza żużlowego?
Nie. W ubiegłym roku byłem raz na zawodach. Podobnie w 2020 roku, ale wtedy trafił mi się wolny dzień akurat, jak Motor jeździł we Wrocławiu i tam się wybrałem na mecz. Siedziałem wśród wrocławskich fanów jako kibic Motoru. Wrocław jest też mi bliski, znam miasto i ludzi stamtąd.
Ogląda pan żużel w telewizji?
Niestety, tak.
Dlaczego, niestety?
Bo oglądanie żużla w telewizji to zupełnie inne doznania niż speedway na żywo. Ten, kto nie był na stadionie i nie widział żużla na żywo, nie wie, o czym mówię. W telewizji nie czuć tej prędkości. Kibic, taki jak ja, który bywał na stadionie, wie, że żużel na żywo inaczej wygląda. Obiecuję, że jeśli w tym sezonie klub będzie bił się w meczach decydujących o tytule, pojadę także na wyjazd, by zobaczyć to na żywo.
Zna pan osobiście któregoś z żużlowców?
Ze współczesnych znam Jarosława Hampela i Rafała Dobruckiego. Poznałem ich wiele lat temu, kiedy tworzyli parę juniorską w Pile. Grałem wówczas koncert na stadionie w tym mieście po zawodach żużlowych. Wtedy poznałem ich obu, do dziś czasami się widujemy.
Nie miał pan propozycji, żeby napisać jakiś kawałek żużlowy? Może hymn dla klubu?
Wziąłem kiedyś udział w takim nagraniu zespołu heavy metalowego, który tworzył coś w rodzaju hymnu dla drużyny. Zaśpiewałem tam refren. Nie uważam jednak, żeby to było szczególnie udane przedsięwzięcie. Nie znam pomysłów na udany hymn czy to klubu piłkarskiego, czy jakiegokolwiek innego. To musi być spontaniczne. Na zamówienie tego fajnie się nie tworzy.
Rozumiem, że cały czas pan koncertuje?
Owszem, jestem w trasie. Gram i ze swoim zespołem, i biorę udział w różnych innych przedsięwzięciach muzycznych. Dopóki mi zdrowie pozwala i mam siłę, to koncertuję. Zdaję sobie sprawę, że niebawem może nadejść taki moment, że nie będę w stanie tego dalej robić.
Czy synowie też złapali żużlowego bakcyla od ojca?
Średni syn, Piotr, tak. On częściej bywa na meczach niż ja. Dzwoni do mnie i relacjonuje, co się działo. Piotr jest także w bliskich kontaktach z Jakubem Kępą, z którym są w podobnym wieku. Pozostali dwaj synowie nie interesują się żużlem.
Zobacz także:
Zamierza przejść 1000 kilometrów. Chce by Kinga stanęła na nogi
Został legendą Sparty Wrocław