Wojna mocno wpłynęła na F1. Skutek, którego nikt nie przewidział

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Charles Leclerc
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Charles Leclerc

Od kilku miesięcy wiele państw walczy z wysoką inflacją. Wojna w Ukrainie sprawiła, że drożyzna stała się jeszcze bardziej widoczna. To spędza sen z powiek szefom ekip F1, które nie mogą przekroczyć określonego pułapu budżetowego.

Była połowa lutego, gdy szefowie czołowych ekip Formuły 1 narzekali na szalejącą inflację. Analitycy wskazywali wówczas, że w Niemczech ceny będą iść w górę o 7 proc. względem roku 2021, w Wielkiej Brytanii - o 5 proc., a w Polsce inflacja osiągała rekordowy poziom 9,2 proc. Do nagłego skoku cen przyczyniła się w głównej mierze pandemia koronawirusa.

Przed miesiącem szefowie Mercedesa, Ferrari czy Red Bull Racing zastanawiali się, jak w dobie galopującej inflacji zaplanować wydatki i zmieścić się w regulaminowym limicie 140 mln dolarów. Wojna w Ukrainie, wszczęta przez Rosję 24 lutego, sprawiła, że wszelkie notatki poczynione przez Toto Wolffa, Mattię Binotto czy Christiana Hornera trafiły do kosza.

Walki na Wschodzie, trwające już od ponad dwóch tygodni, zachwiały światowymi rynkami. W połowie lutego ropa brent kosztowała nieco ponad 90 dolarów za baryłkę. W ostatnich dniach zbliżyła się do 130 dolarów. Wyższe koszty transportu przekładają się na wzrost cen niemal wszystkich produktów. Analitykom trudno prognozować przyszłość, bo nikt nie wie, jak potoczy się wojna w Ukrainie.

Regulamin F1 nie przewidywał wojny

Limit wydatków w F1 obowiązuje od sezonu 2021. W ramach wyrównywania szans, w tym roku został zmniejszony z 145 do 140 mln dolarów. Za dwanaście miesięcy ma być jeszcze niższy - na poziomie 135 mln dolarów. Decyzja podjęta na początku pandemii koronawirusa była efektem wielomiesięcznych rozmów i targów. Właściciel królowej motorsportu po latach przekonał gigantów F1, że sytuacja w której oni wydają rocznie po 400 mln dolarów, a pozostali ledwie 100 mln dolarów, nie wpływa dobrze na wartość dyscypliny.

Tyle że w roku 2020 nikt nie przewidział szalejącej inflacji - najpierw z powodu przerwania łańcucha dostaw, a teraz ze względu na wojnę w Ukrainie. Inwazja Rosji na sąsiednie państwo doprowadziła do wzrostu cen surowców, energii i wielu materiałów.

- To realny problem. Już teraz widzimy wysoką inflację, a ona będzie jeszcze wyższa - powiedział Horner podczas konferencji prasowej w Bahrajnie przy okazji przedsezonowych testów F1.

Inflacja wywołana wojną w Ukrainie to problem dla F1
Inflacja wywołana wojną w Ukrainie to problem dla F1

- Musicie pamiętać o jednym. Limit finansowy został ustalony w połowie 2020 roku, w środku pandemii. Wtedy nikt nie mógł przewidzieć tego, co będzie działo się na świecie teraz. Obserwujemy wydarzenia, które wpłyną na ceny na wiele lat. Zanosi się na to, że inflacja osiągnie niebotyczne poziomy - dodał szef Red Bulla.

Zdaniem Brytyjczyka, nie da się obecnie realnie oszacować, jakie koszty będą musiały ponieść zespoły w sezonie 2022. Chociażby ze względu na drożejące paliwo, niemożliwym jest wyliczenie kosztów transportu na wyścigi. Dotyczy to zarówno transportu drogowego w przypadku rund rozgrywanych w Europie, jak i frachtu lotniczego - w przypadku wyścigów F1 poza Starym Kontynentem.

Formuła 1 musi zareagować?

Szef "czerwonych byków" uważa, iż w obecnej sytuacji Formuła 1 jest zobowiązana do podniesienia limitu wydatków, a rozmowy w tej sprawie powinny rozpocząć się jak najszybciej. - Tak jak powiedziałem, to problem, któremu musimy się przyjrzeć. To trzeba rozwiązać szybko, bo wpływa na pracę ekip i zatrudnienie ludzi - stwierdził Horner.

Brytyjczyk zasugerował, iż problem dałoby się rozwiązać poprzez wprowadzenie "stosownej ulgi". Co miał na myśli? Tego niestety nie wiadomo. Być może właściwym byłoby podnoszenie limitu co rok o ustalony wcześniej wskaźnik inflacji. Jednak przykład wojny w Ukrainie, w którą miesiąc temu wierzyli nieliczni, pokazuje, że nie da się przewidzieć wszystkiego.

Red Bull apeluje o podwyższenie limitu kosztów w F1
Red Bull apeluje o podwyższenie limitu kosztów w F1

Znamienne jest jednak to, że podniesienia limitu wydatków domagają się w pierwszej kolejności największe zespoły F1. Ci mniejsi gracze od lat potrafią rywalizować w oparciu o budżety wielkości ledwie 100-120 mln dolarów. Ich inflacja również dotyka. Są też mocniej narażeni na jej skutki, bo posiadają mniej pewnych sponsorów, którzy są bardziej narażeni na skutki panującej drożyzny.

- Kontrolowanie wydatków to część sportu. W nim też chodzi o to, jak radzimy sobie z rozwiązywaniem problemów. Nie zawsze da się to zrobić poprzez wyciągnięcie książeczki czekowej - mówił na początku Zak Brown, szef McLarena, gdy niektóre ekipy sygnalizowały po raz pierwszy chęć przeforsowania wyższego limitu budżetowego.

Słowa Hornera mogą mieć też drugie dno, po części niezwiązane z wojną w Ukrainie i inflacją. Być może Red Bull, będąc po pierwszych przedsezonowych testach F1, jest już świadom problemów z obraną koncepcją aerodynamiczną. Limit finansowy może "czerwonym bykom" utrudnić przygotowanie zupełnie nowych części.

Czytaj także:
Robert Kubica z Rosjanami nie pojedzie. To już pewne
Ferrari bez rosyjskiego sponsora. Zaskakujące kulisy decyzji

ZOBACZ WIDEO: Poruszające sceny z kijowskiego metra. Ukraińców odwiedził mer miasta