Czesław Lang: Myślałem, że umrę z bólu. Obronili mnie chłopi z widłami

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
W ciągu tego roku na pewno były jednak momenty, kiedy pan myślał, żeby dać sobie z tym wszystkim spokój.

- Po upadku trafiłem do szpitala w NRD. Leżałem w koszulce, spodenkach, butach, cały poobijany. Niemcy przychodzili i oglądali mnie jak żołnierza, który opuścił pole bitwy. Operację przeszedłem już w Warszawie. Nie poszła zbyt dobrze, później spędziłem w szpitalu trzy miesiące. Przeleciał sezon. Ludzie mówili, że z tego Langa nic już nie będzie i nie ma co go do kadry brać. A ja cierpiałem. Miałem przecięty nerw, który umierał. Z bólu nie mogłem spać. Cały czas martwiłem się o moją karierę. Wreszcie przyszedł czas na rehabilitację.

Najgorszy czas. Reżim powtarzalnych, nudnych czynności.

- I niepewność, jak to się wszystko ułoży. Wreszcie wróciłem na rower. Pojawił się oczywiście stres: "co będzie, jak się znowu przewrócę?". Wreszcie podczas treningu na nartach upadłem. Okazało się, że w barku wszystko zostało na swoim miejscu. Nabierałem odwagi i udało mi się przełamać barierę.

Zamiast końca kariery był nowy początek. Medale, wywiady, wizyty w zakładach pracy...

- Takie wydarzenia uczą kolarstwa i uczą sportu. Są momenty, kiedy jesteś wysoko i jest fajnie, ale jest też czas, kiedy trzeba się podnieść.

W gabinecie ma pan więcej zdjęć.

- Wizyta u Jana Pawła II, zdjęcie z Suchoruczenkowem który pokonał mnie na igrzyskach olimpijskich, jest też kadr z wyścigu Paryż-Roubaix.

Lasek Arenberg.

- Konkretnie wyjazd z tego lasku. Widać, jaki jestem cały ubłocony, a koło na tym bruku aż się zgina. Uciekaliśmy wówczas przez dwieście kilometrów, mieliśmy prawie osiemnaście minut przewagi nad główną grupą. Do mety miałem czterdzieści czy sześćdziesiąt kilometrów i po prostu stanąłem z głodu. Rywale mnie dogonili.

"Stanąłem z głodu". To było w ogóle możliwe? W zawodowym peletonie?

- Jeśli nie byłeś kapitanem zespołu, to musiałeś sam o siebie dbać.

Paryż-Roubaix to było najtrudniejsze wyzwanie w pana karierze?

- To jest wyścig do którego startujesz z przekonaniem, że możesz się kilka razy przewrócić, coś sobie złamać. Wiesz o zimnie i niewygodzie, które na ciebie czekają. Oraz o siniakach, z którymi dotrzesz na metę. To tak, jakbyś podczas wojny miał wyjść z okopu, kiedy nad głową świszczą kule. Stając na starcie idziesz na wojnę.

Mam wrażenie, że ten wyścig to ekstremalny przykładem tego, jak bardzo kolarstwo jest sportem drużynowym. Musisz wyjść z tego okopu i własnym ciałem osłaniać lidera przed kulami.

- Dokładnie! Błoto, bruk, wiatr, opory powietrza. I praca na lidera. Idealny przykład.

W zawodowym peletonie był pan pomocnikiem. Jak cieszyć się takim sportem, pracując na sukces innych?

- Jest jak w piłce nożnej. Jeżeli podaje pan do Lewandowskiego, a on strzela gola, to pan także będzie się cieszył. Tak samo na przykład ja i Lech Piasecki na finiszu rozprowadzaliśmy Giuseppe Saronniego. Włosi mówili o nas "moto uno" i "moto due". W futbolu są bramkarze, obrońcy i pomocnicy. Nie tylko napastnicy.

Pan dorobił się nawet miejsca w nieformalnym "biurze" peletonu. Nadawał tempo, decydował o składzie ucieczek. Jak to wyglądało?

- Jechaliśmy na czele peletonu i podjeżdżali do nas kolarze. Mówili: "Cesare, za dziesięć czy dwadzieścia kilometrów jest moja rodzinna miejscowość, czeka na mnie żona, dziecko, rodzina". Pozwalaliśmy takiemu kolarzowi odjechać, ale zastrzegaliśmy, żeby potem na peleton poczekał.

Nie zawsze się słuchali. Jakie konsekwencje mogły spotkać takiego ancymona?

- Kiedy przyszło nam gonić, to "szliśmy w trupa". Peleton jechał nawet sześćdziesiąt na godzinę. Ucieczka znikała na piętnastu, dwudziestu kilometrach. Wszyscy byli umordowani i tylko patrzyli, kto zawinił. Zaczynało się buczenie, leciały na niego bułki, woda z bidonów.

Ma pan jeszcze swój pierwszy rower?

- Damka mojej mamy ciągle stoi w garażu. W biurze mam za to rower, na którym zdobyłem medal olimpijski. Jest też kilka innych.

I wciąż są w obrocie. Podobno nawet na ślub brata wpadł pan po stukilometrowej przejażdżce.

- Tak, tak. Święta, nie święta - zawsze rower. Żył tym człowiek. I ciągle żyje.

Rozmawiał Kamil Kołsut

Zobacz inne teksty z cyklu "Olimpijski spokój" -->

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×