Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. VII
Clyde Drexler w koszulce Portland Trail Blazers występował łącznie przez jedenaście i pół sezonu. Jako gracz ekipy z Oregonu nigdy nie miał jednak okazji świętować wywalczenia mistrzostwa NBA.
W międzyczasie Clyde Drexler przestał grać w butach firmy Avia, a zaczął pojawiać się w obuwiu Reeboka. Wszystko przez to, że gigant wchłonął mniejszą firmę, a "The Glide" jako człowiek z natury lojalny zdecydował się kontynuować współpracę z tymi samymi ludźmi, pracującymi już jednak pod szyldem innej marki. - Oni zawsze robili buty dobrej jakości - tłumaczy "Szybowiec". - Nie promowali jednak sportowców w ten sposób co Nike. Gdzie indziej mogłem zarobić o wiele więcej pieniędzy, ale nie chciałem być postrzegany jako ktoś, komu zależy tylko na kasie. W biznesie trzeba być lojalnym oraz uczciwym.
Gdy w 1983 roku Clyde Drexler zdecydował się na przerwanie studiów i przystąpienie do draftu NBA, zamknął sobie tym drzwi do powołania do reprezentacji Stanów Zjednoczonych na igrzyska olimpijskie w Los Angeles. Wtedy bowiem w zmaganiach o medale udział mogli brać jedynie tzw. amatorzy, do grona których nie kwalifikowali się zawodnicy najlepszej na świecie ligi basketu. W lecie 1992 roku przepis ten jednak już nie obowiązywał, a "The Glide" znalazł się w kadrze USA skompletowanej przez Chucka Daly'ego, Lenny'ego Wilkensa oraz Mike'a Krzyzewskiego. Obok niego ekipę zwaną "Dream Teamem" tworzyli: Charles Barkley, Larry Bird, Patrick Ewing, Magic Johnson, Michael Jordan, Christian Laettner, Karl Malone, Chris Mullin, Scottie Pippen, David Robinson i John Stockton. Jedenaście największych gwiazd NBA oraz najlepszy gracz ligi uniwersyteckiej. Historia sportu nie pamięta bardziej piorunującego zestawienia, które miało wówczas przed sobą tylko jeden cel: olimpijskie złoto. - Bycie członkiem "Dream Teamu" to jak należenie do niepokonanego zespołu - wspomina Drexler. - Po wielu latach rywalizacji z zawodnikami takimi jak Michael, Magic i Bird, fajnie było dla odmiany tworzyć z nimi jedną drużynę. Wtedy również przekonałem się o ich prawdziwej wielkości. Przygoda Clyde'a z "Dream Teamem" trwała sześć tygodni. Przygotowania do turnieju olimpijskiego wiodły przez San Diego, Portland i Monte Carlo, a danie główne skonsumowane zostało oczywiście w malowniczej Barcelonie. Przez cały ten czas rzucającemu obrońcy Trail Blazers towarzyszyła żona Gaynell oraz dwójka dzieci: Elise oraz Austin. Skład reprezentacji USA na pierwszy rzut oka przyprawiał o zawroty głowy, a po głębszym zastanowieniu każdy zadawał sobie pytanie, jak te wszystkie indywidualności podzielą się minutami na parkiecie. Wątpliwości te jednak zostały bardzo szybko rozwiane, bo podstawą funkcjonowanie teamu pod wodzą Chucka Daly'ego była znakomita atmosfera. Nikt na nikogo krzywo nie patrzył i nie skarżył się trenerowi, że gra za mało. - Okazało się, że wielu chłopaków trapiły urazy - wspomina "Szybowiec". - Patrick złamał kciuk w San Diego i opuścił z tego powodu trzy mecze mistrzostw Ameryki. Birdowi dokuczały plecy, a Stockton uszkodził sobie kolano. Magic w Barcelonie również doznał kontuzji kolana i stracił z tego powodu trochę minut. Ja też narzekałem na ból tej części ciała i kilka razy musiałem udać się na drenaż. Opuściłem przez to kilka treningów oraz jedno spotkanie mistrzostw Ameryki. Michael, Scottie i ja powinniśmy odpoczywać po wyczerpujących play'off's, ale tak naprawdę nigdy nie było to nam dane. Oczywiście nikt się nie skarżył, bo taka szansa pojawia się raz w życiu. Grać w najlepszym zespole, jaki kiedykolwiek został zmontowany... Tylko głupiec zaprzepaściłby taką okazję.