W kampanii 1994/95 Rockets bronili tytułu, lecz osiągane przez nich wyniki w regular season nie napawały optymizmem. Obok Drexlera w pierwszej piątce Rakiet regularnie pojawiały się takie postaci jak Hakeem Olajuwon, Robert Horry, Kenny Smith czy Vernon Maxwell, ale połączenie ich mocy wystarczyło jedynie do wypracowania bilansu 47-35, dającego zaledwie szóstą lokatę w Konferencji Zachodniej. "Szybowiec" łącznie z meczami zagranymi w barwach Trail Blazers zdobywał średnio 21,8 punktu, dokładając do tego 6,3 zbiórki, 4,8 asysty oraz 1,8 przechwytu. Idealnie wkomponował się w ekipę prowadzoną przez Rudy'ego Tomjanovicha. - On był wielkim trenerem, przyjacielem zawodników - "The Glide" komplementuje ówczesnego coacha Rakiet. - Pierwszego dnia powiedział mi: "Clyde, chcemy, żeby ta maszyna działała. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, to po prostu daj mi znać".
Wracając do Teksasu, były zawodnik Houston Cougars poczuł się jak nowo narodzony. Jego statystyki poza skutecznością z pola nie uległy jakiejś znacznej zmianie in plus, ale Drexler jeszcze w lutym nie otrzymał powołania do reprezentacji Zachodu na Mecz Gwiazd, a po zakończeniu kampanii zasadniczej mógł się cieszyć z obecności w trzeciej piątce ligi, co jest znaczącym wyróżnieniem. - Przed sfinalizowaniem wymiany musieliśmy poważnie się nad wszystkim zastanowić, bo przecież rozbijaliśmy zespół, który w poprzednich rozgrywkach wywalczył mistrzostwo - opowiada Rudy Tomjanovich. - Po długich rozważaniach doszliśmy do wniosku, że tylko jeden facet będzie pasował do tej układanki - Clyde Drexler. Wzięliśmy pod uwagę jego relację z Hakeemem oraz przywiązanie do miasta Houston.
W pierwszej rundzie play-off 1994/95 Rakiety zmierzyły się z wyżej notowanymi Utah Jazz, na czele których stał nieustraszony tercet John Stockton - Karl Malone - Jeff Hornacek. Ekipa z Houston zwyciężyła w serii 3-2, a spotkanie z 5 maja, wygrane przez Rockets 123:106, Clyde Drexler i Hakeem Olajuwon do dziś wspominają ze łzami w oczach. Duet z Teksasu totalnie zdominował parkiet. "The Glide" uzbierał 41 oczek, 9 zbiórek, 6 asyst i 1 przechwyt, a "The Dream" dołożył do tego 40 "oczek", 8 zebranych piłek, 3 kluczowe podania oraz 1 blok. - Zdobyliśmy wspólnie 81 punktów, czyli więcej niż niektóre drużyny w meczach play-off - mówi Clyde.
W półfinale Konferencji Zachodniej wcale nie było łatwiej. Rakiety trafiły na Phoenix Suns, gdzie pierwsze skrzypce grali Charles Barkley oraz Kevin Johnson. Po czterech meczach serii stan rywalizacji brzmiał 3-1 na korzyść Słońc. "The Glide" w potyczkach z teamem z Arizony musiał również zmagać się z frustracją spowodowaną kontrowersyjną decyzją sędziego Jake'a O'Donnella, który w meczu numer jeden już na początku drugiej kwarty usunął rzucającego obrońcę Rockets z parkietu za dwa domniemane przewinienia techniczne. Decyzje arbitra tak naprawdę były jednak jedynie konsekwencją osobistego zatargu pomiędzy nim a Drexlerem, za co sędzia został odsunięty od prowadzenia spotkań play-off 1994/95, a niedługo później był zmuszony zakończyć karierę. - To już zakrawało na oszustwo - wspomina "Szybowiec". - On próbował wpłynąć na wynik spotkania, a moja cierpliwość względem niego się skończyła. Gdyby nie Rudy i chłopaki, nie wiem co by się wydarzyło. Nigdy wcześniej nie byłem bardziej wkurzony.
W piątym spotkaniu serii niedysponowany Drexler zaprezentował żenującą skuteczność 0/6 z gry, ale to nie powstrzymało jego kolegów przed odniesieniem zwycięstwa. Rakiety wygrały też kolejne starcie i o końcowym wyniku rywalizacji miała zadecydować potyczka numer siedem w Phoenix. Tam Clyde zagrał już na miarę swoich możliwości, notując 29 "oczek", 8 zbiórek, 4 asysty oraz 2 bloki. Losy spotkania ważyły się do końcowej syreny. Na 7,1 sekundy przed nią na tablicy widniał rezultat 110:110 i właśnie wtedy Mario Elie celnym rzutem za trzy punkty wyprowadził przyjezdnych na prowadzenie. Mecz zakończył się festiwalem rzutów wolnych, niecelną próbą rozpaczy Danny'ego Ainge'a z połowy boiska oraz triumfem Rockets 115:114 i 4-3 w całej serii. To był powrót z dalekiej podróży. - Ta celna próba za trzy była dla Suns niczym pocałunek śmierci - wspomina "The Glide". - Następnie na 3,5 sekundy przed końcem wykorzystałem dwa rzuty wolne, co dobiło przeciwnika i uczyniło z Rakiet piąty team w historii NBA, który odbił się od dna przy stanie 1-3.
W finale konferencji podopieczni Rudy'ego Tomjanovicha odprawili z kwitkiem "jedynkę" Zachodu - San Antonio Spurs, którzy pod względem kadrowym prezentowali się naprawdę imponująco. O sile Ostróg stanowili zawodnicy tacy jak David Robinson, Avery Johnson, Dennis Rodman, Sean Eliott oraz Vinny Del Negro. Zacięta rywalizacja skończyła się wynikiem 4-2 dla Rakiet, a rywalem ekipy z Houston w serii decydującej o zdobyciu trofeum im. Larr'ego O'Briena mieli być Orlando Magic, napędzani przez gwiazdy nowej generacji, czyli Shaquille'a O'Neala i "Penny'ego" Hardawaya. - Udało nam się przejść dalej po zwycięstwie 100:95 w meczu numer sześć - opowiada Drexler. - Hakeem rozegrał wtedy kolejne niesamowite zawody, zapisując na swoim koncie 39 punktów i 17 zebranych piłek. Ja uzbierałem 16 "oczek", 10 zbiórek oraz 7 asyst. Kluczowym zawodnikiem był jednak Robert, który rzucił 22 punkty, trafiając przy tym sześć "trójek".
[ad=rectangle]
"Bądź głodny i pokorny" - brzmiało hasło towarzyszące Rakietom w wielkim finale. Ekipa Magii była młoda, ale "Shaq" i "Penny" nie stanowili stu procent jej siły rażenia. W wyjściowej piątce oprócz tej dwójki występowali też Horace Grant, Nick Anderson oraz Dennis Scott, a team z Florydy w finale Wschodu rozprawił się z Chicago Bulls, do składu których powrócił Michael Jordan. - Wcześniej grałem w finałach już dwukrotnie, więc nie była to dla mnie nowa sytuacja - wspomina Drexler. - Z Trail Blazers za każdym razem przegrywałem, więc pomyślałem: do trzech razy sztuka.
Rakiety zdemolowały Magic w mistrzowskiej serii 4-0, choć w rzeczywistości nie wyglądało to tak banalnie. Na cztery minuty przed końcem drugiej kwarty meczu numer jeden zawodnicy Rudy'ego Tomjanovicha przegrywali 20 "oczkami", by potem wrócić do gry i zwyciężyć po dogrywce. Podążali za swoim mottem, starając się nie lekceważyć niedoświadczonego w meczach o tak wysoką stawkę przeciwnika. "The Glide" w trzech z czterech spotkań zaprezentował kapitalną dyspozycję, a trzecie starcie było jego koncertem, podczas którego uzbierał 25 punktów, 13 zbiórek oraz 7 asyst. 14 czerwca 1995 roku jego sen się spełnił i w dwunastym sezonie na parkietach ligi zawodowej wreszcie sięgnął po upragniony tytuł. - To brzmi jak bajka - mówi Rudy Tomjanovich. - Facet, który wcześniej był bardzo bliski sięgnięcia po mistrzostwo, wrócił do rodzinnego miasta i zagrał znów w jednym teamie z przyjacielem. Otrzymał od losu kolejną szansę i ją wykorzystał. Jakie jest prawdopodobieństwo, żeby coś takiego się wydarzyło? To materiał na film jak nic!
Szczęściem "Szybowca" cieszyli się również jego koledzy z parkietu, z którymi swego czasu walczył o wspólne cele - Karl Malone ("Dream Team") oraz Mychal Thompson (Portland Trail Blazers). - Dostał swój pierścień i to było w porządku - twierdzi ten pierwszy. - W swoim życiu życzyłem tego trzem rywalom: jemu, Charlesowi Barkleyowi i Patrickowi Ewingowi. Tylko Clyde'owi się udało. - Cudownie, że mu się udało - dodaje ten drugi. - Tytuł to podsumowanie kariery każdego wielkiego zawodnika.
[nextpage]
Trofeum im. Larry'ego O'Briena za sezon 1994/95 pozostało jedynym w dorobku Clyde'a Drexlera, który w koszulce ekipy z Teksasu spędził jeszcze trzy kampanie, w tym dwie okraszone licznymi problemami ze zdrowiem. Przed rozgrywkami 1996/97 do Rakiet dołączył Charles Barkley, ale nawet i on nie pomógł teamowi Rudy'ego Tomjanovicha w jeszcze jednym awansie do finału. "The Glide" wciąż pozostawał graczem pierwszej piątki, ale urazy wpłynęły na jego statystyki, które w sezonie 1997/98 spadły do 18,4 punktu, 4,9 zbiórki, 5,5 asysty oraz 1,8 przechwytu. W All-Star Game "Szybowiec" po raz ostatni zagrał w lutym 1996 roku, a dwanaście miesięcy później został wybrany do ekipy Zachodu, ale na skutek kontuzji nie był w stanie wybiec na parkiet. W marcu 1998 roku ogłosił, że przechodzi na sportową emeryturę i w nowym sezonie obejmie posadę głównego szkoleniowca na swojej byłej uczelni - University of Houston. - Będąc zawodnikiem nie myślałem zbyt wiele o karierze trenerskiej - mówi Drexler. - Pomysł ten oczywiście pojawiał się w mojej głowie, ale skupiałem się na grze. Gdy nadarzyła się okazja, spodobało mi się to i podjąłem wyzwanie. Nie wyobrażam sobie jednak pracy w innym miejscu niż University of Houston.
Objęci przez "Szybowca" Houston Cougars pogrążeni byli w kryzysie, gdyż w poprzednich pięciu latach aż czterokrotnie kończyli rozgrywki na minusie. "The Glide" pod tym względem nie był w stanie pomóc drużynie, ale sprawił, że akademicka koszykówka w mieście odżyła. Średnia widzów w hali Hofheinz Pavilion wzrosła trzykrotnie, a zainteresowanie miejscami przy parkiecie było tak duże, że trzeba było zwiększyć ich ilość z 64 do 240. Każde z nich przynosiło rocznie tysiąc dolarów zysku. Po dwóch kampaniach Clyde Drexler musiał jednak spasować. - Byłem już wypalony, potrzebowałem urlopu - mówi. - Chciałem spędzać więcej czasu z żoną i dziećmi. Nie żałuję rezygnacji. Nie żałuję również tego, że podjąłem tę pracę. Jestem zadowolony z tego, co mogłem dać uniwersytetowi. "Szybowiec" powrócił jeszcze na ławkę trenerską w sezonie 2001/02, pełniąc funkcję asystenta głównego coacha Denver Nuggets, ale szybko uznał, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki.
Clyde Drexler to jeden z najwszechstronniejszych graczy w historii basketu. Oprócz niego tylko dwóch zawodników na parkietach ligi zawodowej uzbierało łącznie ponad 20 tysięcy punktów, 6 tysięcy zbiórek i 6 tysięcy asyst. Są nimi Oscar Robertson oraz John Havlicek. W 1996 roku został wybrany do grona pięćdziesięciu najwybitniejszych koszykarzy w dziejach NBA. Numer "22", z którym występował przez całą karierę, jest zastrzeżony przez University of Houston, Portland Trail Blazers i Houston Rockets. Wreszcie, 10 września 2004 roku podczas ceremonii w Springfield w stanie Massachusetts, "The Glide" został włączony do Koszykarskiej Galerii Sław im. Jamesa Naismitha. Jest człowiekiem spełnionym, a w baskecie zdobył wszystko co najcenniejsze, czyli mistrzostwo NBA oraz złoty medal olimpijski. - Gdy spoglądam na swoją karierę, najbardziej doceniam relacje, jakie miałem z fanami - twierdzi. - Zawsze trudno mi sobie wyobrazić, jak profesjonalny sportowiec mógłby nie dostrzegać tych ludzi, którzy go wspierają i składają się na jego pensję. Wkurzają mnie zawodnicy, którzy odmawiają kibicom przybicia piątki, autografu, zdjęcia czy choćby uśmiechu. Po prostu ich nie rozumiem. Fani zawsze byli dla mnie cudowni.
Gaynell urodziła Clyde'owi trójkę dzieci: synów Austina i Adama oraz córkę Elise. W pełni zaakceptowała również Ericę - dziecko Drexlera ze związku z kobietą, z którą wcześniej się spotykał. - Po ślubie największą zmianą było dla mnie porzucenie kariery prawniczej i przenosiny z Nowego Jorku do Oregonu - mówi Gaynell. - Musiałam zaczynać od podstaw, pozostając w cieniu męża. To był zupełnie inny rodzaj życia. Początkowo przyszła euforia, ale z biegiem czasu miałam poczucie, że gdzieś zatraciłam siebie. Na szczęście byli przy mnie przyjaciele, dzięki którym odzyskałam radość życia. Gdy zdecydowaliśmy się na powiększenie rodziny, stałam się matką w pełnym wymiarze czasu. Bardzo mi się to podobało. Nawet jeśli czasem było ciężko, to dzięki temu czuję się spełniona.
Żona Drexlera w pewnym momencie zdecydowała się na przejęcie obowiązków pani domu, ale wiedziała, że jej życie nie będzie tak wyglądać do samego końca. Gdy dzieci podrosły, wróciła do pracy zgodnej ze swoim wykształceniem. - Ludzie mają tendencje do negatywnego oceniania żon dobrze zarabiających sportowców - tłumaczy. - Mówią, że takie szukają tylko faceta, który się nimi zaopiekuje. To była jednak ostatnia rzecz, o której myślałam, gdy spotkałam Clyde'a. Pracowałam odkąd skończyłam 13 lat. Harowałam na dwa etaty, żeby zarobić na szkołę prawniczą. Zawsze odczuwałam silne pragnienie bycia niezależną.
Koszykówka to nie jedyny sport, który uwielbia "The Glide". Jako dziecko kochał grać w baseball i futbol amerykański, a obecnie nie wyobraża sobie dnia bez partyjki golfa. - To jedna z moich pasji - mówi. - W Houston jestem członkiem ekskluzywnego klubu, do którego należy m.in. George W. Bush. Gdy jestem w mieście, gram pięć razy w tygodniu. Należę również do klubu w Portlandzie, gdzie wciąż mam dom i spędzam większą część lata. "Szybowiec" zarobione podczas kariery w NBA pieniądze wydaje nie tylko na rozrywki. Zdecydował się zmodernizować rodzinną restaurację, która przekształciła się w ogromny kompleks z muzeum sportu, gdzie można dobrze zjeść, a przy okazji zobaczyć multum pamiątek i trofeów. - Clyde zarobił miliony, ale wciąż jest taki sam - mówi Debra, siostra Drexlera. - Pieniądze zmieniają ludzi. Niektórym zaczyna się wydawać, że są lepsi od innych. Gdy patrzę na niego i na to co zrobił ze swoim życiem, to chce mi się płakać ze wzruszenia. Niesamowite.
Legendy NBA różnie sobie radzą z zawieszeniem butów na kołku. Niektórzy, tak jak Charles Barkley, Magic Johnson czy Shaquille O'Neal, lgną do telewizyjnych kamer i zabierają głos w różnych tematach, bądź prowadzą swoje autorskie programy. Inni, tak jak np. Michael Jordan, usuwają się w cień, by cieszyć się życiem z dala od medialnego zgiełku. Clyde Drexler należy do tego drugiego grona. Oczywiście zdarza mu się gościnnie pojawić na srebrnym ekranie i warto choćby wspomnieć o jego udziale w amerykańskiej edycji "Tańca z Gwiazdami" w 2007 roku. "The Glide" jako fan muzyki klasycznej woli jednak spokojny żywot.
Niestety wieloletnie małżeństwo Clyde'a i Gaynell skończyło się w 2011 roku. Nową wybranką "Szybowca" jest o 15 lat młodsza od niego trenerka personalna Tanya, którą poznał dzięki swojemu koledze, a zarazem byłemu asowi Atlanty Hawks - Dominque Wilkinsowi. - To bardzo miła kobieta, więc jestem podekscytowany - mówił "The Glide", gdy jego nowy związek wyszedł na jaw. - Powiedziałem jej, że jest na mnie skazana. Życie jest piękne. W kwietniu 2014 media obiegła wiadomość, że Clyde i Tanya wzięli sekretny ślub. Para nie skomentowała tych doniesień.
Koniec.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.
Bibliografia: Sports Illustrated, Clyde Drexler, Kerry Eggers - Clyde The Glide, portlandtribune.com, basketball-reference.com.
Poprzednie części:
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. I
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. II
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. III
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. IV
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. V
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. VI
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. VII
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
PS. Już w przyszłym tygodniu zapraszam na pierwszą część nowego cyklu, którego bohaterem będzie Magic Johnson. Poza tym zachęcam do czytania mojej najnowszej serii, poświęconej mistrzowi kierownicy - Ayrtonowi Sennie.
Musisz wspiąć się na wyżyny umiejętności. Bo ciągle mi mało ;D