Po ukończeniu trzydziestego roku życia wielu zwykłych ludzi zmaga się z różnymi przewlekłymi bólami, więc trudno się dziwić, kiedy podobne przypadłości dopadają zawodowego sportowca o wzroście 216 centymetrów i dość nietypowej budowie ciała. Przystępując do kampanii 1967/68 zawodnik ekipy z Filadelfii miał podpisany rekordowy kontrakt, na który zapracował naprawdę ciężkimi treningami przez około dwadzieścia lat. Oprócz zer na koncie dorobił się jednak również bólu piszczeli, mięśni oraz kolan.
W związku z dolegliwościami, z roku na rok Chamberlain coraz bardziej zmieniał styl gry. Rzucał z podobną skutecznością jak w młodości, lecz oddawał zdecydowanie mniej prób, przez co kończył spotkania z wyraźnie mniejszym dorobkiem. Kiedy jednak było trzeba, brał się w garść i potrafił uzbierać 68 "oczek" w jeden wieczór, by kolejnego dołożyć jeszcze 47. W regular season zdobywał średnio 24,3 punktu, 23,8 zbiórki i 8,6 asysty, prowadząc Siedemdziesiątki Szóstki do najlepszego w całej lidze bilansu 62-20. Znów odebrał statuetkę MVP, a także zagrał w tradycyjnym Meczu Gwiazd. Fani nie zawsze jednak akceptowali jego nowe oblicze. - Kiedy zdobywam 10 czy 15 "oczek" i wygrywamy, wtedy nikt nie narzeka - mówił Wilt. - Ale gdy dzieje się to samo i ponosimy porażkę, wówczas wszyscy winą obarczają mnie.
Wielu gwiazdorów basketu jest bardzo zapatrzonych w siebie. "Szczudło" zawsze lubił się chwalić swoimi rekordami, lecz nigdy nie zapominał o ludziach, którzy wspierali go w drodze na szczyt. Po zdobyciu punktu numer 25 000 na parkietach NBA zabrał ze sobą piłkę, którą rozgrywano tamto spotkanie, po czym napisał specjalną dedykację i podarował pamiątkę doktorowi Stanowi Lorberowi. - To bardzo miłe - odparł lekarz na gest koszykarza. - Doceniam to, lecz dlaczego dajesz ją właśnie mnie? - Przez te wszystkie lata uświadomiłem sobie, że rekordy i pamiątki są ważniejsze dla moich przyjaciół niż dla mnie - odpowiedział Wilt. - Nie potrzebuję tego, żeby chełpić się swoimi dokonaniami. Przecież wszystko jest zapisane w księgach rekordów.
W pierwszej rundzie play-off's 76ers trafili na New York Knicks, pokonując ich w serii 4-2. Zespołowi ze stanu Pensylwania nie było jednak łatwo, gdyż rywalizację kończył morderczy maraton, podczas którego trzy spotkania zostały rozegrane w ciągu zaledwie trzech dni. Takie ustalenie terminarza gier wyraźnie nie spodobało się "Dippy'emu", którego organizm coraz gorzej znosił takie obciążenia. - Nie chcę powiedzieć, że NBA to jedna wielka klika, ale nie wiem już co mam myśleć, kiedy każą nam grać trzy dni pod rząd - mówił Chamberlain. - Rywalizacja skończyła się w poniedziałek i teraz do piątku możemy odpoczywać, a przecież można to było rozwiązać w inny sposób. Rywalami 76ers w finale Wschodu mieli znów być Boston Celtics, których seria też zakończyła się wynikiem 4-2, a nie zawierała w sobie podobnego maratonu. Stąd też agresywna wypowiedź centra teamu z Filadelfii.
[b]
Martin Luther King[/b] to dla niemal wszystkich Afroamerykanów ikona walki z segregacją rasową. 4 kwietnia 1968 roku, na dzień przed pierwszym meczem finału NBA pomiędzy Philadelphią 76ers a Boston Celtics, pastor został zamordowany w Memphis przez swoich przeciwników. W związku z tym, że większość graczy pierwszych piątek obu zespołów stanowili Murzyni, terminowe rozegranie spotkania numer jeden stanęło pod wielkim znakiem zapytania. - Nie ma opcji, żebyśmy zagrali - powiedział Hal Greer do żony po tym, gdy dowiedział się o zamachu na afroamerykańskiego działacza. - Nie wiem jak reszta chłopaków się na to zapatruje, ale dla mnie koszykówka się w tej chwili nie liczy - mówił natomiast Chet Walker. Rzeczywistość zweryfikowała jednak plany zawodników i 5 kwietnia stawili się oni w komplecie na parkiecie The Spectrum. - Mecz powinien zostać odwołany ze względu na szacunek dla zmarłego - apelował Wilt Chamberlain, ale włodarze ligi go nie posłuchali. Siedemdziesiątki Szóstki przed własną publicznością uległy Celtom 118:128, a przełożone zostało dopiero starcie numer dwa w Boston Garden, które podobnie jak trzy kolejne padło już łupem zespołu z Filadelfii. - Pisałem sprawozdanie z meczu numer jeden, który odbył się zaledwie dzień po zabójstwie Martina Luthera Kinga - wspomina Leonard Koppett z "New York Timesa". - To była najbardziej stonowana impreza sportowa, w jakiej było mi dane uczestniczyć.
Śmierć czarnoskórego pastora wywołała zamieszki w całych Stanach Zjednoczonych, w wyniku których zginęło szesnastu Afroamerykanów. Sytuacja wydawała się na tyle nieciekawa, że "Dippy" postanowił zabrać głos. - Oni postępują wbrew temu, co głosił King - powiedział Wilt w wywiadzie dla "New York Post". - Doskonale o tym wiedzą. Jestem zdenerwowany, bo mam przyjaciół, którzy wierzą w siłę czarnoskórych. Wiem, że oni nie chcą krzywdzić białych, lecz niepokoi mnie to, iż nie wierzą w zjednoczenie społeczeństwa. Ja natomiast wierzę we wszystkich ludzi i nie dbam o to jakiego ktoś jest koloru skóry.
W 1968 roku nie było w NBA drużyny, która w serii finałowej przegrywała już 1-3, po czym zdołała podnieść się z kolan. Prowadzeni przez grającego trenera Billa Russella Celtowie mieli jednak z Siedemdziesiątkami Szóstkami rachunek do wyrównania i spisali się na medal, notując trzy zwycięstwa z rzędu i wygrywając całą serię 4-3. Russella dzielnie wspomagali Sam Jones oraz John Havlicek, a Wilt Chamberlain w meczu numer siedem uzbierał aż 34 zbiórki i zaledwie 14 "oczek". 76ers polegli 96:100 i winą za porażkę obarczony został głównie "Dippy", który oddał bardzo mało prób. Pojawiły się nawet spekulacje, że "Szczudło" specjalnie nie krzyczał do kolegów, żeby podawali mu piłkę, gdyż chciał pokazać, iż bez jego punktów drużyna nie ma szans na jakiekolwiek trofeum.
Philadelphia 76ers szybko i niespodziewanie znaleźli się na tronie, po czym równie szybko i równie niespodziewanie z niego spadli. Alex Hannum rozstał się z drużyną, a Wilt Chamberlain pozostawał bez ważnego kontraktu. Legendarny środkowy chciał dwu- lub trzyletniej umowy, opiewającej na co najmniej ćwierć miliona dolarów rocznie oraz pakietu udziałów w klubie. Ive Kosloff nie zamierzał się dzielić swoją własnością, a zawodnika coraz bardziej ciągnęło poza Pensylwanię. Jego schorowani rodzice mieszkali bowiem w Los Angeles i "Dippy" chciał być bliżej nich. Ponadto w Filadelfii sława zbytnio mu ciążyła i tęsknił za swoim życiem w Nowym Jorku, gdzie był tylko jedną z wielu gwiazd i mógł liczyć na odrobinę prywatności.
Gdy stało się jasne, że Chamberlain nie dogada się z Kosloffem, zawodnik zaczął szukać pomysłu na dalszą karierę. Najpierw pojawiła się koncepcja przenosin do ligi ABA, do drużyny Los Angeles Stars, lecz szybko upadła. Następnie "Szczudło" spotkał się z właścicielem Seattle SuperSonics, Sam Schulmanem, i podpisał list intencyjny. Ponaddźwiękowcy nie mieli jednak w składzie żadnych zawodników, których 76ers chcieliby w zamian za Wilta. Mierzący 216 centymetrów center ostatecznie trafił do Los Angeles Lakers, których włodarz Jack Kent Cooke zgodził się wyłożyć ponad półtora milionów dolarów netto na pięcioletni kontrakt.
[nextpage]
"Szczudło" otwarcie przyznawał, że nie głosował w wyborach prezydenckich w 1960 roku, ani cztery lata później. Niektórzy obserwatorzy bardzo się więc zdziwili, gdy podczas kampanii wyborczej w 1968 roku koszykarz poparł kandydata Partii Republikańskiej - Richarda Nixona. - Myślę, że Afroamerykanie dopiero zaczynają sobie zdawać sprawę z tego, ile znaczą ich głosy - tłumaczył. - Uważam, że to błąd, iż prawie wszyscy opowiadają się za jedną opcją.
W Kalifornii Wilt Chamberlain znalazł się w bardzo ciekawym towarzystwie. O sile Lakersów decydowali wówczas Jerry West oraz Elgin Baylor, więc przybycie "Szczudła" z miejsca uczyniło team z Los Angeles poważnym kandydatem do występu w wielkim finale ligi. Zwłaszcza, że Jeziorowcy byli w nim już w poprzednich rozgrywkach, ulegając 2-4 bostońskim Celtom. Sezon 1968/69 nie zaczął się jednak po myśli teamu z "Miasta Aniołów". Lakersi rozpoczęli go od bilansu 1-3 i upokarzającej porażki 96:114 z... Philadelphią 76ers. Gdy zespół Wilta przegrywał różnicą 30 "oczek", trener Butch van Breda Kolff zastąpił swojego największego gwiazdora Melem Countsem. Na szczęście po słabym początku nadeszły lepsze czasy i Lakersi zakończyli regular season z całkiem dobrym bilansem 55-27, dającym prymat na Zachodzie. "Szczudło" notował średnio 20,5 "oczka", 21,1 zbiórki oraz 4,5 asysty. Przebywał na parkiecie ponad 45 minut, lecz oddawał jeszcze mniej rzutów niż w dwóch poprzednich kampaniach, przez co był dopiero trzecim strzelcem w zespole. Po raz ósmy w na przestrzeni dziesięciu sezonów wygrał jednak klasyfikację rebounderów, co nadal czyniło go zawodnikiem nie do zastąpienia. Tym razem nie otrzymał statuetki MVP, ale tradycyjnie już zagrał w All-Star Game oraz znalazł się w pierwszej piątce NBA.
31 października 1968 roku zmarł William Chamberlain - ojciec Wilta. Zawodnik był silnie związany ze swoim tatą, dlatego bardzo przeżywał tę stratę. Dodatkowo ciągle nie mógł się dogadać z trenerem Lakersów, który uporczywie kazał mu grać trochę dalej od kosza niż zawodnik czynił to do tej pory. Dodatkowo częściej miał schodzić na drugi plan, robiąc miejsce do rzutów Elginowi Baylorowi. - Wilt miał swoje ego i ja miałem swoje - wspomina Butch van Breda Kolff. - To od początku była walka o to, czyje ego okaże się silniejsze. Wydaje mi się, że on zawsze myślał, że co by nie zrobił na parkiecie, to w danej chwili będzie to najlepsze dla zespołu. Nigdy jednak nie wiedział, co może zrobić dla swoich kolegów. Umysł Billa Russella funkcjonował zupełnie inaczej. On zawsze się zastanawiał, co może zrobić dla swoich kompanów, by uczynić Celtics lepszym zespołem.
Van Breda Kolff po zakończeniu kampanii 1968/69 przestał pełnić funkcję głównego coacha Jeziorowców, którzy ponownie dotarli do wielkiego finału i znów ulegli Boston Celtics, tym razem 3-4. Ekipa z Wiltem Chamberlainem prowadziła w serii 2-0 i 3-2, by ostatecznie ulec Billowi Russellowi i spółce. Coach na odchodne powiedział, że pozyskanie "Szczudła" było największym błędem w jego karierze, a zawodnik odparł, iż nigdy wcześniej nie miał okazji pracować z tak ograniczonym szkoleniowcem. Pojedynki Russella z Chamberlainem przeszły już do historii jako jedne z najbardziej emocjonujących w dziejach sportu. Górą ponownie był gracz Celtów, który notował gorsze statystyki indywidualne, ale potrafił poświęcić wszystko dla dobra zespołu. Wilt był natomiast typem indywidualisty, który zawsze musiał znajdować się w centrum uwagi. O tę atencję najbardziej rywalizował z... Elginem Baylorem - swoim dobrym kumplem oraz kolegą z zespołu. - Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i szanowaliśmy się nawzajem - opowiada Baylor. - Niektórzy nie rozumieją jednak kultury czarnych, według której zawsze musisz stawiać na swoim. Nigdy nie możesz sobie pozwolić, żeby ktoś był ważniejszy od ciebie.
Przed przybyciem "Szczudła" do Los Angeles, za najbardziej popularnego i najlepiej opłacanego gracza Lakersów uchodził natomiast białoskóry Jerry West. Chamberlain zakłócił tę hierarchię, lecz rozgrywający Jeziorowców nie miał mu tego za złe. - Wilt należy do grona najbardziej interesujących osób, jakie miałem zaszczyt spotkać w swoim życiu - mówi West. - Spędziliśmy mnóstwo czasu na podróżach czy wspólnym jedzeniu posiłków w swoich pokojach hotelowych. Reszta chłopaków z drużyny pewnie w ogóle nie miała o tym pojęcia. Poznałem go bardzo dobrze i darzyliśmy się wielkim szacunkiem.
5 maja 1969 roku na parkiecie hali Forum Wilt Chamberlain i Bill Russell zagrali przeciwko sobie ostatni zawodowy mecz. Jak przystało na legendarne rywalizacje, spotkanie to rozstrzygało o tytule mistrzowskim. Wilt spisywał się naprawdę dobrze. Na niewiele ponad pięć minut przed końcową syreną miał w dorobku 18 punktów oraz 27 zbiórek. Po walce na tablicy wylądował jednak tak niefortunnie, że wykręciło mu kolano i z powodu silnego bólu musiał opuścić parkiet. Lakersi przegrywali wówczas różnicą siedmiu punktów, ale szybko odrobili straty i wyszli na prowadzenie 103-102. Chamberlaina zastępował Mel Counts, lecz delikatnie mówiąc nie zachwycał skutecznością z pola. Krótki odpoczynek wystarczył "Dippy'emu" na pozbycie się dolegliwości, więc zawodnik zgłosił coachowi gotowość do gry. Butch van Breda Kolff nie zamierzał jednak wpuszczać Chamberlaina na boisko. Oficjalnie z powodu kontuzji, ale ci którzy go znali, wiedzieli że nie pozwalało mu na to jego ego. Trener chciał koniecznie udowodnić Wiltowi, że drużyna może wygrywać tytuły bez niego. Tymczasem końcowy wynik brzmiał 108:106 dla Boston Celtics, którzy mogli świętować jedenasty tytuł na przestrzeni trzynastu lat.
- Wilt sam się wykluczył z gry, kiedy uszkodził sobie kolano - komentował Bill Russell wydarzenia w Forum. - Nie wpuściłbym takiego zawodnika na parkiet bez względu na jego umiejętności. Słowa byłego już środkowego i centra Celtów bardzo zabolały Chamberlaina. "Szczudło" od dawna zmagał się z bólem podczas wysiłku fizycznego, lecz nigdy nie narzekał. Za każdym razem zaciskał zęby i dawał z siebie wszystko. Wiedząc, jakiego typu graczem był "Dippy", decyzji coacha Lakersów nie można było pochwalać, a Russell to zrobił publicznie. Od tego czasu relacje genialnych koszykarzy bardzo się ochłodziły.
Pierwszy sezon Wilta w barwach Jeziorowców zakończył się wielką klapą, lecz w sporcie o niepowodzeniach szybko się zapomina, gdyż po kilku miesiącach zaczynają się kolejne rozgrywki. Bill Russell odszedł na sportową emeryturę, więc Chamberlain miał ułatwione zadanie, jeśli chodzi o sięgnięcie po drugie w karierze mistrzostwo NBA. Nikt jednak nie przypuszczał, że plan spełznie na niczym, a center rodem z Filadelfii z powodu zerwania więzadła rzepki w kolanie wystąpi jedynie w dwunastu spotkaniach kampanii 1969/70. Sny o potędze trzeba więc było odłożyć o kolejny rok.
Koniec części dziewiątej. Kolejna już w najbliższy piątek.
Bibliografia: Sports Illustrated, Robert Cherry - Wilt, larger than life, Matt Doeden - Wilt Chamberlain, The Philadelphia Inquirer, Philadelphia Daily News.
Poprzednie części:
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. I
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. II
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. III
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. IV
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. V
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. VI
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. VII
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. VIII
PS. Zapraszam do lektury mojego najnowszego tekstu z cyklu "Gwiazdy od kuchni", poświęconego rozgrywającemu Oklahoma City Thunder - Russellowi Westbrookowi.