Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz.IX

Choć "Dippy" bardzo tego pragnął, Philadelphia 76ers nie powtórzyli już więcej takiego sezonu jak 1966/67. W kolejnych rozgrywkach podopieczni Aleksa Hannuma zostali brutalnie zrzuceni z tronu.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Po ukończeniu trzydziestego roku życia wielu zwykłych ludzi zmaga się z różnymi przewlekłymi bólami, więc trudno się dziwić, kiedy podobne przypadłości dopadają zawodowego sportowca o wzroście 216 centymetrów i dość nietypowej budowie ciała. Przystępując do kampanii 1967/68 zawodnik ekipy z Filadelfii miał podpisany rekordowy kontrakt, na który zapracował naprawdę ciężkimi treningami przez około dwadzieścia lat. Oprócz zer na koncie dorobił się jednak również bólu piszczeli, mięśni oraz kolan. W związku z dolegliwościami, z roku na rok Chamberlain coraz bardziej zmieniał styl gry. Rzucał z podobną skutecznością jak w młodości, lecz oddawał zdecydowanie mniej prób, przez co kończył spotkania z wyraźnie mniejszym dorobkiem. Kiedy jednak było trzeba, brał się w garść i potrafił uzbierać 68 "oczek" w jeden wieczór, by kolejnego dołożyć jeszcze 47. W regular season zdobywał średnio 24,3 punktu, 23,8 zbiórki i 8,6 asysty, prowadząc Siedemdziesiątki Szóstki do najlepszego w całej lidze bilansu 62-20. Znów odebrał statuetkę MVP, a także zagrał w tradycyjnym Meczu Gwiazd. Fani nie zawsze jednak akceptowali jego nowe oblicze. - Kiedy zdobywam 10 czy 15 "oczek" i wygrywamy, wtedy nikt nie narzeka - mówił Wilt. - Ale gdy dzieje się to samo i ponosimy porażkę, wówczas wszyscy winą obarczają mnie.
Wielu gwiazdorów basketu jest bardzo zapatrzonych w siebie. "Szczudło" zawsze lubił się chwalić swoimi rekordami, lecz nigdy nie zapominał o ludziach, którzy wspierali go w drodze na szczyt. Po zdobyciu punktu numer 25 000 na parkietach NBA zabrał ze sobą piłkę, którą rozgrywano tamto spotkanie, po czym napisał specjalną dedykację i podarował pamiątkę doktorowi Stanowi Lorberowi. - To bardzo miłe - odparł lekarz na gest koszykarza. - Doceniam to, lecz dlaczego dajesz ją właśnie mnie? - Przez te wszystkie lata uświadomiłem sobie, że rekordy i pamiątki są ważniejsze dla moich przyjaciół niż dla mnie - odpowiedział Wilt. - Nie potrzebuję tego, żeby chełpić się swoimi dokonaniami. Przecież wszystko jest zapisane w księgach rekordów. W pierwszej rundzie play-off's 76ers trafili na New York Knicks, pokonując ich w serii 4-2. Zespołowi ze stanu Pensylwania nie było jednak łatwo, gdyż rywalizację kończył morderczy maraton, podczas którego trzy spotkania zostały rozegrane w ciągu zaledwie trzech dni. Takie ustalenie terminarza gier wyraźnie nie spodobało się "Dippy'emu", którego organizm coraz gorzej znosił takie obciążenia. - Nie chcę powiedzieć, że NBA to jedna wielka klika, ale nie wiem już co mam myśleć, kiedy każą nam grać trzy dni pod rząd - mówił Chamberlain. - Rywalizacja skończyła się w poniedziałek i teraz do piątku możemy odpoczywać, a przecież można to było rozwiązać w inny sposób. Rywalami 76ers w finale Wschodu mieli znów być Boston Celtics, których seria też zakończyła się wynikiem 4-2, a nie zawierała w sobie podobnego maratonu. Stąd też agresywna wypowiedź centra teamu z Filadelfii. Martin Luther King to dla niemal wszystkich Afroamerykanów ikona walki z segregacją rasową. 4 kwietnia 1968 roku, na dzień przed pierwszym meczem finału NBA pomiędzy Philadelphią 76ers a Boston Celtics, pastor został zamordowany w Memphis przez swoich przeciwników. W związku z tym, że większość graczy pierwszych piątek obu zespołów stanowili Murzyni, terminowe rozegranie spotkania numer jeden stanęło pod wielkim znakiem zapytania. - Nie ma opcji, żebyśmy zagrali - powiedział Hal Greer do żony po tym, gdy dowiedział się o zamachu na afroamerykańskiego działacza. - Nie wiem jak reszta chłopaków się na to zapatruje, ale dla mnie koszykówka się w tej chwili nie liczy - mówił natomiast Chet Walker. Rzeczywistość zweryfikowała jednak plany zawodników i 5 kwietnia stawili się oni w komplecie na parkiecie The Spectrum. - Mecz powinien zostać odwołany ze względu na szacunek dla zmarłego - apelował Wilt Chamberlain, ale włodarze ligi go nie posłuchali. Siedemdziesiątki Szóstki przed własną publicznością uległy Celtom 118:128, a przełożone zostało dopiero starcie numer dwa w Boston Garden, które podobnie jak trzy kolejne padło już łupem zespołu z Filadelfii. - Pisałem sprawozdanie z meczu numer jeden, który odbył się zaledwie dzień po zabójstwie Martina Luthera Kinga - wspomina Leonard Koppett z "New York Timesa". - To była najbardziej stonowana impreza sportowa, w jakiej było mi dane uczestniczyć.

Śmierć czarnoskórego pastora wywołała zamieszki w całych Stanach Zjednoczonych, w wyniku których zginęło szesnastu Afroamerykanów. Sytuacja wydawała się na tyle nieciekawa, że "Dippy" postanowił zabrać głos. - Oni postępują wbrew temu, co głosił King - powiedział Wilt w wywiadzie dla "New York Post". - Doskonale o tym wiedzą. Jestem zdenerwowany, bo mam przyjaciół, którzy wierzą w siłę czarnoskórych. Wiem, że oni nie chcą krzywdzić białych, lecz niepokoi mnie to, iż nie wierzą w zjednoczenie społeczeństwa. Ja natomiast wierzę we wszystkich ludzi i nie dbam o to jakiego ktoś jest koloru skóry.

W 1968 roku nie było w NBA drużyny, która w serii finałowej przegrywała już 1-3, po czym zdołała podnieść się z kolan. Prowadzeni przez grającego trenera Billa Russella Celtowie mieli jednak z Siedemdziesiątkami Szóstkami rachunek do wyrównania i spisali się na medal, notując trzy zwycięstwa z rzędu i wygrywając całą serię 4-3. Russella dzielnie wspomagali Sam Jones oraz John Havlicek, a Wilt Chamberlain w meczu numer siedem uzbierał aż 34 zbiórki i zaledwie 14 "oczek". 76ers polegli 96:100 i winą za porażkę obarczony został głównie "Dippy", który oddał bardzo mało prób. Pojawiły się nawet spekulacje, że "Szczudło" specjalnie nie krzyczał do kolegów, żeby podawali mu piłkę, gdyż chciał pokazać, iż bez jego punktów drużyna nie ma szans na jakiekolwiek trofeum.

Philadelphia 76ers szybko i niespodziewanie znaleźli się na tronie, po czym równie szybko i równie niespodziewanie z niego spadli. Alex Hannum rozstał się z drużyną, a Wilt Chamberlain pozostawał bez ważnego kontraktu. Legendarny środkowy chciał dwu- lub trzyletniej umowy, opiewającej na co najmniej ćwierć miliona dolarów rocznie oraz pakietu udziałów w klubie. Ive Kosloff nie zamierzał się dzielić swoją własnością, a zawodnika coraz bardziej ciągnęło poza Pensylwanię. Jego schorowani rodzice mieszkali bowiem w Los Angeles i "Dippy" chciał być bliżej nich. Ponadto w Filadelfii sława zbytnio mu ciążyła i tęsknił za swoim życiem w Nowym Jorku, gdzie był tylko jedną z wielu gwiazd i mógł liczyć na odrobinę prywatności.
© Fred Palumbo, World Telegram / Creative Commons © Fred Palumbo, World Telegram / Creative Commons
Gdy stało się jasne, że Chamberlain nie dogada się z Kosloffem, zawodnik zaczął szukać pomysłu na dalszą karierę. Najpierw pojawiła się koncepcja przenosin do ligi ABA, do drużyny Los Angeles Stars, lecz szybko upadła. Następnie "Szczudło" spotkał się z właścicielem Seattle SuperSonics, Sam Schulmanem, i podpisał list intencyjny. Ponaddźwiękowcy nie mieli jednak w składzie żadnych zawodników, których 76ers chcieliby w zamian za Wilta. Mierzący 216 centymetrów center ostatecznie trafił do Los Angeles Lakers, których włodarz Jack Kent Cooke zgodził się wyłożyć ponad półtora milionów dolarów netto na pięcioletni kontrakt.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×