Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. IX

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA
PAP/EPA
zdjęcie autora artykułu

Powrót na parkiet po przeszczepie nerki był dla "Zo" wielkim osiągnięciem, ale środkowy rodem z Chesapeake mierzył zdecydowanie wyżej. W pełni zadowolić go mógł jedynie mistrzowski pierścień.

W tym artykule dowiesz się o:

W ekipie New Jersey Nets doświadczonemu centrowi nie za bardzo się podobało, dlatego po osiemnastu meczach sezonu 2004/05 zbuntował się, po czym został oddany do Toronto Raptors, gdzie... również nie miał zamiaru grać. Gdy tylko nadarzyła się okazja, to wrócił on na Florydę, by ponownie konkurować o trofeum Larry'ego O'Briena w barwach Żaru. - Wyjazd z Miami miał kilka zalet, bo dzięki temu mogłem być bliżej doktora Appela i poznać pastora Willie'go, a Pat Riley miał możliwość tak poukładać zespół, żeby w latem 2004 roku starać się o pozyskanie Shaquille O'Neala z Los Angeles Lakers - opowiada Alonzo. - Shaq sięgnął z Jeziorowcami po trzy tytuły, ale był skonfliktowany z Kobem Bryantem. Włodarze musieli więc wybrać któregoś z nich i postawili na tego młodszego. O'Neala szykowano w Miami na moją dawną pozycję, a ja początkowo nie wiedziałem jak sobie z tym poradzę.

Trudno się dziwić "Zo", gdyż nagle się okazało, że od kampanii 2005/06 będzie dzielił szatnię z facetem, z którym zaciekle rywalizował jeszcze przed pierwszym swoim meczem w NBA. Tak się bowiem składa, że Mourning to numer dwa draftu z 1992 roku, a "jedynka" przypadła wówczas O'Nealowi. - Cały czas ze sobą konkurowaliśmy - wspomina Alonzo. - On jednak wywalczył mistrzostwo ligi, a ja nie. Zawsze uważałem, że pracowałem ciężej od niego, lecz on miał więcej szczęścia, gdyż trafiał do lepszych zespołów - dodaje. - Na parkiecie stoczyliśmy wiele bitew - mówił Shaq jeszcze przed rozegraniem pierwszego spotkania w koszulce Żaru. - "Zo" chciał być najtwardszym gościem w NBA, ale nie mógł nim być, ponieważ ja nim byłem.

"Magic" Johnson i Larry Bird zaczynali swoje zawodowe kariery jako wielcy wrogowie, a kończyli jako jeszcze więksi przyjaciele. Podobnie rzecz się miała w przypadku Mourninga oraz O'Neala. Czasem po prostu wystarczy spędzić trochę czasu z człowiekiem, żeby diametralnie zmienić o nim zdanie. - Moje wcześniejsze słowa o Alonzo to czysta hipokryzja - bije się w pierś Shaq. - Nie lubiłem go, ale również go w ogóle nie znałem. Ten facet naprawdę dba o rodzinę, bliskich, przyjaciół oraz kumpli z drużyny. Mourning jest gościem o wielkim sercu.

Choć pragnienie włożenia na palec mistrzowskiego pierścienia było dla "Zo" niezwykle ważne, to nie wrócił on na parkiety tylko w celu jego zaspokojenia. Koszykarz chciał także stanowić inspirację dla innych ludzi zmagających się z ciężkimi dolegliwościami nerek i pokazać, że można stawić czoła chorobie i walczyć o spełnienie marzeń. Mourning do dnia dzisiejszego wspomina jak musiał zażywać kilkadziesiąt tabletek immunosupresyjnych na dobę i nawet na treningi chodził ze specjalnym woreczkiem, w którym przechowywał je wszystkie. - Kiedy szedłem, było słychać charakterystyczne pobrzękiwanie - śmieje się. Legendarny środkowy podczas meczów i ćwiczeń nosił również specjalny ochraniacz na nerkę, zaprojektowany przez firmę Nike.

Udonis Haslem, Dwyane Wade, James Posey, Shaquille O'Neal oraz Jason Williams - tak prezentowała się pierwsza piątka Miami Heat w rozgrywkach 2005/06. Z ławki oprócz Alonzo Mourninga wchodzili często tacy zawodnicy jak Gary Payton czy Antoine Walker, a coach Stan Van Gundy miał być dodatkową gwarancją tego, że ekipa z Florydy będzie się liczyć w walce o najwyższe cele. Już w poprzednich rozgrywkach Heat dotarli do finału Konferencji Wschodniej, a po dodaniu do układanki kilku ważnych elementów celowano w mistrzowski tytuł. - Kiedy masz w drużynie kogoś takiego jak Shaq, wtedy automatycznie trafiasz do grona faworytów - twierdzi "Zo". - Ja po powrocie na parkiet musiałem wczuć się w nową rolę i nie chodzi tu wcale o bycie zmiennikiem O'Neala. Kiedyś byłem flagową postacią tego teamu, a teraz miałem zejść na drugi plan nie tylko na boisku, ale i w szatni oraz poza nią.

Jako gracz z ogromnym bagażem doświadczenia oraz profesjonalista w każdym calu, Mourning potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie obchodziły go indywidualne statystki, gdyż zależało mu tylko na wyniku końcowym, na który nie składa się dorobek dwóch najlepszych zawodników, a całej grupy. - Dwyane i Shaq mogli być najlepsi, ale nigdy nie widziałem, żeby dwóch zawodników sięgnęło po tytuł - mówi. "Zo" dzięki katorżniczej pracy szybko zyskał zaufanie kolegów i stał się bardzo ważnym elementem układanki teamu z Miami. Podczas gdy w kampanii 2004/05 machina Żaru funkcjonowała bez zarzutu, to jednak start kolejnego sezonu był w wykonaniu podopiecznych Stana Van Gundy'ego daleki od oczekiwań. Heat przegrali aż dziesięć z dwudziestu jeden pierwszych gier, po czym na stanowisko głównego trenera powrócił Pat Riley, który tchnął w zespół nowego ducha. W sezonie zasadniczym 2005/06 Mourning spędzał na parkiecie średnio 20 minut, a w 20 z 65 spotkań wybiegł na parkiet w pierwszej piątce. Jego notowania oczywiście nie były tak imponujące jak przed laty, ale i tak mógł być z siebie dumny, że po takiej chorobie zdołał dostarczać średnio 7,8 punktu, 5,5 zbiórki oraz 2,7 bloku. Żar natomiast zakończył zmagania z bilansem 52-30, co dało drugie miejsce na Wschodzie.

- Zmiana trenera bardzo mi odpowiadała, bo wiedziałem, że Riley jest człowiekiem, który może nas poprowadzić do mistrzostwa - opowiada "Zo". - Ponownie udało nam się wygrać swoją dywizję, a w pierwszej rundzie przyszło nam się zmierzyć z Chicago Bulls. Niestety końcówka zmagań nie była najlepsza w naszym wykonaniu, bo przegraliśmy kilka spotkań, a ja nie pojawiałem się na parkiecie z powodu urazu łydki. Z tego też względu wielu obserwatorów uważało, że Byki nas pokonają - dodaje. Po dwóch pierwszych meczach serii szumne zapowiedzi ekspertów wydawały się bezzasadne, gdyż Żar prowadził 2-0, ale gdy rywalizacja zawitała do Chicago, to Bulls wykorzystali atut własnego parkietu i wyrównali stan serii na 2-2. - Wtedy Pat Riley użył jednego ze swoich motywacyjnych trików - Alonzo kontynuuje opowieść. - Ten człowiek został włączony do Koszykarskiej Galerii Sław nie tylko ze względu na swoją wiedzę o koszykówce, ale też dlatego, iż wie jak zmotywować grupę utalentowanych zawodników. On potrafi sprawić, żeby wszyscy ci milionerzy tworzyli jeden zespół i postawili wspólny cel ponad indywidualnymi osiągnięciami.

Riley wydrukował tysiące małych kart, przedstawiających wizerunki m. in. zawodników Heat, ich rodzin, bliskich oraz... trofeum im. Larry'ego O'Briena. To wyzwoliło z jego podopiecznych dodatkowe pokłady energii, które umożliwiły wygranie dwóch następnych meczów przeciwko Bykom oraz całej rywalizacji z nimi 4-2. Droga do upragnionego tytułu była jednak długa i kręta, a w półfinale Wschodu trzeba było rozprawić się z... New Jersey Nets. - Pierwszy mecz przegraliśmy 88:100, a Jason Kidd oraz Vince Carter otarli się o triple-double - wspomina "Zo". - Udało nam się jednak podnieść z desek i cztery kolejne spotkania padły naszym łupem. Nie było o czym gadać, a ja miałem ogromną satysfakcję z wyeliminowania mojego byłego zespołu. "D-Wade" przeszedł sam siebie, kiedy w trzech starciach z rzędu zdobywał ponad 30 "oczek", a w czterech wygranych meczach dostarczał średnio 26 punktów, 6 zbiórek oraz 7 asyst. Dwyane był zawodnikiem z innej planety, a my byliśmy gotowi na rewanż z Detroit Pistons, którzy rok wcześniej wyeliminowali nas w półfinale konferencji.

Pierwsza piątka Tłoków prezentowała się imponująco, gdyż Chauncey Billups, Richard Hamilton, Ben Wallace i Rasheed Wallace jeszcze w lutym reprezentowali Wschód w All-Star Game. Po dwóch meczach w Detroit stan rywalizacji brzmiał 1-1 i gracze Żaru w dobrych nastrojach powrócili do Miami, gdzie odnieśli dwa kolejne zwycięstwa. Zawodników Pata Rileya od awansu do wielkiego finału NBA dzielił już tylko krok, który został postawiony 2 czerwca na Florydzie, dwa dni po dość wyraźnej porażce w The Palace of Auburn Hills. - Tamten triumf dał nam przepustkę do pierwszego finału w historii Miami Heat - wspomina z dumą Alonzo Mourning. - Zamknęliśmy usta wszystkim niedowiarkom, a następnego dnia Dallas Mavericks wygrali rywalizację na Zachodzie i wiedzieliśmy już, z kim będziemy walczyć o tytuł.

Dziś Lance Amstrong jest w świecie sportu persona non grata, ale w czerwcu 2006 roku stanowił dla "Zo" wzór do naśladowania po tym jak wygrał walkę z rakiem jąder, powrócił do zawodowego uprawiania sportu i siedem razy z rzędu zwyciężył w Tour de France. Mężczyźni sporo esemesowali w trakcie meczów finałowych NBA w 2006 roku. - Chociaż Lance pochodzi z Teksasu i graliśmy z zespołem z tego regionu, to on chciał, żeby wygrała moja drużyna - wspomina Mourning. - Dla mnie i moich kolegów nie miało większego znaczenia, kto był naszym rywalem. Liczyło się, że dotarliśmy do ostatecznej rozgrywki i dokonaliśmy w ten sposób czegoś naprawdę wielkiego. Ja jestem najlepszym strzelcem i zbierającym w historii Heat, więc jeśli występ w finałowej serii to coś ważnego bez względu na klub w jakim się gra, to dokonanie tego w barwach ukochanej drużyny było dla mnie czymś absolutnie wspaniałym.

Mistrzowskie pierścienie same się jednak nie włożą na palce, a koszykarze Dallas Mavericks nie sprawiali wrażenia chłopców do bicia. Na ich czele również stał nie byle kto, bo Dirk Nowitzki - jeden z najlepszych zawodników urodzonych na Starym Kontynencie. Wysoki i lubiący grać z dala od kosza Niemiec dostarczał wówczas średnio ponad 26 punktów oraz 9 zbiórek. - Do meczu numer sześć nie pilnowałem go zbyt wiele, ale gdy już otrzymałem takie zadanie, to robiłem wszystko, żeby poczuł moją obecność - wspomina "Zo".

Heat nie rozpoczęli dobrze finałowego serialu, przegrywając dwa pierwsze starcia w Dallas dwucyfrową liczbą "oczek". Media w USA prorokowały wtedy rychły koniec rywalizacji i oceniały, iż Shaq oraz "Zo" są już zbyt starzy na trudy długiego sezonu NBA. Pat Riley zadbał jednak o to, żeby jego gracze nie uwierzyli w te rewelacje i kładł im do głów, że nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte, gdyż żaden z zespołów nie przegrał do tej pory na własnym parkiecie. Kolejne trzy starcia zaplanowano natomiast w AmericanAirlines Arena, więc ekipa z Florydy miała mnóstwo czasu, żeby odwrócić losy serii.

- W spotkaniu numer trzy przegrywaliśmy już trzynastoma punktami, ale "D-Wade" poprowadził nas ostatecznie do zwycięstwa 98:96. Zdobył 42 punkty, w tym 15 w czwartej kwarcie. Ponadto przez jedenaście minut grał z pięcioma faulami na koncie - wspomina z błyskiem w oku "Zo". - Shaq w końcówce trafił dwa ważne rzuty wolne, Udonis Haslem zaliczył kluczowy przechwyt, a Gary Payton na 9,3 sekundy przed końcową syreną trafił rzut, po którym wyszliśmy na prowadzenie. To było naprawdę wielkie zwycięstwo.

W czwartym spotkaniu serii Żar poszedł za ciosem i rozgromił Mavs aż 98:74, a po kolejnym, zakończonym dogrywką i zaledwie jednopunktowym triumfem, objął prowadzenie w rywalizacji 3-2 i był już tylko lub aż o krok od najważniejszego tytułu w zawodowym baskecie. - W meczu numer cztery Wade znów rozegrał kapitalne zawody, zapisując na swoim koncie 36 "oczek", a O'Neal dołożył 17 punktów i 13 zbiórek - opowiada Alonzo. - Rezerwowi również świetnie się spisali: Posey w 26 minut zaliczył double-double, a ja zebrałem 6 piłek i zanotowałem 3 bloki. Mavericks w czwartej kwarcie zdobyli tylko 7 punktów - najmniej w historii finałów. Nasza obrona była naprawdę niesamowita. Czułem, że pragnęliśmy tego tytułu znacznie bardziej niż oni. W piątym spotkaniu serii Shaq uzbierał 18 "oczek" i 12 zbiórek, lecz pierwsze skrzypce znów grał Dwyane, który zdobył 43 punkty i na 1,9 sekundy przed końcem dogrywki trafił dwa rzuty wolne, które zapewniły nam zwycięstwo.

Starcie numer sześć zaplanowano w American Airlines Center w Dallas. Ewentualna wygrana Heat oznaczała dla teamu z Miami chwałę i sławę po wsze czasy, a porażka równała się z koniecznością rozegrania jeszcze jednego spotkania w celu wyłonienia czempiona sezonu 2005/06. Pat Riley nie miał jednak zamiaru zostawać w Teksasie ani jednego dnia dłużej, więc na przedmeczową odprawę przyniósł wszystkie swoje pierścienie mistrzowskie. Jeden wywalczył jako zawodnik Los Angeles Lakers, a cztery jako trener Jeziorowców. - Oddam je wszystkie za ten jeden, który możemy dziś wywalczyć - powiedział, po czym zapadła cisza jak makiem zasiał. Zawodnicy zrozumieli przekaz, wyszli na boisko niczym głodne wilki na żer i wygrali 95:92. Każdy dołożył swoją cegiełkę do tego triumfu, a Alonzo Mourning zaraz po końcowej syrenie został wykreślony z listy wielkich graczy, którzy nigdy nie zostali mistrzami NBA. - Skakałem z radości przytulając wszystkich dookoła - wspomina "Zo". - Wyściskałem nawet Shaqa, a przecież zaledwie dwa lata wcześniej nie dopuszczałem do siebie takiej myśli. W tłumie wypatrzyłem też moją żonę. Chwyciłem ją w objęcia i oboje płakaliśmy.

Koniec części dziewiątej. Kolejna (ostatnia) już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Miami Herald, Miami Today, Sports Illustrated, Alonzo Mourning i Dan Wetzel - Resilience: Faith, Focus, Triumph.

Poprzednie części: Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. I Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. II Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. III Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. IV Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. V Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. VI Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. VII Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. VIII

Źródło artykułu: