Powrót Błaszczykowskiego, upadek Nawałki, demontaż Legii - 10 najważniejszych wydarzeń sezonu Lotto Ekstraklasy

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Pawel Jaskolka / PressFocus / Na zdjęciu: Adam Nawałka
Newspix / Pawel Jaskolka / PressFocus / Na zdjęciu: Adam Nawałka
zdjęcie autora artykułu

Sensacyjny mistrz, demontaż Legii Warszawa, powrót Jakuba Błaszczykowskiego i ratowanie Wisły Kraków, cud przy Kałuży 1 i bolesny upadek Adama Nawałki - z tego zapamiętamy sezon 2018/2019 Lotto Ekstraklasy.

10. Ligowe przedszkole

W sezonie 2018/2019, pierwszy raz w XXI wieku, po boiskach ekstraklasy biegali 15-latkowie. 25 kwietnia, w meczu 32. kolejki z Zagłębiem Sosnowiec, od pierwszego gwizdka w barwach Wisły Kraków zagrał Daniel Hoyo-Kowalski. W chwili ligowego debiutu miał 15 lat i 287 dni - 16 lat młody obrońca skończy dopiero 12 lipca.

Został tym samym najmłodszym zawodnikiem w historii Wisły i najmłodszym piłkarzem ekstraklasy w XXI wieku. Więcej o tym TUTAJ. Wychowanek Białej Gwiazdy zagrał od pierwszego do ostatniego gwizdka w czterech meczach, ale gdy do zdrowia wrócił Marcin Wasilewski, junior musiał ustąpić miejsca doświadczonemu weteranowi.

Wiślak nie był jednak najmłodszym ligowcem w minionym sezonie. W meczu ostatniej kolejki z Cracovią debiutu w ekstraklasie doczekał się Kacper Kozłowski z Pogoni Szczecin. Pojawił się na boisku w doliczonym czasie gry, ale to wystarczyło do pobicia Hoyo-Kowalskiego - w dniu debiutu Kozłowski miał 15 lat i 215 dni. Został najmłodszym ligowcem XXI wieku, najmłodszym piłkarzem w historii Pogoni i czwartym najmłodszym zawodnikiem w historii ekstraklasy. Młodsi od niego byli tylko Janusz Sroka (15 lat i 57 dni), Zygmunt Biedrzycki (15 lat i 181 dni) oraz Krzysztof Kajrys (15 lat i 185 dni).

Polska liga była jedyną europejską, w której w sezonie 2018/2019 zagrało trzech zawodników z rocznika 2003. Poza Hoyo-Kowalskim i Kozłowskim do grona tego należy Aleksander Buksa z Wisły Kraków.

ZOBACZ WIDEO: Jerzy Brzęczek o Lotto Ekstraklasie. "Dopiero europejskie puchary zweryfikują jej poziom"

9. Słabość beniaminków

W sezonie 2018/2019 po raz pierwszy w historii z ekstraklasy spadli wszyscy beniaminkowie. Dla Miedzi Legnica i Zagłębia Sosnowiec różnica między Fortuna I ligą a Lotto Ekstraklasą okazał się być zbyt duża.

Dwóch beniaminków pożegnało się z ekstraklasą po raz pierwszy od sezonu 2003/2004, kiedy z ligi spadły Świt Nowy Dwór Mazowiecki i Górnik Polkowice, ale wówczas w ekstraklasie było trzech nowicjuszy: poza Świtem i Górnikiem beniaminkiem był Górnik Łęczna, który ukończył rozgrywki na 8. miejscu.

Zagłębie wylądowało w strefie spadkowej po 9. kolejce i już się z niej nie wygrzebało, a jej spadek został przypieczętowany w 34. serii spotkań. Sosnowiczanie najrzadziej sięgali po zwycięstwo (7) i najczęściej przegrywali (22), mieli też najgorszą defensywę w lidze (80). W 37 meczach Zagłębie zdobyło tylko 29 punktów - 11 mniej od Miedzi i 12 mniej od Wisły Płock, która zajęła pierwszą bezpieczną lokatę.

Miedź natomiast do ostatniej kolejki zachowała szansę na utrzymanie, ale nie była zdana sama na siebie. By zostać w lidze, musiała pokonać Wisłę Kraków i liczyć na to, że Zagłębie Sosnowiec wygra z Wisłą Płock. Legniczanie po szalonym meczu wygrali z Białą Gwiazdą 5:4, ale w Płocku padł bezbramkowy remis. - Skoro potrzebowaliśmy pięciu bramek, żeby wygrać na wyjeździe, to zasłużyliśmy na spadek - przyznał Petteri Forsell, najlepszy gracz Miedzi. Więcej o tym TUTAJ.

8. Weterani na misji specjalnej

Beniaminkowie spadli, bo przegrali walkę o utrzymanie z Arką Gdynia i Wisłą Płock. Oba te kluby łączy to, że w trakcie sezonu pozwoliły sobie na trwające miesiącami eksperymenty, a gdy widmo spadku zajrzało im głęboko w oczy, sięgnęły po specjalistów od zadań specjalnych: Jacka Zielińskiego i Leszka Ojrzyńskiego.

Wisła zaczęła sezon z Dariuszem Dźwigałą, którego już po 11. kolejce zastąpił Kibu Vicuna. Dla Hiszpana, znanego głównie jako zaufany asystent Jana Urbana, była to pierwsza samodzielna praca w ekstraklasie. Nie poradził sobie z zadaniem: w 27 meczach pod jego wodzą Nafciarze zdobyli tylko 14 punktów - w branym pod uwagę okresie to drugi najgorszy wynik w lidze.

Gdy przejmował zespół, Wisła była na 13. miejscu i miała trzy punkty przewagi nad strefą spadkowa, a zostawił ją na 15. pozycji z trzema punktami straty do pierwszej bezpiecznej lokaty. Komandos Ojrzyński zdołał jednak uratować ekstraklasę dla Płocka: komplet zwycięstw w czterech pierwszych meczach pozwolił Wiśle wydostać się na powierzchnię i się na niej utrzymać.

Od sezonu 2011/2012 nie było w ekstraklasie trenera-strażaka, który równie udanie zacząłby pracę w nowym klubie. Ostatnim, który na wejściu wygrał cztery mecze, był w Polonii Warszawa Jacek Zieliński. Doświadczony szkoleniowiec karkołomnych misji się nie boi. Cztery lata temu uratował przed spadkiem Cracovię, choć przejmował ją w trudnym położeniu. Teraz na osiem kolejek przed końcem przyjął ofertę Arki.

Zastąpił w Gdyni Zbigniewa Smółkę, którego Dominik Midak wyciągnął przed sezonem z I-ligowej Stali Mielec. Jego Arka miała grać widowiskowo i ofensywnie, tymczasem często od patrzenia na jej mecze pękały oczy. Po zwolnieniu zostawił zespół na bezpiecznym miejscu z przewagą jednego punktu nad strefą spadkową, ale drużyna była w rozsypce - śrubowała absurdalnie długą serię meczów bez zwycięstwa (12). Z Zielińskim na ławce natomiast gdynianie wygrali cztery z ośmiu spotkań, dwa zremisowali i dwa przegrali - tyle wystarczyło do spokojnego utrzymania.

W nagrodę Ojrzyński i Zieliński poprowadzą swoje zespoły w kolejnym sezonie. Vicuna wyjechał uczyć się zawodu do... Indii. Więcej o tym TUTAJ. A powrocie Smółki do pracy na razie nie słychać.

7. Transfer zimy

Po rundzie jesiennej na miejscach spadkowych były zespoły Górnika Zabrze i Zagłębia Sosnowiec. Beniaminek dokonał w przerwie zimowej kilku transferów, ale wiosną był równie słaby co jesienią. Górnik natomiast wiosną zdobył 29 punktów - lepiej w drugiej części rozgrywek radzili sobie tylko piłkarze Piasta Gliwice (41) i Cracovii (30).

W obliczu zagrożenia spadkiem przy Roosevelta 81 nie zdecydowano się na zmianę trenera. Marcin Brosz pozostał na stanowisku, ale sprawy transferowe powierzono dużej klasy fachowcowi - Arturowi Płatkowi. To właśnie skaut Borussii Dortmund odpowiadał za zimowe przemeblowanie kadry Górnika jako pełnomocnik zarządu ds. sportowych.

Nie wszystkie transfery wypaliły, ale bramkarz Martin Chudy, obrońca Boris Sekulić i pomocnicy Walerian Gwilia i Mateusz Matras okazali się brakującymi ogniwami w zespole 14-krotnego mistrza Polski. Zwłaszcza Gwilia robił wiosną bardzo dobre wrażenie - jak na Lotto Ekstraklasę Gruzin ma ponadprzeciętne umiejętności.

Poza nimi do Górnika trafili Giannis Mystakidis, Adam Orn Arnarson i Ishmael Baidoo. Wszyscy poza tym ostatnim, którego pozyskano za 150 tys. euro, zostali sprowadzeni bez odstępnego - to też pokazuje klasę Płatka, że dokonał istotnych wzmocnień, bez nadwyrężania budżetu klubu.

6. Najważniejszy mecz Adama Frączczaka

31 sierpnia 2018 roku Adam Frączczak rozegrał 90 minut w meczu 7. kolejki Lotto Ekstraklasy z Górnikiem Zabrze, a tydzień później Pogoń Szczecin poinformowała, że kapitan zespołu musi przejść operację neurochirurgiczną. Niepokojące wyniki rutynowych badań krwi spowodowały, że Frączczak został skierowany na kolejne badania. Dzięki nim wykryto u piłkarza guza przysadki mózgowej. Nowotwór nie był złośliwy, ale zabieg okazał się nieodzowny.

Kapitan Pogoni przeszedł operację 3 grudnia, a pod koniec marca wznowił treningi z zespołem. Dwa kolejne miesiące poświęcił na nadrobienie ponadpółrocznych zaległości - nie ćwiczył na pełnych obrotach od września. Na początku maja lekarze dali mu zielone światło na powrót do gry, a w pierwszym po operacji występie Frączczak… skompletował hat-trick. Co prawda tylko w III-ligowych rezerwach, ale z drugiej strony potrzebował do tego tylko 38 minut.

Trzy dni później, 15 maja, wrócił na boiska Lotto Ekstraklasy, występując przez kwadrans w meczu z Piastem Gliwice. Więcej o tym TUTAJ. - To był najważniejszy dla mnie dzień od dawna. Sporo kosztowało mnie, żeby ponownie wyjść na boisko w Szczecinie, ale to duża przyjemność i zaszczyt. Dla takich chwil warto było walczyć z problemami - mówił.

5. Cud nad Wisłą - Cracovia dokonała niemożliwego

Można nie wygrać żadnego z pierwszych ośmiu meczów, zdobywając w nich tylko trzy punkty i być w strefie spadkowej aż do 12. kolejki, a na koniec sezonu cieszyć się z awansu do rozgrywek UEFA? Można, co udowodniła Cracovia. I to bez zmiany trenera.

Wielkość katastrofy, która wydarzyła się przy Kałuży 1 na początku sezonu, najlepiej obrazuje fakt, że nigdy wcześniej Cracovia nie zaczęła rozgrywek tak źle. Także zespół prowadzony przez Michał Probierz nigdy nie zaczął rozgrywek gorzej.

W Cracovii było tak źle, że kibice rozpoczęli nawet protest przeciwko Januszowi Filipiakowi i jego współpracownikom. Dostało się też samemu Probierzowi, który obiecywał walkę o awans do pucharów, a Pasom groził kolejny sezon rozpaczliwej walki o utrzymanie. Po 11. kolejce, w której Cracovia przegrała derby Krakowa po raz trzeci za kadencji Probierza, środowisko domagało się głowy szkoleniowca, ale Filipiak nie chciał o tym słyszeć i dał trenerowi szansę na opanowanie kryzysu.

Derbowa porażka okazała się momentem zwrotym. Po niej przyszły zwycięstwa z Górnikiem Zabrze i Koroną Kielce, dzięki którym Cracovia wydostała się ze strefy spadkowej. Między 17. a 23. kolejką Pasy odniosły siedem zwycięstw z rzędu, wyrównując klubowy rekord z 1948 roku. Dzięki tej serii wkroczyły do grupy mistrzowskiej i już w niej zostały, kończąc sezon na 4. miejscu - gwarantującym udział w rozgrywkach UEFA.

Cracovia dokonała niemożliwego, bo w dobie ESA37 nie zdarzyło się, by do pucharów awansował zespół, który zaczął sezon tak źle. A Probierz rzutem na taśmę spełnił obietnicę, którą złożył podczas wygłoszonego po przejęciu Cracovii expose. Więcej o tym TUTAJ.

4. Zburzony pomnik Adama Nawałki

Adam Nawałka to jeden z dwóch największych przegranych sezonu 2018/2019. Po nieudanym występie Polski na MŚ 2018 na pomniku selekcjonera pojawiła się pierwsza rysa, a po upublicznieniu groteskowego raportu z mundialu posąg zaczął kruszeć. Szkoleniowiec wciąż jednak cieszył się estymą i w odbiorze jego osoby przeważała wdzięczność za lata 2014-2017. To był dobry okres, którego nie przekreślała wpadka w Rosji. Po kilku miesiącach pomnik Nawałki jest mniej kompletny niż posąg Wenus z Milo.

Gdy 5 listopada Michał Kołodziejczyk poinformował, że Nawałka zostanie trenerem Lecha, zdziwienie mieszało się z niedowierzaniem. Po pierwsze, selekcjoner miał podpisać wielomilionowy kontrakt w Chinach albo znaleźć zatrudnienie w jednej z zachodnich lig. Po drugie, jego angaż w Poznaniu oznaczał wywrócenie do góry całej hierarchii w klubie. W końcu Nawałka lubi mieć decydujący głos w każdym aspekcie, a choćby o transferach w Lechu decydował komitet.

Trzy tygodnie później informacja redaktora naczelnego WP SportoweFakty znalazła potwierdzenie i Nawałka przejął Kolejorza. Lech przystał na wszystkie warunki selekcjonera, licząc na to, że pod jego wodzą zespół przerwie rządy Legii Warszawa. Nawałka zaczął od porażki z Cracovią, ale potem jego zespół wygrał cztery kolejne mecze i dzięki tej mini serii zakończył rundę jesienną na ligowym podium.

Dobry finisz rundy jesiennej rozbudził apetyty przed rundą wiosenną, ale po zimowej przerwie Lech całkowicie rozczarował. W siedmiu meczach zdobył tylko siedem z 21 możliwych do zdobycia punktów. Czarę goryczy przelały porażka z Górnikiem Zabrze (0:3) i bezbramkowy remis z Koroną Kielce. Gdy Nawałka został zwolniony, lechici byli poza grupą mistrzowską.

Nawałka miał być trenerem Lecha na lata, a nie dotrwał nawet do lata. Władze klubu postanowiły rozstać się ze szkoleniowcem, zanim jego praca wyrządzi więcej szkód i nim rozwód będzie je słono kosztował. Lech skorzystał z zapisu, który po sezonie 2018/2019 umożliwiał skrócenie współpracy bez nadmiernych kosztów. Nalegał na to sam szkoleniowiec, tymczasem furtka ta okazała się zbawienna dla Lecha. Więcej o tym TUTAJ.

A Lech pierwszy sezon po zwolnieniu Nenada Bjelicy, który zdaniem Karola Klimczaka i Piotra Rutkowskiego nie gwarantował dobrego wyniku w lidze, skończył na 8. miejscu - najniższym w liczonej od 2006 roku "erze Rutkowskich".

3. Powrót "Kuby" i nowe otwarcie przy Reymonta 22

Gdyby nie sensacyjny finał rozgrywek, najważniejszym wydarzeniem sezonu 2018/2019 byłby bez wątpienia powrót Jakuba Błaszczykowskiego do Wisły Kraków i związana się z nim akcja ratowania klubu z Reymonta 22 przed upadkiem.

Jest grudzień 2018 roku. Problemy finansowe Wisły nie są już tajemnicą poliszynela - cała Polska wie i mówi głośno o tym, że piłkarze Macieja Stolarczyka grają za darmo. Kasa nieudolnie zarządzanego przez będącą marionetka w rękach chuliganów Marzenę Sarapatę klubu świeci pustkami. Wisłę przed upadkiem chcą ratować krakowscy przedsiębiorcy-kibice, ale nawet oni po przeprowadzeniu pobieżnego audytu wycofują się z przejęcia klubu. Wtedy na scenę wkraczają Vanna Ly, Mats Hartling i Adam Pietrowski. Od początku wyglądają niewiarygodnie,  ale mimo to zarząd Towarzystwa Sportowego "Wisła" na czele z... prezes Sarapatą decydują się sprzedać im prowadzącą piłkarską sekcję klubu Wisłę SA.

Warunkiem wejścia w życie umowy jest wykonanie przez nabywców przelewu na 12,2 mln zł. Po długim wyczekiwaniu przelew nie dochodzi, więc TS "Wisła" uznaje ją za nieważną. Przy Reymonta 22 oddychają z ulgą, że udaje im się wycofać z transakcji, ale najgorsze dopiero ma nadejść. 3 stycznia 2019 roku. Komisja ds. Licencji Klubowych PZPN zawiesza licencję Wisły na grę w Lotto Ekstraklasie.

W tym momencie klub istnieje tylko teoretycznie. Jego status właścicielski jest niejasny, Wisła nie ma organów statutowych, a na jej koncie jest tylko 51 tys. zł wolnych środków. Biała Gwiazda znajduje się w najtrudniejszym momencie w historii - widmo upadku zagląda jej w oczy tak głęboko jak nigdy wcześniej. Tego samego dnia pomoc stojącej nad przepaścią Wiśle oferuje Bogusław Leśnodorski, a Jakub Błaszczykowski rozwiązuje kontrakt z VfL Wolfsburg, by ratować klub, który w 2005 roku pomógł mu się wyrwać z IV ligi.

W następnych dniach klaruje się skład grupy ratunkowej. Poza Błaszczykowskim i Leśnodorskim tworzą ją Rafał Wisłocki , Jarosław KrólewskiTomasz Jażdżyński i Piotr Obidziński. To ludzie, którzy swoją reputacją uwiarygadniają nowe otwarcie przy Reymonta 22 i zerwanie z chuligańsko-gangsterskim układem, który rządził klubem w ostatnich latach. Wisła wciąż jednak potrzebuje pieniędzy, bez których nie odzyska licencji i nie przystąpi do rundy wiosennej. Na życiodajną pożyczkę po 1,33 mln zł składają się Błaszczykowski, Jażdżyński i Królewski. Dzięki niej zyskują kontrolę nad klubem, odcinając od niego cieszących się złą sławą przedstawicieli TS "Wisła".

Dzięki pożyczce klub spłaca zaległości wobec piłkarzy oraz trenerów i powstrzymuje dalszy exodus piłkarzy. Dwóch z nich, Jesusa Imaza i Martina Kostala, sprzedaje Jagiellonii Białystok, by zyskać środki na bieżącą działalność. W pomoc klubowi angażują się też kibice. Trzy tygodnie przed startem rundy wiosennej Biała Gwiazda odzyskuje też licencję na grę w ekstraklasie. Klub momentalnie uruchamia sprzedaż karnetów, dzięki której zarabia ok. 4 mln zł. Kolejne 4 mln zł przynosi emisja akcji, które rozchodzą się w dobę. Na początku roku Wisła miała na koncie 51 tys. zł wolnych środków, a w ciągu miesiąca pozyskała ponad 17 mln zł. Wystarczyło na przetrwanie do końca rozgrywek i uzyskanie licencji na kolejny sezon.

- To był szaleńczy krok, ale nie żałuję niczego. To było nie do pomyślenia, żeby wystawiać taki klub, z taką historią, na takie pośmiewisko. Żaden klub w Polsce nie powinien przeżywać czegoś takiego. Kiedy zobaczyłem, jakie są problemy, to uznałem, że to odpowiedni moment, żebym wrócił - mówił Błaszczykowski o swoim zaangażowaniu w akcję ratunkową.

105-krotny reprezentant Polski pomógł Wiśle nie tylko finansowo-wizerunkowo, ale też na boisku. Po trudnym początku zasygnalizował powrót do wysokiej formy i w pięciu kolejnych występach strzelił cztery gole, a przy dwóch asystował. W meczu, którego stawką był awans Białej Gwiazdy do grupy mistrzowskiej, pokazał, że jest gotowy do poświęceń, bo wybiegł na boisko z pękniętą kością śródstopia.

2. Demontaż Legii Warszawa

Legia zaczęła sezon od porażki w Superpucharze Polski z Arką Gdynia, potem skompromitowała się w kwalifikacjach do europejskich pucharów. Najpierw odpadła z walki o Ligę Mistrzów ze Spartakiem Trnawa, który pół roku później niemal zbankrutował, a następnie drzwi do Ligi Europy zatrzasnął przed nią luksemburski Dudelange 91.

Paradoksalnie, niepowodzenie w Europie i brak konieczności gry na dwóch frontach, mogło ułatwić jej obronę mistrzostwa. W lidze jednak przez cały sezon zasadniczy nie potrafiła dogonić Lechii Gdańsk, a gdy w końcu po pierwszej kolejce fazy finałowej zdetronizowała zespół Piotra Stokowca, to tuż przed metą dała się wyprzedzić Piastowi Gliwice.

Dariusz Mioduski całkowicie nie panował nad tym, co działo się przy Łazienkowskiej 3. Lekką ręką oddał Jakuba Czerwińskiego i Tomasza Jodłowca do Piasta, a ci z drużyną Waldemara Fornalika wygrali ligę. Na początku sezonu od zespołu odsunięty został Artur Jędrzejczyk, a Ricardo Sa Pinto za przyzwoleniem przełożonych rzucał kłody pod nogi Krzysztofowi Mączyńskiemu i Michałowi Pazdanowi.

Czytaj również -> Kibice Legii muszą być gotowi na trudne czasy

Właściciel Legii mylił się także do trenerów. Dean Klafurić miał prowadzić Legię w batalii o awans do Ligi Mistrzów tylko dlatego, że inni szkoleniowcy odrzucali propozycje. Chorwata zastąpił Sa Pinto, który skłócił wewnętrznie cały klub. Toksyczny Portugalczyk długo cieszył się zaufaniem Mioduskiego, ale rozstanie z nim udowodniło, że prezes Legii jest konsekwentny tylko w tym, że jest niekonsekwentny. Jeszcze cztery dni przed zwolnieniem Sa Pinto Mioduski zarzekał się, że trener ma jego poparcie, ale ono skończyło się nagle po porażce z Wisłą Kraków (0:4).

Po Sa Pincie drużynę przejął Aleksandar Vuković. Zaczął od czterech zwycięstw, dzięki którym Legia wskoczyła na fotel lidera. W nagrodę otrzymał kontrakt na kolejny sezon - nieco przedwcześnie, bo okazało się, że Legia na ostatniej prostej dała się wyprzedzić Piastowi. Klubowi z siedem razy mniejszym budżetem.

Legia skończyła sezon 2018/2019 bez jakiegokolwiek trofeum, bo z Pucharu Polski odpadła z I-ligowym Rakowem Częstochowa. Pierwszy raz od dziewięciu lat zdarzyło się, by klub z Łazienkowskiej 3 nie wsadził nic do gabloty.

1. Piast na tronie

19 maja 2018 roku. Piast zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli Lotto Ekstraklasy i by utrzymać się w lidze, musi w ostatniej kolejce pokonać Bruk-Bet Termalicę Nieciecza. Wygrywa 4:0 i spycha Słonie do I ligi.

19 maja 2019 roku. Piast jest liderem Lotto Ekstraklasy i by zostać mistrzem Polski, musi w ostatniej kolejce pokonać Lecha Poznań. Wygrywa 1:0 i sięga po pierwszy w historii tytuł.

Trudno o bardziej romantyczną historię w polskim futbolu. Owszem, dwa razy zdarzyło się, że mistrzem Polski został beniaminek (Cracovia 1937 i Ruch Chorzów 1989), ale tutaj mowa o drużynie, która w jednym sezonie broniła się przed spadkiem do ostatniej kolejki, a w kolejnym wygrała ligę.

Czytaj również -> Tak Piast Gliwice został mistrzem Polski

Do tego grając w niemal niezmienionym składzie. W ciągu roku do Piasta dołączyli jedynie Jorge Felix i Piotr Parzyszek. Aż 11 z 14 zawodników, którzy w meczu z Lechem postawili kropkę nad "i", rok wcześniej nie potrafiło zapewnić Piastowi spokojnego utrzymania w lidze.

Piast to jeden z najbardziej sensacyjnych mistrzów Polski w historii. Nie tylko z uwagi na ubiegłoroczną desperacką walkę o przetrwanie. Także ze względów finansowych. Budżet Piasta wynosi ok. 25 mln zł i jest siedem razy mniejszy od tego, którym dysponowała Legia Warszawa. Więcej o tym TUTAJ. W piłce, jak w życiu, pieniądze szczęścia nie dają, ale znacznie ułatwiają wiele spraw. Piast pokazał, że liczy się też wizja i przede wszystkim etos pracy.

Źródło artykułu:
Czy podobał Ci się sezon 2018/2019 Lotto Ekstraklasy?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (0)