Rafał Sonik: Izolacja w okresie globalizacji to niezwykły paradoks (wywiad)

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Jest pan nie tylko kierowcą quada, ale też przedsiębiorcą. Jaki to jest okres w gospodarce?

Bardzo gorący, burzowy i wietrzny. Wbrew temu, co widzimy za oknem. Gdyby to się działo w październiku czy grudniu, to bylibyśmy psychicznie kompletnie wykończeni, bo jesień i zima są trudniejszymi okresami do życia.

Teraz mamy taki kontrast, bo szpitale, służba zdrowia i wiele innych sfer życia są w przedziwnym stanie, którego nikt już prawie nie pamięta. Może stan wojenny jest jakimś porównaniem, ale młode pokolenie go nie pamięta.

Dzięki temu wiosennemu słońcu dostajemy trochę energii od natury. Mam nadzieję, że ona pobudzi w nas świadomość przetrwania, że jesteśmy uzależnieni od gigantycznej ilości różnych zjawisk. Ochrona przed skutkami tych zjawisk jest możliwa tylko przez współdziałanie, gotowość do pomocy innym, szacunek do osób o innych poglądach.

To gigantyczna lekcja dla całych społeczeństw, narodów. Jesteśmy zmuszeni do przemyśleń o charakterze globalnym. Cała ludzkość jest nieodporna na kryzysy poprzez izolację od reszty świata. Nie znam państwa, do którego nie dotarłby koronawirus.

Jednym słowem - globalizacja.

Izolacja w okresie globalizacji to niezwykły paradoks. Nikt z nas się tego nie spodziewał. Nawet jeśli Bill Gates sygnalizował, że nie jesteśmy gotowi do wielkich wyzwań pandemicznych, to i tak w ślad za tym mądrym przemówieniem nie poszły żadne czyny. To pierwsza tego typu sytuacja na świecie, w której wróg nie jest między nami.

Koronawirus nie dzieli według narodowości, kontynentów. Traktuje wszystkich prawie po równo. Dostrzegam różnice między Włochami a Szwecją, ale dla obu państw to szok. Globalizacja, powszechna komunikacja, internet - to wszystko było widziane do tej pory przez różowe okulary. To wszystko pozwalało się światu rozwijać w tak imponującym tempie. Pod wieloma względami. Ta sama globalizacja okazała się największą słabością wobec zagrożenia.

Czy pan obawia się kryzysu wywołanego koronawirusem? Jak duży on będzie?

Gospodarka cierpiałaby jeszcze bardziej, gdyby to zjawisko nie było powszechne. Gdybyśmy mieli koronawirusa w Europie, ale nie byłoby go w Stanach albo na odwrót. Wtedy byłoby gorzej.

Nie mamy też precedensu w historii, by tylu naukowców, laboratoriów, instytutów i uniwersytetów w jakiś sposób współpracowało globalnie, by znaleźć lek i szczepionkę na koronawirusa. Codziennie dostajemy komunikaty, że ktoś coś odkrył, czegoś się dowiedział i podzielił się tą wiadomością pro publico bono. Jesteśmy w solidarności XXI wieku.

Jeśli naukowcy i instytuty głowią się i badają wszystkie aspekty koronawirusa, dzielą się wynikami swoich badań bezpłatnie, to jest nic innego jak solidarność w obliczu zagrożenia. To niemal wolontariat, bo przecież poświęcają bezinteresownie część swojego życia interesowi ogółu. Moim zdaniem, mamy do czynienia z fantastycznym i niespotykanym wcześniej przypadkiem wolontariatu.

Wciąż mamy rynek i on nadal będzie obowiązywać. To nie będzie tak, że szczepionka na koronawirusa będzie za darmo. Mówi się jednak bardzo głośno, że one mają być bardzo tanie. Ci, którzy je wymyślą, mają zarabiać na skali zjawiska, a nie cenie. Cywilizacja ma okazję pokazać swoją siłę poprzez wolontariat i bezinteresowność.

Czy da się w tej sytuacji dostrzec jakieś pozytywy?

To może być przełomowy moment w dziejach współczesnego świata. Oglądałem wykres, które branże zyskają, a które ucierpią wskutek koronawirusa. Na pewno lotnictwo czy turystyka oberwą, a to one nas pchały do rozwoju w ostatnich latach. Pojawią się jednak zupełnie nowe trendy. Będzie pewnie bardzo mocna dyskusja, na ile gospodarki mogą być autonomiczne, odporne na kłopoty i kryzysy w łańcuchach dostaw. Na ile trwałe są sojusze gospodarcze i polityczne, jak chociażby Unia Europejska. Jak przekonstruowywać te sojusze, by działały one tak samo dobrze w czasach normalnych, jak i trudnych?

Jesteśmy w czasach ogromnej burzy. Tak jak powiedział Mahatma Gandhi, w życiu nie jest sztuką przeczekać burzę, a nauczyć się tańczyć w deszczu. Teraz tej sztuki się uczymy.

Napisał pan na Facebooku, że "musimy ograniczyć tempo konsumpcji". Co pan przez to rozumie?

Bardzo duża część z nas ma tendencję do ulegania pokusom, atrakcyjności każdej chwili życia. Taka spirala marketingu, atrakcyjnego stylu życia, powodowała, że byliśmy w takim ciągu zaspokajania coraz większej liczby potrzeb i zachcianek. Chcieliśmy żyć każdego dnia bardzo szybko i bardzo atrakcyjnie. Każda chwila miała być na maksa, miała być wykorzystana jak najfajniej.

Słowo "fajnie" lub "niefajnie" wdarło się do naszej codzienności. Teraz żyjemy w resecie i zaczynamy sobie uświadamiać, że to przyspieszające tempo brzmiało coraz bardziej atrakcyjnie, ale pytanie gdzie są granice naszych możliwości globalnych? Czy może nie konsumujemy już za dużo?

Miałem ostatnią taką obserwację, rozejrzałem się po swoim gabinecie, a ja mam w nim dziewięć różnych monitorów. Nie jestem przecież youtuberem, człowiekiem technologii. Do tego trzy czy cztery telefony, dwa tablety, telewizor i jeszcze coś. Są maklerzy giełdowi, którym taka liczba sprzętu może się przydać. Jednak pewnie pan przyzna, że bez połowy tych urządzeń albo nawet 3/4 bym się obył.

Jak zatem powinno być? Bo ta chęć konsumpcji napędzała nam przez lata gospodarkę.

Nie wiem. Jak uspokoimy najbardziej wzburzone fale rzeczywistości, po której musimy płynąć, to będziemy się mogli zastanowić. Na pewno powinniśmy się zacząć samoograniczać. Patrzeć w dużo dłuższej perspektywie, nie tylko naszego życia, ale też naszych dzieci i wnuków. Cywilizacja w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat nie przeniesie się na inne planety. Musimy zadbać o to, by nasza planeta wytrzymała.

Tempo naszego rozwoju musimy dostosować do rozwoju technologii pozwalających oszczędność materiałów. Nie możemy nadmiernie obciążać przyrody odpadami. Niestety, skutkiem tego kryzysu będzie kolejny przyrost obłożenia planety odpadami, choć wyprodukujemy z kolei mniej spalin, bo jeździ mniej samochodów, lata mniej samolotów. Fabryki produkują w mniejszym tempie.

Przykład takiej lepszej harmonii? Chyba Szwajcaria, gdzie mamy konserwatywnie rozwijające się miasta jak Genewa czy Zurych, ale są też szwajcarskie wsie. Tam rolnicy sami doją krowy i podają świeże mleko swoim gościom w restauracjach. Przed nami na pewno gigantyczne wyzwanie.

To nie jest tak, że ten pędzący za konsumpcją świat był nienormalny, a teraz nastały czasy normalne? Takie, w których mamy czas dla rodziny, osób starszych?

Tak jak powiedział to jeden z lepszych ekonomistów w historii Polski, chyba nieco przegrzało się nam tempo rozwoju gospodarczego. Potrzebne jest nam schładzanie. Wiem, że to brzmi paradoksalnie w momencie, gdy jesteśmy zbyt schłodzeni, bo siedzimy w domach. Jednak wkrótce zaczniemy z nich wychodzić. Powinniśmy to jednak robić wolniejszym tempem. Niecodziennie musimy mieć gorączkę sobotniej nocy. Może czasem lepiej wyjść na spacer z dzieckiem, psem. To powinno nam dać większą frajdę niż przeglądanie kolejnego katalogu z nowymi samochodami czy wycieczkami.

Napisał pan też, że jako Polacy obdarzeni jesteśmy "genem dzielności". Na czym on polega?

Sport jest tutaj świetnym przykładem. O Dakarze mówi się jako o próbie dotykania limitów ludzkiej wytrzymałości. Sam przekonywałem się o pozorności ludzkich horyzontów. Startując wydaje nam się, że najdalszy horyzont to koniec naszych możliwości. Wiele razy byłem w sytuacji, w której myślałem, że nie dam rady jechać dalej. Dojeżdżałem do tego krytycznego punktu i pojawiała się przede mną nową perspektywa. I dawałem radę.

To niesamowite, jak w najtrudniejszych warunkach, gdy jest bardzo zimno albo bardzo gorąco, gdy nie wiadomo dokąd jechać, gdy psuje się sprzęt, człowiek jest w stanie się dopasować. Nigdy bym nie pomyślał, że jestem w stanie jechać 20 godzin quadem, a tyle jechałem na siódmym odcinku Dakaru w 2009 roku. Dojechałem.

Nie chcę być mentorem poza tym, czego doświadczyłem w życiu. Jednak byłem wielokrotnie w sytuacji, gdy byłem przekonany, że nie będę w stanie czegoś zrobić, że nie wjadę na gigantyczne wzniesienie czy w szczelinach między skałami. Nie chcę z siebie robić bohatera, bo wyzwanie z jakim mierzymy się na starcie, jest tak samo abstrakcyjne prawdopodobnie dla każdego. Po drodze okazuje się, kto miał największy hart ducha i pokonał to wyzwanie. My jako Polacy mamy w sobie pokłady energii i wytrzymałości, o które siebie nie podejrzewamy.

Skąd to się bierze w Polakach?

Przez trzy ostatnie dni Dakaru w 2015 roku byłem niezagrożony na pierwszym miejscu. Musiałem tylko sprawnie dojechać do mety. Szanować wynik, jakbyśmy to powiedzieli w meczu piłki nożnej przy prowadzeniu 3:0 w drugiej połowie. Jechałem te ostatnie etapy i miałem godziny na zastanawianie się dzięki czemu wygram ten Dakar. Wymyśliłem, że Dakaru nie wygra Rafał Sonik, ale Polak w średnim wieku, pamiętający czasy przaśnego socjalizmu i stanu wojennego, Solidarności i pierwszych wolnych wyborów. To zresztą były moje pierwsze wybory w życiu.

W tamtych czasach się nauczyłem, że codziennie pokonywanie problemów, zmaganie się z awariami jest chlebem codziennym. Wtedy nauczyłem się, że nikt niczego nie da mi za darmo, żeby mi było fajnie. Każdy postęp w życiu trzeba wypracować. Wtedy on jest cenny. Wtedy doszedłem do wniosku, że za sprawą takiego hartowanie cech charakteru i wysiłku, dostaliśmy coś w rodzaju "genu dzielności". Mamy jako naród bagaż doświadczeń, który sprawia, że nas nie łamią kryzysy, przeciwności, wyzwania. My wierzymy, że damy radę.

Ten "gen dzielności" radykalnie zwiększa nasze szanse na pokonanie wszelkich kryzysów. To ekwipunek, który powoduje, że mamy większe szanse, by przetrwać trudności i zwyciężyć. Naszym dobrem narodowym nie jest węgiel czy miedź, tylko etos pracy. My doskonale czujemy, że jedynym sposobem na poprawienie swojego losu jest zwiększenie wysiłku, jaki wkładamy w to, by było nam lepiej. Tak jak mówiłem wcześniej, limitem jest to, żebyśmy nie biegli za szybko, żebyśmy nie dostali zadyszki.

Wspomniał pan o pierwszych wyborach. Na te najbliższe, majowe, się pan wybierze w dobie pandemii?

Mam nadzieję, że nie będziemy musieli mieć tych dylematów.

Przed nami też Wielkanoc. Czy sposobem na jej spędzenie będą wirtualne rozmowy?

Już zaczęliśmy takowe organizować, bo w ostatnim okresie ktoś miał imieniny, ktoś miał urodziny, więc wideokonferencje stały się czymś normalnym. Jesteśmy na etapie uczenia się tego, by przekazywać sobie energię i radość drogą wirtualną.


Czytaj także:
Kariera Roberta Kubicy naznaczona pechem
Williams chyli się ku upadłości. Latifi może przejąć zespół

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×