Inflacja uderza w zawodników. Mają podstawy, by domagać się więcej pieniędzy

WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Krzysztof Kasprzak na pierwszym planie
WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Krzysztof Kasprzak na pierwszym planie

Prezesi klubów żużlowych narzekają na rosnące wymagania finansowe zawodników. Coraz wyższymi stawkami na rynku zaskoczona nie jest Marta Półtorak, która zwraca uwagę m.in. na szalejącą inflację i większe koszty po stronie żużlowców.

W ostatnich tygodniach mamy do czynienia ze sporym szaleństwem na rynku transferowym w PGE Ekstralidze, a na coraz wyższe stawki narzekają też prezesi z niższych poziomów rozgrywek. Królem polowania okazał się Grzegorz Leśniak z Cellfast Wilków Krosno, który po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej zdołał przekonać do startów na Podkarpaciu Jasona Doyle'a i Krzysztofa Kasprzaka.

- Mówiąc zupełnie szczerze, mam dość żużla. Gdyby nie poczucie odpowiedzialności za Unię, to odszedłbym już z tego sportu. Gwarantuję, że jeszcze jedna taka akcja i nie tylko odejdę z żużla, ale także już nigdy nie pójdę na stadion - mówił nam ostatnio prezes Piotr Rusiecki, po tym jak Jason Doyle wycofał się z porozumienia dotyczącego startów w Fogo Unii Leszno.

- Słychać, że oferują ogromne pieniądze i mam wrażenie, że w ogóle nie zważają na konsekwencje. Robią coś za wszelką cenę. Mam do nich trochę żalu - tak z kolei poczynania beniaminka z Krosna komentował prezes Krzysztof Mrozek z ROW-u Rybnik, który wcześniej stracił Andreasa Lyagera, choć ten porozumiał się z nim ws. dalszych startów w Rybniku w sezonie 2023.

ZOBACZ Regulacje Ekstraligi ukrócą zamieszanie na rynku transferowym? W grę wchodzą kary dla zawodników!

Inflacja dotyka sportowców

Sytuacją na rynku nie jest zaskoczona Marta Półtorak. Była prezes Stali Rzeszów wskazuje na rekordowy kontrakt telewizyjny i umowę sponsorską z PGE jako źródło problemu. Zawodnicy wiedzą, że budżety klubów znacząco urosły, więc chcą dla siebie nieco więcej z finansowego tortu PGE Ekstraligi. - To są czynniki sprzyjające podwyższaniu stawek. Do tego dochodzi inflacja. Wszystko drożeje, więc i zawodnicy chcą zarabiać więcej - mówi nam Półtorak.

Przypomnijmy, że inflacja w Polsce we wrześniu wyniosła 17,2 proc. Takiego wzrostu cen nasz kraj nie widział od ponad 25 lat. Sytuacja dotyka żużlowców, którzy m.in. ze względu na rosnące ceny paliwa muszą ponosić większe wydatki. Jeszcze przed rokiem litr oleju napędowego kosztował nieco ponad 5 zł, obecnie przekracza on poziom 8 zł. Tymczasem zawodnicy w sezonie pokonują setki kilometrów.

Podnoszenie stóp procentowych przez NBP wpływa z kolei na wysokość rat leasingowych, a spora część zawodników spłaca co miesiąc raty za swoje busy. Dodatkowo od stycznia 2023 roku czeka nas podwyżka pensji minimalnej i kosztów prowadzenia działalności gospodarczej, co z kolei przełoży się na wydatki związane z utrzymaniem teamu przez zawodników.

Inflacja wpływa na żądania polskich żużlowców
Inflacja wpływa na żądania polskich żużlowców

Kolejnym problemem jest słabnąca złotówka. Polska waluta m.in. wskutek wojny w Ukrainie znacząco straciła na sile, a żużlowcy część kosztów ponoszą w euro. Dotyczy to zakupu silników, serwisowania sprzętów u zagranicznych tunerów czy opłacania noclegów podczas turniejów poza granicami naszego kraju.

- Pozostaje nam się cieszyć, że dysproporcje między zarobkami w Polsce i innych ligach zagranicznych są na tyle duże, że nie grozi nam exodus zawodników do Wielkiej Brytanii czy Szwecji. Słaba złotówka niczego tutaj nie zmieni. Musiałoby dojść do ogromnej dewaluacji naszej waluty, aby żużlowcy stwierdzili, że lepiej ścigać się np. na Wyspach niż w Polsce - ocenia Półtorak.

Kolejny problem za rogiem?

Spora część ośrodków żużlowych finansowana jest przez samorządy, przed którymi również trudne czasy. Gwałtowny wzrost cen źródeł ciepła sprawił, że prezydenci i burmistrzowie miast szukają oszczędności. W wielu miejscowościach zdecydowano się m.in. na podwyżki lokalnych podatków, zmniejszenie oświetlenia ulic i parków, czy też zmniejszenie temperatur w budynkach komunalnych.

Podczas gdy samorządowcy tną koszty, trudno będzie im obronić wydatki na sport żużlowy. Jednak Półtorak uważa, że w roku 2023 kluby nie stracą wsparcia. - Czeka nas rok wyborczy, więc samorządy nie zmienią polityki względem klubów, bo politycy nie będą chcieli stracić głosów wyborców. Oby jednak to nie było tak, że w nadchodzącym sezonie środki się jeszcze znajdą, a potem w sezonie 2024 czekać nas będzie ostre zaciskanie pasa - komentuje.

- Praktycznie z całej Polski dochodzą sygnały, że miasta tną koszty, bo dostają gigantyczne podwyżki stawek za prąd, gaz czy wodę. Czynników jest zatem dużo, więc nie zazdroszczę prezesom klubów sportowych. Są jednak zaprawieni w bojach, bo niedawno musieli się mierzyć z kryzysem wywołanym pandemią - dodaje Półtorak.

Problem szybko nie zniknie

Obecna sytuacja na rynku i rosnące żądania żużlowców wynikają z braku zawodników, którzy gwarantowaliby odpowiedni poziom w PGE Ekstralidze. Na dodatek do elity awansował beniaminek ze sporym budżetem, co stanowi różnicę względem sezonów 2020 czy 2022, kiedy to kluby z Rybnika czy Ostrowa Wielkopolskiego nie były aktywne na rynku transferowym i poległy z kretesem w ekstraligowej batalii.

- Tu mamy klasykę biznesu, czyli kwestię popytu i podaży. Nie ma na rynku zbyt wielu klasowych zawodników. Gdyby był ich nadmiar, to Cellfast Wilki Krosno po awansie do PGE Ekstraligi nie musiałyby licytować wysoko i przebijać stawek innych klubów - zauważa Półtorak.

Zdaniem byłej prezes rzeszowskiej Stali, sytuację może uratować jedynie odpowiednie szkolenie i prowadzenie działań, które doprowadzą do zwiększenia grupy zawodników dostępnych na rynku. - Jeśli nie zrobimy czegoś w kierunku szkolenia, to będzie coraz gorzej. Mówię w tym przypadku o takim faktycznym szkoleniu, a nie wychowywaniu zawodników na "sztukę", by spełnić wymogi regulaminowe. Żużel to nie jest tani sport i nie ma perspektyw, by to się zmieniło - podsumowuje Półtorak.

Problem polega na tym, że szkolenie zawodników też pochłania ogromne koszty. W dobie wysokiej inflacji, kiedy prezesi skupiają się przede wszystkim na zbudowaniu konkurencyjnych składów, zajęcia z młodzieżą schodzą na dalszy plan.

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Prezes Orła Łódź grzmi! "Niech zaczną nas szanować"
Te pogłoski nie pomagały Startowi Gniezno. "Stanowczo dementujemy"

Źródło artykułu: