Pechowa trzynastka. Dziesiąta część historii Kenny'ego Cartera

Przed sezonem 1984 Kenny Carter miał prosty, a jednocześnie niezwykle skomplikowany plan: sięgnąć po złoto IMŚ oraz odzyskać dla Anglii miano najlepszego zespołu narodowego globu.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Nowy menadżer Synów Albionu, Carl Glover, widział w zawodniku Halifax Dukes nowego kapitana drużyny. Żużlowiec z hrabstwa West Yorkshire wreszcie mógł poczuć się w pełni doceniony po tym jak u kresu poprzedniej kampanii Wally Mawdsley mianował go kapitanem, ale tylko na pierwszy z serii test-meczów przeciwko USA w ramach zastępstwa za Petera Collinsa. - Uważam, że jestem jedyną słuszną osobą do sprawowania tej funkcji - mówił Kenny dziennikarzom. - Nie mam nic do Chrisa Mortona, Petera Collinsa czy Michaela Lee, ale nikt nie pragnie zwyciężać bardziej niż ja. Sądzę, że kapitańska opaska może pozostać na moim ramieniu przez dłuższy czas, ponieważ potrafię wykonywać swoją robotę.

Zobacz: Od startu pod górkę. Pierwsza część historii Kenny'ego Cartera

Carter zarabiał na żużlu naprawdę dobre pieniądze, ale kariera zawodowego sportowca nie trwa wiecznie, więc przy okazji dorabiał sobie trochę grosza na handlu samochodami. W 1984 roku uznał jednak, że nie pomaga mu to w pełnej koncentracji na speedwayu. Postanowił zrezygnować z dodatkowego źródła dochodów i w stu procentach skupić się na wyścigach na motocyklach bez hamulców. Zamiast handlować autami uruchomił obwoźny sklep z pamiątkami żużlowymi oraz swój oficjalny fanklub z wpisowym w wysokości 1,50 funta. - To nie jest maszynka do robienia pieniędzy - tłumaczył, ale nowa forma działalności gospodarczej na pewno nie przynosiła mu strat, gdyż złota era speedwaya trwała w najlepsze, a Kenny należał do jej najbarwniejszych przedstawicieli.

Zobacz: Pierwszy wiraż. Druga część historii Kenny'ego Cartera

Dziś gadżety i ubrania sygnowane przez topowych żużlowców nie dziwią już nikogo, ale w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych po przyjeździe na The Shay miało się wrażenie, że gospodarzem stadionu nie jest drużyna Halifax Dukes, a team Kenny Carter Racing. Doszło nawet do tego, że fani Książąt podzielili się na bezgranicznie wielbiących Kenny'ego i paradujących w zimniejsze wieczory w kurtkach z jego logo, a także stanowczych przeciwników tak nachalnej autopromocji reprezentanta Zjednoczonego Królestwa. Pikanterii temu wszystkiemu dodawał fakt, że Carter nie krył się z tym, iż jego miłość do speedwaya jest dość skomplikowana: - Zawsze powtarzałem, że żużel jest OK, ale go nie lubię. W zeszłym sezonie miałem już kompletnie dość tego sportu, lecz teraz cieszę się jazdą i chcę udowodnić wszystkim moim oponentom, że się zbyt wcześnie postawili na mnie krzyżyk.

Zobacz: W końcu na prostej. Trzecia część historii Kenny'ego Cartera

W kuluarach wiele spekulowano na temat tego, iż uprawianie speedwaya nie uszczęśliwia Kenny'ego, i że młodzieniec wkrótce pójdzie w ślady swojego brata i spróbuje sił w wyścigach szosowych. Sam zainteresowany jednak nie miał zamiaru rezygnować z głównego źródła utrzymania i zapowiedział, że nawet złoty medal IMŚ nie skłoni go do odejścia z tego sportu. - Gdy wywalczę tytuł, na pewno nie przejdę od razu na emeryturę i będę rywalizował przez jeszcze co najmniej trzy sezony - mówił. - W ubiegłym roku po prostu nie byłem sobą. Bycie grzecznym chłopcem nie pomogło mi na torze. Ba, cofnąłem się o dziesięć lat, ale teraz wrócił stary Kenny Carter. Można mnie lubić bądź nienawidzić. Ci drudzy zwyczajnie mają pecha.

ZOBACZ WIDEO Maciejowi Janowskiemu kamień spadł z serca, kiedy dostał dziką kartę

Zobacz: Witaj elito! Czwarta część historii Kenny'ego Cartera

Carl Glover decyzji o mianowaniu chłopaka z Halifax kapitanem reprezentacji Anglii nie podjął z marszu. Mężczyzna bardzo długo zastanawiał się nad powierzeniem tej ważnej funkcji bardziej doświadczonemu Dave'owi Jessupowi, ale koniec końców wybór padł na kontrowersyjnego jeźdźca z hrabstwa West Yorkshire. - W Kennym najbardziej niepokoiło mnie to, że poza żużlem miał też różne inne biznesy, którym poświęcał czas - opowiada ówczesny menadżer Synów Albionu. - Gdy powiedział mi, że spieniężył to wszystko, żeby na sto procent poświęcić się speedwayowi, stał się w moich oczach kandydatem idealnym. Podziwiam Dave'a, ale za Kennym przemawiało więcej argumentów. U niego doświadczenie na poziomie międzynarodowym szło w parze z młodością i niesamowitym zapałem do pracy.

Zobacz: Poza podium. Piąta część historii Kenny'ego Cartera

Halifax Dukes błąkali się po nizinach British League, ale Kenny Carter nie dopasowywał się do poziomu zespołu i w szybkim tempie stał się najchętniej oglądanym żużlowcem w kraju. Tak to już jest z zawodnikami, którzy są jednocześnie ubóstwiani oraz znienawidzeni przez kibiców. W wieku dwudziestu trzech lat Brytyjczyk był również łakomym kąskiem dla sponsorów. W wyniku umowy z firmą Ham Construction z Bradford otrzymał wartą ogromne pieniądze ciężarówkę przerobioną na swego rodzaju dom na kółkach. W środku mogło się wyspać osiem osób i nie brakowało takich luksusów jak kącik jadalniany, kuchenka mikrofalowa czy prysznic. Tony Rickardsson i Andreas Jonsson nie byli więc pierwszymi żużlowcami korzystającymi z takich pojazdów, które jednak z biegiem czasu wyszły z mody. - To ustrojstwo miało siedmiolitrowy silnik i paliło galon benzyny na sześć mil. Podróż na zawody do Newcastle kosztowała Kenny'ego 120 funtów, podczas gdy za galon paliwa liczono 40 pensów - wspomina Phil Hollingworth. Obrotny żużlowiec nie miał jednak zamiaru tracić bajońskich sum na dojazdy, więc rozwiązał ten przykry problem przez podpisanie kontraktu reklamowego z... hurtownią paliw.

Zobacz: Droga do LA. Szósta część historii Kenny'ego Cartera

Podczas gdy finansowo jeździec Książąt rozwijał się z miesiąca na miesiąc, to jego debiut w roli kapitana reprezentacji nie wypadł najlepiej. Carter wprawdzie uzbierał 10 "oczek" i bonus, ale jego zespół uległ w Swindon Stanom Zjednoczonym 50:58 w pierwszym z serii test-meczów na starcie sezonu 1984. Ta porażka nie bolała jednak tak bardzo jak upadek, który Kenny zanotował tydzień później podczas pucharowego starcia przeciwko Cradley Heath. W gonitwie inaugurującej spotkanie Carter zatracił się w pogoni za Lancem Kingiem, co skończyło się utratą panowania nad motocyklem i wizytą w szpitalu. Tam okazało się, że żużlowiec doznał złamania kości piszczelowej i strzałkowej, co zazwyczaj wiąże się z bardzo długą przerwą w startach. Podobno całe to nieszczęście było winą... opon. Po wycofaniu homologacji dla ogumienia firmy Carlisle zawodnicy masowo przesiedli się na opony Barum, których bieżnik wyraźnie różnił się od używanego wcześniej, a przyzwyczajonym do pewnych rozwiązań żużlowcom zawsze ciężko się przestawić się na coś nowego.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×