Tomasz Dryła. Tylko Motor: Tomasz Gollob jak Keith Richards. Ikony, którym należy się szacunek (felieton)

WP SportoweFakty / Łukasz Łagoda / Tomasz Gollob
WP SportoweFakty / Łukasz Łagoda / Tomasz Gollob

Gollob powinien już skończyć. Albo nie. Od lat, podkreślam od lat trwa dziwna debata nad optymalnym kresem kariery Tomasza. I wierzcie mi, dyskusja na ten temat toczy się nieustannie, w parkach maszyn przed meczami, w knajpach po kolejnych sezonach.

Tylko Motor to cykl felietonów Tomasza Dryły, komentatora nc+.

***

Do niedawna pytany o zdanie w sprawie Tomasza Golloba odpowiadałem zgodnie z prawdą: "a co mnie to, do cholery, obchodzi". Ale przerwa to czas przemyśleń i jednak mnie obchodzi. To, że głos w dyskusji zabierają czynni zawodnicy, jestem w stanie zrozumieć. Więcej, jeśli chcą w każdym wyścigu wysyłać Golloba na emeryturę i pokazywać, że jest słabszy, to wspaniale. Kurde – o to chodzi w sporcie i obyśmy mieli tylko takich kozaków, którzy dwa lata po licencji już uważają się za lepszych od niego. Ekstra. Nalać mistrza świata to musi być fajna sprawa. Ale wywody byłych zawodników, działaczy i wszelkiej maści ekspertów pachną mi już niezdrową zawiścią, albo zwykłą polską nieżyczliwością.

Ja wypowiem się pierwszy i ostatni raz, choć nie mam przekonania, że powinienem i długo przepychałem się sam ze sobą. Napisałem ten tekst pod koniec lutego i wrzuciłem do szuflady, ale co tam – niech idzie. Może dlatego, że w tej dyskusji mogłaby wziąć udział nawet pani z kiosku. Wiecie, dlaczego? Bo Golloba zna. Bo większość rozgarniętych Polaków wie, że jest ktoś taki, jak Tomasz Gollob. Nie wiem, czy Valentino Rossi zrobił dla włoskich wyścigów tyle, ile dla szlaki Gollob.

ZOBACZ WIDEO Rafał Dobrucki głodny sukcesów. Liczy nawet na podwójne złoto

Miliony rodaków słysząc "żużel", myślą Gollob, czy nam się to podoba, czy nie. Osiągnął wszystko – to jedno, ale jest drugie, dla nas ważniejsze. Gollob wprowadził speedway na inny poziom, wyszarpał go za uszy z Bydgoszczy do większości polskich domów i na najważniejsze – sportowe i polityczne – salony. Miał gigantyczny udział w przeobrażeniu speedway’a w markę, w dyscyplinę, jaką mamy dzisiaj nad Wisłą. Nie mówię, że wszystko to jego zasługa, ale wkład w to, że za chwilę NC+ będzie musiała wykładać za żużel ciężkie miliony, ma ogromny.

Ileż razy słyszałem poetyckie cytowanie Perfectu, że trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym. Tylko, że Perfect nagrał też inne kawałki. W "Raz Po Raz" padają słowa: "Może ja jadłem inny chleb, może księgi czytywałem nie te"? Ja chyba jadłem inny. I co innego czytałem. I nauczyłem się, żeby się nie wchrzaniać w życie innych, a już na pewno nie sugerować, co mają robić w tak istotnych sprawach.

Wolność cenię ponad wszystko. Dajmy ludziom decydować o sobie, bawić się, zarabiać, popełniać błędy, grzeszyć itd. Rozmienianie legendy na drobne? Krótko – może niech w tym temacie wypowiadają się legendy. Poza tym zawsze lepiej mieć przy sobie trochę drobnych, nie? Opowiadanie, że osiągnął wszystko i powinien skończyć będąc na szczycie, to brednie. Zostańmy w naszym żużlowym grajdole. To tak, jakby powiedzieć np. Tomkowi Lorkowi: stary, to było niesamowite! To, jak skomentowałeś ostatnie zawody, to mistrzostwo świata. Lepiej już ci nie pójdzie, więc wiesz co, najlepiej rzuć tę robotę. Czujecie to?

Nie wiem, czemu Tomasz Gollob wciąż chce się ścigać. Czuje, że stać go na wyniki, chce zarobić, w ogóle się nad tym nie zastanawia – jeden pies i tu, już zgodnie z prawdą, odpowiadam: co mnie to, do cholery obchodzi. Obchodzi mnie, że jest i mam zamiar się tym cieszyć.

Pierwszy raz widziałem Rolling Stonesów na żywo 12 lat temu, kiedy Mick Jagger i spółka przekroczyli sześćdziesiątkę. Keith Richards nie był już w najwyższej formie, ale, do diabła, to Keith Richards! W 2012 Keith mylił teksty piosenek i nie był w stanie grać i śpiewać jednocześnie (nomen omen – była to konsekwencja poważnego urazu głowy), ale i tak było świetnie.

Dwa lata temu w Dusseldorfie Keith się ogarnął i znowu bawiłem się nieziemsko. Bo chodzi o radochę, niezapomniane przeżycia, o emocje. W sporcie też o nie chodzi. Wolę czerpać frajdę z każdego pojawienia się Golloba na torze. Cieszyć się tym, że ciągle mogę oglądać giganta tej dyscypliny. Wspominać, jak z ojcem poderwaliśmy na nogi cały blok, kiedy robił Nilsena w 1999 roku.

A może on po prostu nie wyobraża sobie życia bez żużla? Chciałbym w to wierzyć. Ale nie wiem, czy wierzę. Z drugiej strony, czy jest w ogóle coś takiego, jak najlepszy moment do zakończenia kariery? W grudniu z zawodowstwa wycofał się nasz najlepszy motocyklista w historii, Tadeusz Błażusiak, wielokrotny mistrz wszystkiego, człowiek, który przez 10 lat zrobił dla pozycji Polski w świecie więcej, niż wszystkie ambasady razem wzięte od odzyskania niepodległości.

Przez półtora roku Błażusiak nie wygrywał i powiedział: pas. Na pożegnanie ostatni raz wystartował w mistrzostwach świata i... zwyciężył, wprawiając w osłupienie każdego, kto śledzi sporty motorowe. I skończył. Jako najlepszy zawodnik na Ziemi. Dobrze skończył? A gdzie tam – Polacy od razu zaczęli lament, że za wcześnie itd.

Wielki Max Biaggi odszedł z wyścigów po tym, jak w wieku 41 lat opędzlował tytuł, wyprzedzając w generalce Tom Sykesa o pół punktu! Nawet tak nieprawdopodobne okoliczności i ogólna euforia nie sprawiły co prawda, żeby choć na moment przestał być wrednym bucem (w tym jest niedościgniony, byłem wtedy w na ostatniej rundzie w Magny Cours i zamieniliśmy kilka zdań, to już jednak opowieść na inny felieton), ale to nie zmienia faktu, że skończył karierę nieprawdopodobnie. Wymarzony scenariusz, prawda? Prawda, tylko, że Biaggi nie wytrzymał i po trzech latach (!!!) wrócił. Ot tak, żeby się pościgać. Nie stanął ani razu na podium, za granicą też było pitolenie, że nadszarpnął swoją legendę itd. Co? Miał rezygnować z tego, co kocha? W imię czego? W imię wpisu na Wikipedii?

Cieszmy się z każdego wyścigu, w którym Gollob stanie pod taśmą, bo być może to ostatnie chwile tej radości. Nie trzeba być Kopernikiem, żeby zauważyć znaki na niebie mówiące o tym, że to już bliżej, niż dalej. Że to ostatnie okazje, żeby powspominać czasy i emocje, których nikt nam nie odbierze. Opowiadajcie mniej kumatym kumplom, żonom, kochankom i dzieciom, na kogo patrzą.

Kiedy Tomasz ogłosi, że to definitywnie ostatni sezon, każdy stadion powinien żegnać go pełnymi trybunami na stojąco, jak Kobe Bryant'a, gdy kończył z NBA. Jak Tadka Błażusiaka podczas ostatniego wyścigu. Może powinien wtedy (niezależnie od tego, czy będzie startował tylko w Grudziądzu) jeździć z drużyną na każdy mecz, żeby pokazać się kibicom z innych miast i dać szansę do standing ovation? Bo Gollobowi należy się szacunek, ale i fani muszą mieć okazję do pożegnania, do zamknięcia tego etapu swojego kibicowskiego życia po swojemu.

A jeśli trybuny na którymś polskim stadionie by nie wstały, to ja jednak żyję w chorym kraju... Ikonom to się należy, jak psu buda. Tak czuję. Niezależnie od wyników i stylu. Ja tam będę chłonął każde jego okrążenie w tym sezonie, jak Keitha Richardsa na scenie. A jak będzie przegrywał z juniorami? To co? Do diabła, to Tomasz Gollob!

Tomasz Dryła

Źródło artykułu: