To diamenty zgubiły prezesa Nawrockiego. Przez nie wpadł w spiralę zadłużenia i stracił wiarygodność

Newspix / Fotonews / Na zdjęciu: Marcin Janik, Ireneusz Nawrocki na prezentacji Stali Rzeszów.
Newspix / Fotonews / Na zdjęciu: Marcin Janik, Ireneusz Nawrocki na prezentacji Stali Rzeszów.

Zerowa wiarygodność w równie wielkim stopniu co długi wykończyła prezesa Stali Rzeszów Ireneusza Nawrockiego. A stracił ją, organizując Speedway Diamond Cup. Wiele osób mówiło mu: nie rób tego, ale się uparł i teraz jest na dnie.

Zadłużenie na poziomie 1,8 miliona złotych, ale i też zerowa wiarygodność, z tych dwóch powodów Stal Rzeszów została wyrzucona z ligi. Wydaje się, że nie tylko w PZM, ale i w całym żużlowym środowisku nie ma już osoby, która byłaby skłonna uwierzyć w to, że prezes Ireneusz Nawrocki może jeszcze wrócić z klubem na właściwe tory. Nicklas Porsing, były żużlowiec, mówi do Nawrockiego otwarcie: odejdź, ale dziś wiele osób myśli tak samo.

Jak to się stało, że Stal zadłużyła się na 1,8 miliona złotych. To akurat łatwo wyjaśnić. Interesy Nawrockiego nie idą najlepiej i trudno się dziwić zważywszy na to, jak działa w sporcie. Miałby jednak środki na spłatę zaległości i bieżącą działalność, gdyby nie uparł się na projekt Speedway Diamond Cup. Ktoś mu wmówił, że na tym można zarobić, ale Nawrocki ostatecznie utopił blisko 2 miliony. Prócz pieniędzy stracił też twarz.

To właśnie przez SDC i wszystko, co działo się wokół tej imprezy, prezes Stali zredukował swoją wiarygodność do poziomu mniej niż zero. Zaczęło się od tego, że w momencie ogłoszenia, iż startuje z nową inicjatywą, nie pokazał głównej nagrody, czyli diamentów. Ruszyła lawina spekulacji. Mówiono, że zawodnicy nie zobaczą ich na oczy. Nawrocki, pokazując po czasie diamenty, nie zdołał uciszyć krytyków, a wręcz wzmógł podejrzenia. Pytano, skąd ma diamenty, czy na pewno za nie zapłacił. Śmiano się, że wręcza je w papierowych torebkach. W przestrzeni publicznej pojawiły się też aluzje, że diamenty są prostym sposobem na wypranie pieniędzy.

ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar. Przygoński podniósł się po katastrofie. "Nie przekreślałbym jego szans"

W międzyczasie wyszła na jaw szwedzkiego kibica Jorgena Antona, który wygrał samochód Skody na szwedzkim turnieju SDC w Motali. Tyle że wóz postawił w garażu, bo salon nie wydał dokumentów i nie mógł go zarejestrować. Okazało się, że Nawrocki nie dopłacił kwoty 5400 złotych. Szereg publikacji na ten temat doszczętnie zrujnowało i tak już kiepski wizerunek Nawrockiego. Przełom sierpnia i września to był ten moment, gdy Stal całkowicie utraciła finansową płynność, a kasa zaczęła świecić pustkami.

O ile przed historią z SDC mówiono o Nawrockim, że jest dziwny, ale przecież stare długi spłacił, więc warto dać mu szansę, o tyle potem nazwano go tykającą bombą, która może eksplodować w każdej chwili. Na perypetie związane z SDC nałożyła się dodatkowo sprawa wypłaty zaległych pieniędzy wdowie po Tomaszu Jędrzejaku. Nawrocki ich nie miał, ale w mediach sztukował, mówiąc, że już do niej dzwoni, że już jedzie, już jest za rogiem. Kiedy w końcu dotarł, okazało się, że ma dla pani Karoliny jedynie weksel in blanco. Gdy wyszło to na jaw, był już kompletnie spalony.

Nawrocki doszedł swoim postępowaniem do takiego momentu, że już nikogo nie jest w stanie przekonać. Na słowo nikt mu już nie uwierzy. W Rzeszowie i okolicach jest spalony. PZM nie mógł mu dać licencji, bo za kilka miesięcy dług objęty procesem licencyjnym wynosiłby już nie 1,8 miliona złotych, ale o wiele więcej. Nie wiemy, ile Nawrocki obiecał zawodnikom w kontraktach reklamowych. Tylko Porsing mówi otwarcie, że w jego przypadku chodzi o 50 tysięcy, pozostali milczą. Na razie.

Źródło artykułu: