Żużel. Dariusz Ostafiński: Janusz Kołodziej dał taki popis jak Freddie Mercury na Live Aid (komentarz)
Janusz Kołodziej mistrzem Polski. I dobrze, bo już nikt w redakcji nie powie, że wizyta w Magazynie Bez Hamulców przynosi pecha. W czwartek Janusz siedział u mnie na gorącym krześle, w niedzielę zdobył czwarte złoto IMP w karierze.
Medal Kołodzieja rodził się w bólach. Przez jedną, jedyną pomyłkę sędziego Artura Kuśmierza zawodnik Fogo Unii Leszno nie awansował bezpośrednio do finału. Kuśmierz przymknął oko na jeden lotny start Macieja Janowskiego (może go nie widział) i tylko dlatego żużlowiec Betard Sparty Wrocław uzbierał więcej punktów od Kołodzieja po fazie zasadniczej. A może dobrze się stało, może ten dodatkowy wyścig pomógł Januszowi lepiej dopasować motocykl i zrobić fenomenalną akcję po szerokiej, gdy wszyscy komentatorzy zgodnie zaczęli mówić, że szeroka już nie niesie.
Czytaj także: Kołodziej dorównał Wyglendzie i Kapale
Swoją drogą, to metamorfoza i złoto Kołodzieja są dużą niespodzianką. W piątek zapomniał plastronu (dobrze, że nie głowy) na jeden z biegów w PGE IMME, za co został wykluczony. W niedzielę po rozkojarzonym i zapominalskim Kołodzieju zostało już tylko wspomnienie. Niby mówił, że jedzie na luzie, ale widać było pełną koncentrację i ogromną radość z jazdy. Dobrze, że finał IMP nie odbywał się na krótkim torze, bo Janusz by przepadł. Ścieżki w Lesznie dobrze jednak zna i uwielbia, więc mógł w swoim stylu się rozpędzić i postawić do kąta wszystkich faworytów. Bo przecież wydawało się, że ten finał będzie wewnętrzną rozgrywką Piotra Pawlickiego i Bartosza Zmarzlika.
ZOBACZ WIDEO: Janusz Kołodziej: Rocznie żużel kosztuje mnie milion złotych- Co jest kur** - krzyczał Piotr Pawlicki, kiedy sędzia Kuśmierz wykluczył go z powtórki 5. biegu (więcej przeczytasz TUTAJ). Jeszcze przez dłuższą chwilę Piotr chodził w parku maszyn niczym rozjuszony byk. Gdyby wzrok mógł zabijać, to kilka osób, w tym kamerzysta nSport+, straciłoby w tamtym momencie życie. Dlaczego o tym piszę? Ano, dlatego, żeby pokazać, jak wielkie emocje towarzyszyły walce o złoto w IMP. W Lesznie nie było żużlowej turystyki, bądź owijania w bawełnę na torze i poza nim.
Jeszcze słówko o Pawlickim, który miał dwa występy przed kamerami w krótkim odstępie czasu. Ten wyżej opisany, choć ekspresyjny i niecenzuralny, podobał mi się bardzo. Ten drugi, gdzie Piotr opowiadał o Zmarzliku ścinającym do kredy, podobał mi się mniej. A już opowieści o Bartku, który jeździ agresywnie i zamyka rywali przy płocie, świadczyły o tym, że emocje wzięły górę nad rozumem. Mam nadzieję, że jak już Piotr ochłonie i obejrzy powtórki, to przyzna mi rację i powie, że najbardziej w tamtym feralnym wyścigu namieszał jego brat Przemysław.
Na koniec akapit o Zmarzliku, który wciąż czeka na pierwsze złoto w IMP. Już w tym roku zaczęto pisać o klątwie, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Bartosz był w Lesznie fantastycznie napędzony. Nie przeszkadzały mu gwizdy publiczności, której podpadł za wykluczenie Pawlickiego. Pięć trójek zgarnął bez większego trudu. W decydującym momencie nie był jednak należycie dopasowany. Na pierwszym łuku zrobił wszystko, jak należy, ale zabrakło mu prędkości. Jego pech polegał tylko i wyłącznie na tym, że dłuższa przerwa wybiła go z rytmu, że zgubił przełożenia, a trafił na rywala, który w najważniejszym wyścigu dnia miał wszystko, co trzeba.
Follow @ostafinski
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>