Żużlowcy ścigający się na lodzie to niewielka grupa pasjonatów, uprawiających piekielnie niebezpieczną dyscyplinę. Jeżdżą na motocyklach pozbawionych hamulców, za to wyposażonych w trzysta blisko trzycentymetrowych kolców.
Solidny ligowiec
Zanim jednak Grzegorz Knapp trafił na lodowe tory, przez lata ścigał się w klasycznej odmianie żużla. W trakcie kariery przylgnęła do niego łatka solidnego ligowca, zawodnika, na którego po prostu można liczyć.
Zdobył dwa medale Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski (złoto 1997, brąz 1998), a także znalazł się tuż za podium w finale Srebrnego Kasku (2000). W lidze nigdy nie udało mu się złamać bariery, jaką była średnia na poziomie dwóch punktów na bieg. Najbliżej był w 2005 roku, w barwach macierzystego GTŻ-u Grudziądz.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Jack Holder mówi o wielkiej roli brata. "Dał mi szansę, której wielu nie miało"
Jeszcze jako czynny żużlowiec odnalazł kolejną pasję, jaką były wyścigi na lodzie. Z roku na rok jego umiejętności rosły, a Polska zyskała zawodnika, który był w stanie nawiązywać do sukcesów Norberta Świtały z lat 60. XX wieku.
Mógł przejść do historii
Knapp zyskiwał także z czasem uznanie kolegów z lodowych torów oraz kibiców, również tych zagranicznych. Podziwiali go Rosjanie, a więc publiczność niezwykle wymagająca, oglądająca na co dzień najlepszych z najlepszych.
W 2013 roku w Sanoku reprezentacja Polski po raz pierwszy w historii przystąpiła do Drużynowych Mistrzostw Świata w ice speedwayu. Przede wszystkim za jego sprawą wypełniony po brzegi stadion mógł być świadkiem sensacji. Biało-Czerwoni zajęli czwarte miejsce, tracąc do podium zaledwie jedno "oczko". - Szkoda mojego defektu - mówił po zawodach. Gdyby nie awaria, być może zdobyłby upragniony medal.
Wydawało się, że za jego sprawą o ice speedwayu w Polsce zrobi się głośniej. W kolejnym sezonie (13/14) osiągnął najlepszy wynik w karierze, zostając 10. zawodnikiem świata. Marzenia prysły niczym bańka mydlana w czerwcu 2014 roku...
Chciał się ścigać
Wciąż chciał mieć kontakt ze sportem. Zdecydował się na start w rozgrywkach ligi holenderskiej w klasycznej odmianie żużla. Pojechał na zawody do Heusden-Zolder (Belgia). Miał to być jego pierwszy występ w sezonie "letnim". Okazał się też ostatnim.
Zaczął nieźle, od drugiego miejsca. Przegrał jedynie z Mariuszem Staszewskim. Na torze ponownie pojawił się w biegu piątym. Na wejściu w pierwszy łuk doszło do kontaktu pomiędzy nim a Maksem Dilgerem. Polaka pociągnęło, a przed samą bandą jeszcze skontrowało jego maszynę, co spowodowało wybicie w powietrze.
Ostatni wyścig
Tor w Heusden-Zolder nie posiadał dmuchanej bandy. - Rozległ się wielki huk na stadionie, a po chwili wszyscy zamilkli - relacjonował Łukasz Zakrzewicz, kibic, który był obecny na tych zawodach.
Zdawano sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Mało kto przewidywał jednak, że aż tak bardzo. Lekarze od razu rozpoczęli reanimację. Po przyjeździe kolejnej karetki użyto sprzętu do elektrowstrząsów. Wszystko na nic.
Choć wiele razy wygrywał z rywalami, tym razem przegrał najważniejszą walkę - o życie. Kibiców wyproszono ze stadionu, a na miejscu pojawiła się policja. Informacja o śmierci Grzegorza Knappa dotarła do Polski niezwykle szybko. Po cichu liczono, że to ponury żart, pomyłka. Wiadomość od obecnego na zawodach dziennikarza rozwiała wszelkie wątpliwości.
- Zamieniliśmy z Grzegorzem kilka zdań przed meczem. Mówił, że w tym sezonie raz siedział na motocyklu żużlowym. Był po jednym treningu. Powiem szczerze, że nawet nie wiedziałem, że on jeszcze jeździ w klasycznym żużlu - mówił kilka dni później Mariusz Staszewski, który ścigał się tego dnia z Knappem.
- Wiadomość o jego odejściu była dla mnie totalnym ciosem. Rozpłakałem się i nie mogłem uwierzyć. Bardzo mocno przeżywam, że już go z nami nie ma... - mówił w 2014 roku Zdzisław Żerdziński, jeden z pionierów ice speedwaya w Polsce.
Wyjątkowy hołd
W ostatnim pożegnaniu towarzyszyły mu tłumy. Natomiast w pierwszą rocznicę jego śmierci na cmentarzu w Radzyniu Chełmińskim pojawił się kibic, który przyjechał z Rosji, aby złożyć kwiaty na jego grobie. - Zasłużył na to. Bardzo nam go będzie brakowało - mówił Andriej Karpowicz.
Wyjątkowy hołd złożył mu Lenar Nigmatzjanow, żużlowiec, który przyjaźnił się z Grzegorzem Knappem. Jechał na rowerze przez trzy dni i noce, z krótkimi przerwami na odpoczynek. Przebył liczącą około 600 km trasę z Oktiabrskiego do Bałakowa, kwestując po drodze na rzecz rodziny tragicznie zmarłego kolegi z toru.
Nazwisko nie zniknęło
Mimo ogromnej tragedii nazwisko Knapp nie zniknęło jednak z toru... - Gdy dowiedziałem się o tragicznej śmierci wujka, rozsypałem się jak puzzle. Byliśmy bardzo zżyci. On mnie zaraził wyścigami na lodzie - powiedział Michał Knapp.
To właśnie on kontynuuje tradycje rodzinne. Choć po śmierci Grzegorza Knappa zrezygnował z uprawiania ice speedwaya. Motocykl odpalił dopiero rok później, a ostatnio wziął udział w finale Indywidualnych Mistrzostw Europy w Tomaszowie Mazowieckim, w którym zajął 13. miejsce.
Mógł wiele osiągnąć
Grzegorz Knapp odszedł niespodziewanie, w momencie, gdy tak wiele mógł jeszcze osiągnąć. W wieku 35 lat zaczynał dobijać do ścisłej czołówki ice speedwaya, a należy pamiętać, że w tej dyscyplinie górna granica wieku praktycznie nie istnieje. Per Olof Serenius będąc po sześćdziesiątce pokonywał młodszych rywali z wielką łatwością.
"Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci" - pisała polska noblistka Wisława Szymborska. Knapp gdyby żył, 18 marca skończyłby 42 lata. Choć od blisko siedmiu nie ma go wśród nas, pamięć o nim wciąż jest żywa...
Czytaj także:
- Krewny światowej gwiazdy muzyki zakotwiczył w Polsce. Też marzy o karierze!
- Przyjaciel postrzelił go z broni, później trafił do więzienia. Burzliwe dzieje wielkiego talentu