Niewiele brakowało, a Dawida Kujawy w ogóle zabrakłoby najważniejszych zawodach w jego karierze - finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w 2001 roku. Zawodnik wspominał, że od wyjazdu do Wielkiej Brytanii próbował go odwieść Zbigniew Bartkowiak, ówczesny prezez ZKŻ-u Zielona Góra.
"Powiedział, że lepiej będzie dla mnie, jeśli odpuszczę ten finał w Anglii, bo są zbyt duże koszty takiej wyprawy. 'Lepiej kupimy ci sprzęgło, albo coś do motoru, bo po co tam pojedziesz i tak nic nie osiągniesz' - mówił na kilka dni przed najważniejszą dla mnie imprezą" - tłumaczył po latach Kujawa w książce Marka Staniszewskiego pt. "Żużlowy mistrz świata, jakiego nie znamy".
Udane eliminacje
Dość niespodziewanie przeszedł krajowe eliminacje, następnie światową rundę kwalifikacyjną, po czym wszedł do finału mistrzostw świata do lat 21. - Dawid zawdzięcza to, że tam dotarł przede wszystkim trenerowi Aleksandrowi Janasowi, który w niego wierzył - tłumaczył w rozmowie z WP SportoweFakty Jacek Frątczak, były menadżer klubów z Zielonej Góry i Torunia.
ZOBACZ WIDEO Historia Patryka Dudka - "Duzers, jesteś wicemistrzem świata"
Nasz rozmówca podkreślił, że już sam awans był wielką sensacją, bo - jak wiadomo - w lidze Kujawie wiodło się różnie. Nie zdobywał seryjnie punktów, a na pierwsze biegowe zwycięstwo musiał poczekać do swojego drugiego sezonu. Miał jednak, mówi Frątczak, bardzo ważny argument, szczególnie ważny zarówno wtedy, jak i dziś - dobre wyjścia spod taśmy.
Finał IMŚJ zaplanowany był na 26 sierpnia 2001 roku w brytyjskim Peterborough. Oprócz Kujawy na starcie pojawiło się jeszcze sześciu Polaków (siedmiu, jeżeli liczyć jadącego z licencją kanadyjską Krzysztofa Słabonia). Byli to: Rafał Okoniewski, Łukasz Romanek, Jarosław Hampel, Roman Chromik, Krzysztof Kasprzak oraz Tomasz Chrzanowski.
Ogromna sensacja
Dawid Kujawa nie był wyróżniającym się juniorem. Nie można jednak przy tym powiedzieć, że był postacią zupełnie anonimową w żużlu. Dwa miesiące wcześniej zajął bowiem trzecie miejsce w finale Srebrnego Kasku (turnieju dla zawodników do lat 21), przegrywając tylko z Rafałem Okoniewskim i Jarosławem Hampelem. Regularnie ścigał się także w lidze - najpierw na wypożyczeniu w Opolu, następnie w macierzystym klubie z Zielonej Góry.
W Peterborough wylosował pierwszy numer startowy, co oznaczało, że otwierał każdą serię. Zaczął nieźle - od "dwójki" po porażce z Rafałem Okoniewskim. Po czterech seriach startów miał na swoim koncie już dziesięć "oczek", a że zawody były niezwykle wyrównane znalazł się o krok od tytułu.
Kropkę nad "i" postawił w biegu 17. Był w nim drugi, tuż za Lukasem Drymlem, który został wicemistrzem. To był ogromny szok dla zawodnika i całego środowiska żużlowego.
"Ciężko pracowałem na wygraną w Peterborough i nikt mi tego sukcesu nie dał. Nie rozpamiętuję tego, bo było wiele innych imprez w których moim zdaniem pojechałem lepiej. Wtedy do Anglii jechałem w nieznane. Po angielsku znałem trzy słowa: marlboro, whisky i jeans. Dostałem jakieś kieszonkowe, zostałem sam w pokoju hotelowym i pierwszy raz w życiu wypiłem red bulla. Nie spałem całą noc" - tłumaczył w książce "Żużlowy mistrz świata, jakiego nie znamy".
- Tam nic się nie udało, bo jak mówią coraz głośniej psychologowie, nie ma przypadku w sporcie. Jeżeli ktoś zostaje mistrzem świata, to znaczy, że miał na to potencjał. Oczywiście, że szczególnie w przypadku imprez jednodniowych, wiele czynników składa się w całość, ale musi być głowa, która jest to w stanie dźwignąć. Dawid z całą pewnością w tamtym momencie, w momencie rozgrywania zawodów, był najlepszym juniorem na świecie. Wszystko zagrało - skomentował Jacek Frątczak.
Mistrz w stylu Lorama
Zaledwie rok wcześniej Mark Loram został mistrzem świata nie wygrywając żadnego turnieju cyklu Grand Prix. W podobny sposób, choć w zupełnie innych, jednodniowych okolicznościach, po złoto sięgnął Kujawa.
- Dawid nie wygrywał lawinowo wyścigów, gromadził punkty, nie popełniał błędów i z tego wszystkiego wyszło 12 punktów. Tutaj w przypadku imprez, szczególnie jednodniowych, nie ma znaczenia, kto jaką pozycję zajmował w danym momencie w światku. Po prostu pewne rzeczy musiały złożyć się w całość i tak się stało - wyjaśnił Frątczak.
Zaznaczył także, że nie da się zostać mistrzem świata przez przypadek, bo przede wszystkim trzeba zakwalifikować się do finału, a następnie zrobić swoje na torze co najmniej pięć razy. Kujawa miał ten moment, swój dzień i był najlepszy.
Szok w kraju
- Ogromna sensacja, nikt się tego nie spodziewał. Nie pamiętam nawet, czy jakakolwiek relacja z tych zawodów była. Nikt się tym tematem chyba specjalnie poważnie nie zajmował. Nikt nie liczył na to, że taki sukces się przytrafi - mówił Jacek Frątczak.
Znacznie bardziej niż na Dawida Kujawę stawiano wówczas na innego przedstawiciela klubu z Zielonej Góry - Rafała Kurmańskiego. Wokół niego budowano wszelkie nadzieje. Jednak to u Kujawy wszystko zagrało, przede wszystkim sprzętowo, a do tego doszła forma, głowa i pojawił się sukces.
- Nie było przesłanek, żeby Dawid został mistrzem świata. W sporcie też potrzebne jest szczęście, ale ono sprzyja tym, którzy mają potencjał. W związku z tym musiał mieć go od samego początku. I zdarzył się dzień, w którym spełnił swoje marzenia - dodał nasz rozmówca.
Szybki koniec
Autor ksiązki o Dawidzie Kujawie, Marek Staniszewski, przyznał w wywiadzie z portalem zielonagora.naszemiasto.pl, że sukces zawodnika został "źle sprzedany". - Dawid pozostał sam z problemami sprzętowymi, wiadomo, jak ważnymi w żużlu. I to było głównym powodem, że musiał szukać szczęścia, najpierw jeżdżąc w Warszawie. Potem, gdy przyszły porażki, postanowił uciec od jazdy na żużlu. Wyjechał z Polski, by zarobić na chleb w Szwecji - mówił.
Po zakończeniu wieku juniora Kujawa trafił do WKM-u Warszawa. W stolicy pojawił się w momencie ogromnych problemów. Jego drużyna nie dojechała nawet do końca rozgrywek, po czym zniknęła z żużlowej mapy Polski bezpowrotnie.
- Od 2001 roku wspieraliśmy Dawida. W 2003, w pierwszym roku startów jako senior, trafił do WKM-u Warszawa. Pamiętam, że tam niestety różnie bywało. Dostał motocykl po Sebastianie Ułamku. Ten GM był w bardzo podobnych barwach, bo Ułamek był w teamie z Tonym Rickardsonem. Finansowo to wszystko nie było należycie poukładane. Było mnóstwo problemów, przede wszystkim finansowych, nie dostawał pieniędzy na czas, brakowało na serwis itd. - zakończył Frątczak.
Autor jednej z największych sensacji w historii żużla próbował jeszcze swoich sił w Anglii oraz Szwecji. Łącznie odjechał w polskiej lidze 60 meczów, w każdym z nich zdobywając średnio po zaledwie trzy punkty. Po mistrzostwie świata jego kariera mocno wyhamowała, aby niedługo później dobiec końca...
Czytaj także:
- Kibic zaatakował gwiazdę ligi. Ta szybko mu odpowiedziała
- Chciał pójść w ślady wujka, ale nic z tego. Siostrzeniec gwiazdy ligi polskiej kończy karierę