Żużel. Przez 15 lat jeździł w jednym klubie. Właśnie kończy 57 lat

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Ryszard Franczyszyn w białym kasku
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Ryszard Franczyszyn w białym kasku

Ryszard Franczyszyn, który przez 15 lat ścigał się dla Stali Gorzów, kończy 57 lat. W swojej barwnej karierze, jeździł jeszcze dla klubów z Gniezna, Świętochłowic i Warszawy. Po zakończeniu czynnej jazdy nie obraził się na speedway.

W tym artykule dowiesz się o:

Chociaż Ryszard Franczyszyn karierę zaczął względnie późno, bo w wieku 18 lat, już jako junior wygrał Brązowy i Srebrny Kask. W swoim pierwszym ligowym sezonie został Drużynowym Mistrzem Polski ze Stalą Gorzów. Na krajowym podwórku zdobywał sporo medali, choć w Indywidualnych Mistrzostwach Polski najwyżej był dziewiąty. W 1994 roku w eliminacjach do Indywidualnych Mistrzostw Świata zaszedł do półfinału światowego.

Pierwsze lata i prowizoryczny minitor

Ryszard Franczyszyn do Stali Gorzów przeszedł dopiero w wieku 18 lat. Efekt był prozaiczny, nie otrzymał zgody rodziców. - Jak miałem 14-15 lat, to były dość duże nabory i widziałem je przychodząc na stadion czy czytając w gazecie. Jeszcze nie było takiej szansy, by można było się zapisać, bo nie miałem zgody rodziców, którzy nie za bardzo chcieli bym jeździł na żużlu. Musiałem poczekać do 18. urodzin i podjąłem swoją decyzję - wspomina po latach jubilat.

Nie oznacza to jednak, że nie siedział on wcześniej na motocyklu. Wręcz przeciwnie. - Mieliśmy nasz minitor żużlowy przy ulicy Cichej, gdzie mieszkałem i z kilkoma chłopakami tam jeździliśmy, m.in. z Mirkiem Daniszewskim czy Heniem Romańskim, który jest mechanikiem w Gorzowie i trzema innymi kolegami. Ścigaliśmy się na "komarkach" czy "WS-kach" - opisał Franczyszyn.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Lorek odpowiada na zarzuty kibiców Motoru Lublin

- Później przyjechał do nas Bogusław Nowak i zabrał całą naszą piątkę na prawdziwy tor. Tam dosiedliśmy motocykli żużlowych. Z tej piątki zostałem ja i Mirek Daniszewski. Pozostali też mieli do tego dryg, ale zabrakło im determinacji - dodał.

Ryszard Franczyszyn podczas walki na torze
Ryszard Franczyszyn podczas walki na torze

Wcześniejsze treningi pod okiem profesjonalnego trenera w Stali mógł zaprowadzić Franczyszyna do jeszcze większych sukcesów. - To jest fakt, choć miniżużel mi pomógł. Jeździło się na nim ciężko i jak przeszedłem na duży tor, to jeździło mi się o wiele lżej i pokonywałem lepiej te łuki. Byłem zaprawiony w bojach i czułem, jakbym jeździł wcześniej. Dość szybko załapałem na czym to polega. W październiku 1982 roku zdałem licencję, a w 1983 roku jeździłem jako młodzieżowiec. Zdobyliśmy tytuł Drużynowego Mistrza Polski i w pierwszym sezonie zdobyłem Brązowy Kask. To był mały sukces na początku - wyliczył były żużlowiec.

Inny żużel

Żużel w latach osiemdziesiątych znacznie różni się od tego, co oglądamy teraz. - Teraz żużel to inna bajka i inne realia. Motocykle w teorii są takie same, choć ja najpierw jeździłem na "stojakach", a później na "leżakach", które aktualnie posiadają żużlowcy. Moje początki były całkiem inne, jeździliśmy na różnych Jawach - "kwadraciakach" i "borowikach". Wtedy nie patrzyło się na kwestie finansowe, tylko chciało się jeździć i być w składzie, by startować jak najwięcej w różnych zawodach - ocenił Ryszard Franczyszyn.

- Była taka atmosfera, że na zawody wszyscy jechaliśmy jednym busem, albo pojazdem, który pomieści też motocykle i powroty były różne - wymienialiśmy się swoimi zdaniami, analizowaliśmy mecze na gorąco, a to były najbardziej trafne spostrzeżenia. Później był czas na poukładanie sobie wszystkiego w głowie i z meczu na mecz było coraz lepiej - dodał.

Zawodnicy w latach osiemdziesiątych (fot. Archiwum Prywatne Ryszarda Franczyszyna)
Zawodnicy w latach osiemdziesiątych (fot. Archiwum Prywatne Ryszarda Franczyszyna)

Egzotyczny wyjazd w czasach PRL-u

Brązowy Kask nie był jedynym juniorskim sukcesem Ryszarda Franczyszyna. - Później zdobyłem Srebrny Kask i w nagrodę pojechałem do Nowej Zelandii na camp do Ivana Maugera. Spotkał mnie wielki zaszczyt, bo byłem u Indywidualnego Mistrza Świata - wspomniał wychowanek Stali Gorzów.

- Wcześniej jeździłem najdalej do RFN-u i już inaczej to wyglądało, ale Nowa Zelandia to była inna bajka, świat odwrócił się do góry nogami. Duże lotnisko, duży samolot - to historia, którą cały czas wspominam i jak oglądam zdjęcia, to było coś pięknego. Wyjechaliśmy w listopadzie, a wróciliśmy w lutym. Obchodziłem tam urodziny w krótkich spodenkach - śmieje się po latach.

Franczyszyn z torów wywiózł wiele wspomnień. - Z Mirkiem Daniszewskim zdobyliśmy w Bydgoszczy złoty medal w MMPPK. Później kilkakrotnie stawaliśmy na podium w MPPK, byłem też w półfinale światowym w Pradze, gdzie startowała światowa czołówka. Trzy razy startowałem też w Finale Kontynentalnym. Były takie czasy, że ciężko było się przebić na Zachód, bo był inny ustrój. Trzeba było oddawać paszport - zauważył.

W Stali było się od kogo uczyć

Fakt, że w pierwszym sezonie Franczyszyna Stal zdobyła Drużynowe Mistrzostwo Polski nie był wielkim zaskoczeniem. Było tam kogo podpatrywać. - Był Bogusław Nowak, Jerzy Rembas, Edward Jancarz, Marek Towalski, Ryszard Fabiszewski, który przeszedł później do Polonii Bydgoszcz i krótko z nim jeździłem - wyliczył jubilat.

Franczyszyn (z lewej) z Grzegorzem Dzikowskim
Franczyszyn (z lewej) z Grzegorzem Dzikowskim

- Na początku miałem najwięcej styczności z Nowakiem, a później z Jancarzem i ich podpatrywałem. Oni sami tłumaczyli co robić, by nie popełniać błędów. Często też przebywaliśmy z mechanikami, u których można było się dużo nauczyć i wiele z tego wynieść na przyszłość szczególnie, że zacząłem mechanikować komu innemu - zaśmiał się Ryszard Franczyszyn.

W latach osiemdziesiątych transfery były rzadkością. Wychowanek Stali bardzo szybko dostał jednak propozycję. - Na samym początku była opcja. W 1984 lub 1985 roku mocno namawiali mnie na przejście do Rzeszowa, ale jakoś mi to nie pasowało i się nie zdecydowałem - zdradził Franczyszyn.

Poza Stalą, reprezentował on jeszcze trzy kluby. - W 1997 roku byłem wypożyczony do Gniezna, bo nie było dla mnie miejsca w składzie. Po roku wróciłem z powrotem. Później startowałem w Warszawie i w Świętochłowicach i nie wspominam za dobrze tych klubów. Trzeba było daleko dojeżdżać, a pieniędzy tam nie było, do tego wszystko przegrywaliśmy - wspomniał.

- Z zarobkami było różnie, dopiero w latach 90-ych przechodziło się na zawodowstwo i trzeba było brać pieniądze z własnych oszczędności, bo nie było wielu sponsorów. Teraz stawki są zupełnie inne, sponsorów jest więcej i inaczej to się odbywa. Ja pod koniec kariery myślałem trochę o pieniądzach, wcześniej liczyła się tylko jazda - podkreślił.

Koniec kariery i żużlowe życie po życiu

Sezon 2001 był ostatnim, w którym Ryszard Franczyszyn pojawił się na żużlowych torach. - Jakby było inaczej w tych klubach, to może bym jeszcze jeździł, ale nie miałem jak i za co dojeżdżać, a trzeba było przygotowywać silniki i kupować opony. Ciężko było to udźwignąć i stąd ta decyzja. Przejeździłem 20 lat i jest wszystko dobrze - zauważył.

Po karierze żużlowej, doświadczony zawodnik został mechanikiem. - Jak skończyłem karierę, to współpracowaliśmy z Robertem Flisem. Później mechanika szukał David Ruud i po rozmowie ze Zdzisławem Kołsutem nawiązał ze mną kontakt. Zaczęliśmy współpracować już od 2006 roku i przez 10 lat byłem jego mechanikiem, mieszkając w Szwecji. David jeździł w Gorzowie i jak tu przyjeżdżaliśmy, odwiedzałem rodzinę - opisał sytuację.

Po karierze Ryszard Franczyszyn (z lewej) został mechanikiem
Po karierze Ryszard Franczyszyn (z lewej) został mechanikiem

Gdy David Ruud przestał jeździć, Ryszard Franczyszyn przestał być mechanikiem. Drogi obu panów się jednak nie rozeszły. David skończył karierę i założył firmę budowlaną. Byliśmy cały czas w kontakcie i zaproponował mi czy nie będę u niego pracował. Zdecydowałem się na to i jesteśmy w kontakcie, można powiedzieć że razem skończyliśmy karierę żużlową. Mieszkam w Szwecji, po nowym roku wracam z powrotem. Co jakiś czas przyjeżdżam do Polski na tydzień-dwa - zdradził Franczyszyn.

Obecnie były żużlowiec Stali mieszka w Szwecji, ciągle w pewnym stopniu jest przy żużlu. - Mieszkam w Gislaved, więc będę mógł oglądać Bartka Zmarzlika, Patryka Dudka czy Jakuba Miśkowiaka. Chodzę regularnie na mecze Lejonen i ciągle interesuję się żużlem. David Ruud załatwił mi internet i oglądam mecze na bieżąco - podsumował.

Czytaj także: 
Znamy nazwisko trenera Kolejarza 
Rózgi dla Kowalskiego i Unii

Źródło artykułu: